piątek, 2 grudnia 2022

Jak przestałem się bać i zacząłem oglądać posthorrory (?)

Jeszcze niedawno nie wiedziałem, że oglądam posthorrory.


Okładka, w której umieszczono płytę winylową z muzyką z filmu „Babadook”. Źródło: Pitchfork

„Babadook”, „Coś za mną chodzi” („It Follows”), „Uciekaj”! („Get Out”), „Host”: to parę tytułów, które obejrzałem w ostatnim czasie. Wszystkie są niskobudżetowe, wszystkie powstały w ostatnich kilku latach i wszystkie uważam za ciekawe. W każdym jest jakiś niecodziennie pokazany temat: wyparta żałoba, nastoletnia seksualność, rasizm w USA, pandemiczne odosobnienie.

W 2017 roku w „Guardianie” Steve Rose nazwał takie filmy posthorrorami. Niektórzy ten termin odrzucili, inni – przyjęli. Ja sam nie mam w tej sprawie jednoznacznego zdania, podobnie jak w sprawie określeń bliskoznacznych (są nimi „art horror”, „arthouse horror” lub najoczywiściej wartościujące „elevated horror”). Dyskusja na ten temat jest niewątpliwie interesująca, zwłaszcza że można ją w niemal całości prześledzić i udokumentować – istna gratka dla socjologa kultury. Z pewnością zaletą etykiet gatunkowych jest to, że pomagają szukać innych utworów podobnych do tych, które już znam.

Będę więc dalej krążył od jednego współczesnego horroru do drugiego. Nie będę się przy tym ograniczać do filmów niskobudżetowych (i czasami nieproporcjonalnie dochodowych, co samo w sobie jest rzeczą ciekawą). W nieco większych tytułach także widzę rzeczy intrygujące. „Midsommar. W biały dzień” to studium rozpadu związku i udana próba wywołania niepokoju bez ciemności. „Ciche miejsce” („A Quiet Place”) można oglądać jako film o zmyśle słuchu. „Nie otwieraj oczu” („Bird Box”) i „Niewidzialny człowiek” („The Invisible Man”) – jako produkcję o zmyśle wzroku.

A po który film Waszym zdaniem powinienem sięgnąć teraz?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz