Mam w mieszkaniu jeden i tylko jeden przedmiot z jedwabiu. Jest nim czarna
opaska na oczy. Dotąd po prostu pomagała mi dłużej spać w słoneczne dni, raczej
lipcowe niż grudniowe; dziś po raz pierwszy obracałem ją w rękach, przyglądając
się temu, jak odbija się w niej światło.
Parę lat wcześniej po raz pierwszy byłem w Galerii Narodowej w Londynie. Zafascynowała mnie wtedy błękitna suknia kobiety, którą w XVIII wieku sportretował angielski malarz Thomas Gainsborough. Kiedy patrzyłem na obraz z kilku metrów, załamania tkaniny zdawały się właśnie grą świateł. Gdy podszedłem na kilkadziesiąt centymetrów, okazały się grudkami i pasmami białej farby. Jaką trzeba mieć wyobraźnię, aby przewidzieć – aby widzieć – taki efekt, kiedy jesteśmy dopiero na etapie maźgania pędzlem?
Powoli uczę się dostrzegać piękno materii. W Galerii Narodowej nie wiedziałem, że stroje ludzi z obrazów Gainsborougha powstały z jedwabiu. Zamawiając opaskę na Allegro, nie dbałem o materiał, lecz o przecenę (35 złotych plus dostawa). Zresztą kto wie co tak naprawdę tkwi tam w środku, pomiędzy jedwabnymi powierzchniami. A dzisiaj w tekście, nad którym pracuję jako korektor, przeczytałem o włóknach jedwabiu mieniących się w świetle. I wszystkie kawałki trafiły na swoje miejsca.
Historia jedwabiu w malarstwie: to musi być coś fascynującego! I tak samo społeczna historia tych włókien. Czytam, że o roli jedwabnych tkanin w tworzeniu luksusu, światowym handlu czy dziejach kolonializmu napisano całe książki. Opakowanie swojej opaski już wyrzuciłem i nie sprawdzę, ale pewnie także powstała w Chinach. A jeżeli nie ona sama, to przynajmniej materiał do niej.
Czytam też, że to właśnie jedwab – czy też jedwabny atłas – ma na sobie bohater innego dzieła Gainsborougha, znanego jako „Błękitny chłopiec”. W 1921 roku obraz kupiło amerykańskie małżeństwo Huntingtonów (to najwyraźniej odlegli krewni Samuela P.Huntingtona, którego możecie kojarzyć z koncepcją zderzenia cywilizacji). Sprzedany za 728 tysięcy funtów, słynny portret był wówczas podobno najdroższym obrazem w historii. Zanim trafił do Stanów Zjednoczonych, na trzy tygodnie wystawiony został w brytyjskiej Galerii Narodowej. Potem spędził sto lat w Kalifornii, by w roku 2022 znowu znaleźć się w Londynie, ale jedynie na cztery miesiące, w ramach wypożyczenia. Teraz jest już z powrotem w zbiorach Huntingtonów.
I wreszcie czytam, że „Błękitny chłopiec” stał się gejowską ikoną.
Zdjęcie w domenie publicznej, pobrane z Wikimedia Commons
Około 1770 roku, kiedy portret powstawał, postawa jego bohatera wyrażała władczość i śmiałość, zgodnie z antyczną tradycją męskich wizerunków i cechami przypisywanymi tej płci. Ale później zaczęto nadawać dziełu inne znaczenia. W XIX wieku, w pantomimach i na zdjęciach publikowanych przez gazety, w rolę tytułowej postaci bardzo często wcielały się dziewczynki. W 1935 roku jej pozę i strój skopiowała sławna aktorka dziecięca Shirley Temple w hollywoodzkim filmie „Złotowłosy brzdąc”.
Na błękitnego chłopca pozował również najbardziej znany nieheteroseksualny mężczyzna XIX wieku, irlandzki poeta i dramatopisarz Oscar Wilde. Z czasem jednak wokół tej figury nagromadziły się też negatywne skojarzenia. Po drugiej wojnie światowej w USA rządowa nagonka na osoby homoseksualne umocniła stereotyp geja jako niemęskiego mężczyzny. Gdy tworzył Gainsborough, gładkość atłasów i jedwabi mogła iść w parze ze stanowczością. Teraz stała się miękkością tych, którzy mieli być twardzi. I tak w komiksach amerykańskich z lat 70. określenie „Blue Boy” zaczęło dotyczyć chłopców przedstawianych jako zniewieściali oraz – zgadłyście – homoseksualni.
Ale już w roku 1974 w Miami zaczął się ukazywać gejowski magazyn „Blueboy”, którego pierwsza okładka nawiązywała właśnie do portretu Gainsborougha. I potem poszło. Tak jak w wielu innych przypadkach, ze słowem „queer” na czele, osoby LGBT+ przejęły dawne obelgi i obróciły je w źródło dumy. Dumy z bycia sobą.
Mam w mieszkaniu jeden i tylko jeden przedmiot z jedwabiu. Zaczynam myśleć, że to za mało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz