Dziś druga rocznica Tęczowej Nocy – spontanicznej manifestacji osób LGBT+ na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, którą przerwały brutalne represje policji.
Jak mówi podsumowanie raportu Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur, działającego w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich,
zatrzymane wówczas osoby poddano „poniżającemu traktowaniu”, a część nawet „nieludzkiemu
traktowaniu”. Dla przykładu:
„Część osób zatrzymanych posiadała widoczne obrażenia na ciele”.
„Część funkcjonariuszy zwracała się do osób zatrzymanych w sposób niecenzuralny, wypowiadając homofobiczne i transfobiczne komentarze”.
„Czas między zatrzymaniem a rozpoczęciem czynności na komisariatach wynosił w niektórych przypadkach ponad 5 godzin”.
„W PdOZ w Piasecznie zatrzymani nie otrzymali posiłku, mimo że minęło ponad 12 godzin od zatrzymania”.
„Części zatrzymanych uniemożliwiono sprawdzenie listy kontaktów w telefonie i przekazanie numeru do osoby bliskiej”.
„Część osób pozbawiona została możliwości zażycia leków, które przyjmują na stałe”.
„Część pełnomocników nie mogła ustalić miejsca pobytu swoich klientów”.
Rok po tych wydarzeniach kolektyw Szpila przeanalizował 35 rozstrzygnięć sądowych, które dotyczyły zażaleń na policyjne zatrzymania. Zgodnie z tą analizą „w przypadku 97% zatrzymań funkcjonariusze policji działali poza obowiązującym prawem i z przekroczeniem uprawnień”.
Część zatrzymanych postanowiła walczyć o zadośćuczynienie. Marta Woźniak pisze w „Gazecie Wyborczej”, że w niektórych sprawach zapadły już wyroki, przyznające poszkodowanym np. 2, 4, 10 lub 12 tysięcy złotych. Prokuratura i policja odwołały się od tych decyzji, żądając drastycznego obniżenia tych kwot. Jednej z osób sąd przyznał 15 tysięcy złotych odszkodowania, ponieważ policjanci zignorowali jej cukrzycę, narażając kobietę na śmierć.
Według zeznań jednego z policjantów zatrzymania zostały odgórnie nakazane. „Podczas akcji mój dowódca wydał polecenie, aby zatrzymać osoby, które brały udział. […] Otrzymaliśmy polecenie zatrzymania wszystkich osób oznakowanych barwami LGBT, niezależnie od tego, w jaki sposób się zachowywali”.
Zdjęcie: Marco Verch, licencja CC BY 2.0
W piątek wieczorem, dwa dni przed rocznicą, obejrzałem w Kinie Muranów półgodzinny film „7-my sierpnia” w reżyserii Michała Bollanda. Nakręcony krótko po Tęczowej Nocy, opisuje ją z perspektywy pięciorga zatrzymanych. Ich poruszające historie pokazują, jaki był ludzki koszt policyjnych represji. Film przypomina też dehumanizujące, pogardliwe wypowiedzi przedstawicieli władz państwowych, takich jak prezydent Andrzej Duda i ówczesny poseł, a dzisiejszy minister Przemysław Czarnek.
Zastanawiam się dziś, w jaki sposób o tych wydarzeniach opowiadać. Na początek wypada wspomnieć, że sam nie brałem w nich udziału. Znam jedynie osoby, które były wtedy na Krakowskim Przedmieściu, a do bezpośredniego doświadczenia przemocy zbliżyłem się – w mniejszym stopniu – co najwyżej na marszu równości w Białymstoku trzy lata temu (tu i tu moje relacje z 2019 roku, a tutaj – z roku 2021).
Z jednej strony trzeba przypominać, do czego są zdolni polscy biskupi rzymskokatoliccy, a także czołowi reprezentanci prawicy w polityce i publicystyce. Dziś nie spodziewam się już tej samej skali odgórnie podsycanej pogardy i nienawiści w stosunku do gejów, ponieważ postawy społeczne się zmieniają. Niemniej główni aktorzy tamtego ohydnego spektaklu – wymieńmy tu jeszcze choćby Jarosława Kaczyńskiego i Marka Jędraszewskiego – nie ponieśli żadnych realnych konsekwencji, a ich środowiska religijne i polityczne nigdy nie rozliczyły się z jawnej lub skrytej akceptacji dla ich działań. Co więcej, ciągle istnieje możliwość, – choć nie pewność! – że kolejna kampania przedwyborcza zostanie rozpętana przeciw osobom transpłciowym.
Z drugiej strony, jak już wspomniałem, postawy społeczne się zmieniają. Rosną nieformalne sieci społeczne działające na rzecz osób LGBT+, dużo dobrych rzeczy dzieje się np. w Poznaniu. Coraz więcej jest marszów równości – strona organizacji Miłość Nie Wyklucza wymienia ich w tym roku blisko trzydzieści. Zmienia się też rzeczywistość medialna. Warto pamiętać, że jeszcze w 2015 roku TVN zapraszał księdza Dariusza Oko – jednego z największych siewców nienawiści w Polsce – do rozmów na temat homoseksualności czy zapłodnienia in vitro. Dla wielu osób takie tempo zmian nie jest dostatecznie szybkie, część w ogóle nie doświadcza poprawy, ale zapewne wzrasta liczba tych, które mają zasadną nadzieję, że będzie coraz lepiej. Albo może: coraz równiej.
Nie twierdzę, że opowiadanie o historii i teraźniejszości osób LGBT+ w kluczu dyskryminacji i trudnych doświadczeń jest zupełnie niepotrzebne. Nie jestem też zdania, że po Tęczowej Nocy sytuacja tej mniejszości radykalnie się polepszyła i wszelkie zło zostało za nami. Myślę jednak, że jest to dobra okazja, aby podkreślić potrzebę tworzenia również innych opowieści. Nieco podobnie – choć bardziej stanowczo – wyraził to Bartosz Żurawiecki w „Dwutygodniku” w tekście o polskim kinie LGBT, a szczególnie kinie gejowskim:
„Uderzające, jak bardzo narracja tycząca osób LGBT jest w Polsce oparta na celebrowaniu cierpienia. Jedni twierdzą, że cierpienie uszlachetnia, ja jednak uważam, że cierpienie przede wszystkim paraliżuje. Chyba że staje się zaczynem wkurwu”.
„7-my sierpnia” zawiera zresztą i takie wątki. Ktoś mówi w nim na przykład, że zawsze miał się za tchórza, ale pod wpływem Tęczowej Nocy coś się w nim przełamało. Inna osoba wspomina o wzroście liczby tęczowych flag. Nie są to jednak wątki centralne. O ile więc szanuję wybór reżysera (tym bardziej w filmie powstałym krótko po przedstawionych wydarzeniach), o tyle sądzę, że zwrócenie się ku narracjom o solidarności i samoorganizacji jest dziś możliwością szczególnie wartą uwagi.
Moją działalność publicystyczną można wspierać złotówkami w serwisie Patronite.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz