sobota, 19 lutego 2022

Czy konwenty fantastyki są apolityczne? Pilipiuk, Ziemkiewicz i konwent Konline


Organizatorzy i organizatorki internetowego konwentu Konline postanowili odwołać imienne zaproszenie dla Andrzeja Pilipiuka, który w swoim „credo politycznym” nazywa aborcję „groźnym przeżytkiem ideologii nazistowskiej”, a feminizm: „obrzydliwą toksyczną ideologią opartą na wielopiętrowym kłamstwie”. Jak na to zareagował Pilipiuk, obok niego zaś – Rafał Ziemkiewicz?

Ta opowieść ma dwa wątki, teraźniejszy i historyczny. O historycznym napisałem akurat książkę, ale zacznijmy od teraźniejszości.

Kwestia podstawowa: Andrzejowi Pilipiukowi nikt nie zabronił wstępu na konwent (czyli zjazd miłośniczek i miłośników fantastyki, gier itd.). Nikt nie zakazał mu też zgłoszenia własnego punktu programu. Z formalnego punktu widzenia stało się jedynie tyle, że Pilipiuk nie będzie miał specjalnego statusu gościa.

Oczywiście wystosowanie i odwołanie zaproszenia jest niegrzeczne i nieprofesjonalne. Koordynatorzy konwentu w swoim oświadczeniu sami to stwierdzili i złożyli przeprosiny. Wyjaśnili, że przyczyną zamieszania były błędy komunikacyjne wewnątrz Stowarzyszenia Avangarda, które jest głównym organizatorem imprezy. A dlaczego nie chcą, by pisarze tacy jak Andrzej Pilipiuk mieli na niej specjalny status? „Są u nas mile widziane osoby, które podchodzą z życzliwością i szacunkiem do innych uczestników_czek imprezy. […] Konsekwencją wprowadzenia standardów społeczności jest to, że nie powinniśmy – nie chcemy – zapraszać jako gości osób, które publicznie zachowują się w sposób z tymi standardami sprzeczny. Mówiąc wprost: nie chcemy mieć gości, którzy szykanują inne grupy społeczne”.

Według środowego oświadczenia Pilipiuka (zob. też wersję w Internet Archive) w pierwszym z maili, które otrzymał od Avangardy, była mowa o wycofaniu zaproszenia z powodu „prawicowych poglądów” pisarza. Wybrany fragment tej wiadomości przytacza Wacław Holewiński; przyjmuję, że jest to fragment autentyczny. Cytatów z kolejnych maili, o ile wiem, nigdzie nie podawano, ale cytowane już publiczne oświadczenie obu głównych koordynatorów konwentu ma wyższą rangę niż wiadomość niepodpisana przez żadnego z nich. To ono jest zatem wiążące, niezależnie od tego, że sprzeczność między komunikatami stanowiła kolejny błąd. A w tym oświadczeniu nie ma mowy o „prawicowych poglądach” (które skądinąd sam Pilipiuk wprost wiązał ze swoją twórczością: „Moje poglądy i proza są na tyle zbieżne, że gdy po moją książkę sięgnie zadeklarowana feministka bądź lewak, to odrzuci ją po pierwszych rozdziałach”). Zamiast tego jest mowa o wypowiedziach publicznych. Zakładam, że takich jak choćby te z „credo politycznego” Pilipiuka (a to tylko jeden tekst):

Dostrzegam konieczność powstrzymania ekspansji agresywnych sekt i religii inwazyjnych opartych na obcych kulturowo systemach wartości. Szczególny mój niepokój budzi islam. […] Odnośnie kwestii LGBT – jestem zwolennikiem wolności osobistej i prawa do szukania szczęścia oraz samorealizacji. Niech każdy robi to po swojemu. Zarazem niepokoi mnie lawinowo rosnąca agresja aktywistów wywodzących się z tych środowisk oraz nieustanne przesuwanie granic w kierunku uznania zaburzeń osobowości i autoidentyfikacji płciowej za „normę”. […] W obecnej formie feminizm skierowany jest w pierwszej kolejności do przedstawicielek marginesu społecznego.

Zwróćmy również uwagę na resztę oświadczenia pisarza. Nie tylko nazwał on odwołanie zaproszenia „cenzurą prewencyjną” oraz „haniebnym incydentem, […] wybrykiem garstki nieodpowiedzialnych ludzi nie rozumiejących etosu naszego ruchu”, ale też wyraził obawę, że w ten sposób zbliżamy się do „neomarksistowskiej inżynierii społecznej” krajów zachodnich, spowodowanej „terrorem politycznej poprawności”. Zdaniem autora w państwach tych „wobec niepokornych uczonych lub twórców stosowane są metody, świetnie znane nam z czasów gdy nasz kraj padł ofiarą reżimów totalitarnych”.

Jak mówi znany tekst kultury: to eskalowało szybko. Nie odmawiam pisarzowi prawa do złości na organizującą konwent ekipę, która zachowała się niegrzecznie i nieprofesjonalnie (i przeprosiła). Ale zarzut zbliżania się do reżimów totalitarnych? Jak to jest, że odwołanie imiennego zaproszenia umieszcza Pilipiuk de facto w jednym ciągu myślowym z masowym terrorem politycznym, obozami zagłady czy mordami sądowymi?


Fragment grafiki ze strony głównej konwentu Konline


Tuż przed Pilipiukiem wypowiedział się również Rafał A. Ziemkiewicz, który wcześniej pisał, że „do LGBT trzeba strzelać”. Owszem, zastrzegał, iż chodzi mu o „«strzelanie» […] do ideolo, nie do homoseksualistów”. Coś mi jednak mówi, że gdyby znany lewicowy autor stwierdził „do Kościoła trzeba strzelać!” lub „do prawicy trzeba strzelać!”, to żadne zastrzeżenia by nie pomogły. Kiedyś zresztą napisałem cały tekst o tym, jak mogłaby wyglądać Polska, gdyby lewica i ruchy LGBT+ traktowały prawicowych katolików tak, jak same są przez nich traktowane. Nie sprowadzałoby się to do wycofywania imiennych zaproszeń, oj, nie. Na szczęście nie żyjemy w tej fikcyjnej wersji naszego kraju; szkoda tylko, że żyjemy w odwrotnej.

Co powiedział tym razem Ziemkiewicz? Zacytujmy fragment zaczynający się w jedenastej minucie nagrania:

[To jest] inwazja pełzająca bolszewików małych, którzy się ciągle odradzają. To jest tak jak z zarazą dokładnie, bardzo dobrze arcybiskup [Marek Jędraszewski] to powiedział. To jest ta sama zaraza, tylko te zarazki przychodzą w nowej mutacji. […] Każdy syfilis, każda gruźlica, każda ospa wróci. No i wraca. W nowej formie, może inne kolory, nie czerwone, nie brunatne, tylko tęczowe, ale ta sama zaraza […] – mentalność Sturmabteilungu. My mamy te nasze jedyne słusznie ideolo […] zabronimy istnienia jakimkolwiek innym. […] Odsyłam do takiego archetypicznego wydarzenia, jakim było palenie książek na początku lat trzydziestych w Berlinie. Młodzież berlińska […] wywlekła z bibliotek uniwersyteckich i spaliła dekadenckich lewicowych i liberalnych pisarzy, żeby nie sączyli miazmatów w zdrową germańską duszę. Czy państwo myślicie, że to się odbyło na jakiś rozkaz Hitlera? Nie! To młodzież sama chciała.

Uczulam: nie chodzi o fandom. Chociaż przykro mi oczywiście, że w fandomie takie typy ze Sturmabteilungu już są w tej chwili tolerowane. Kiedyś to było nie do pomyślenia. […] Ale chodzi o to, że jak ich nie zatrzymamy, to z każdym momentem będzie trudniej i gorzej. Stąd moje gorące poparcie dla projektu Lex Czarnek, który jest projektem zdroworozsądkowym. Wybieramy sobie władzę po to, żeby ta władza pilnowała, kto do szkół wchodzi, żeby tam nie wchodzili werbować do szturmowców, właśnie tak, jak próbowali.

A zatem według kolejnego znanego twórcy prawicowej fantastyki (w tym wypadku byłego) organizatorzy i organizatorki Konline’u już nawet nie zbliżają się do nazistów, ale po prostu są jak naziści. Lub staliniści. Dla mnie to wyjątkowo niesmaczne, nie tylko ze względu na osoby bezpośrednio obrażane, ale też z powodu pamięci o ludziach, którym w totalitarnych reżimach naprawdę strzelano w tył głowy. W dodatku w Niemczech książki palili ludzie popierający rząd. Wiosną 1933 roku Hitler był już od paru miesięcy kanclerzem, a naziści właśnie wygrali wybory. Swoich przeciwników politycznych prześladowali, bili, zamykali w więzieniach i obozach koncentracyjnych, a Socjaldemokratyczną Partię Niemiec w czerwcu zwyczajnie zdelegalizowali. Tymczasem ekipa organizująca Konline ani nie zdradza takich zamiarów, ani też nie ma takich możliwości – przeciwnie, konwent i jego koordynatorzy mają o parę rzędów wielkości niższą rozpoznawalność i mniejsze wpływy niż Pilipiuk i Ziemkiewicz.

Jeszcze raz: organizatorki i organizatorzy Konline’u popełnili kilka błędów komunikacyjnych. Nie ma co oczekiwać, by reakcja była idealnie stonowana. Ale czy to jest powód do porównań z reżimami totalitarnymi?


Uczestnicy konwentu i festiwalu Pyrkon 2019 (zdj. Klarqa, lic. CC BY-SA 4.0, źródło: Wikipedia)


Pora na wątek historyczny. Andrzej Pilipiuk twierdzi, że „konwenty miłośników fantastyki zawsze były apolitycznymi świętami naszego ruchu. […] Nie było problemu w co kto wierzy, ani jakiej orientacji seksualnej jest zwolennikiem. […] Między uczestnikami panowała mądra tolerancja – nie narzucona przepisami czy terrorem medialnym, ale naturalna – wynikająca z potrzeby serc i wzajemnego poszanowania”. Podobnie Ziemkiewicz w ósmej minucie nagrania mówi, że fandom science fiction i ruch fantastyki „był zawsze miejscem szczególnej tolerancji, szczególnej różnorodności, […] szczególnej otwartości […]. Ostatnią rzeczą, która się liczyła w fandomie, była polityka, mimo że były to czasy komuny. Oczywiście większość nas sprzyjała Solidarności, większość z nas była dumna z Janusza Zajdla, ale nie wszyscy. […] Na przykład pamiętam takiego tam zagorzałego partyjniaka, który Solidarności nienawidził […]. Ale jakoś to nie przeszkadzało, jakoś żeśmy ze sobą funkcjonowali”.

Nie wątpię, że z punktu widzenia obu autorów mogło to tak właśnie wyglądać. Ba, sam nie przypominam sobie bodaj żadnych wyraźnych napięć politycznych z własnego okresu intensywnego jeżdżenia na konwenty (mniej więcej w latach 2007–2015). Zapamiętałem za to atmosferę jednoczącego święta.

Tylko czy dawne konwenty faktycznie stanowiły apolityczną przestrzeń dla wszystkich? Czy może jednak opierały się na cichej zgodzie co do tego, jakie treści polityczne czy ideologiczne wolno wyrażać, a jakie nie?

Pracując nad swoim doktoratem, przeczytałem i przeanalizowałem około 900 artykułów wstępnych, felietonów i recenzji z czasopisma „Fantastyka” z lat 1982–2012. W tym materiale bardzo mało jest wypowiedzi nieprzychylnych poglądom prawicowym i konserwatywnym. Od połowy lat 90. przez ponad dekadę pojawiają się za to liczne wyrazy niechęci wobec idei kojarzonych z lewicą: „poprawności politycznej”, „relatywizmu”, feminizmu. Przełom wieków to również okres negatywnego przedstawiania aborcji, eutanazji, zapłodnienia in vitro. Czego jak czego, ale apolityczności nie można tym tekstom zarzucić.

Ponadto w latach 90. powstawało wiele utworów literackich o wymowie prawicowo-konserwatywnej, skierowanych m.in. przeciwko Unii Europejskiej bądź islamowi. Wciąż wartościowy jest długi tekst Jacka Dukaja Wyobraźnia po prawej stronie (tutaj część pierwsza, druga i trzecia). Jeszcze w 2008 roku autor stawiał tezę, że w polskiej fantastyce „bardzo wyraźnie dominują autorzy-konserwatyści, autorzy-prawicowcy”. Kilka lat później mógłby pewnie powiedzieć coś podobnego o historiach alternatywnych z serii Zwrotnice Czasu, publikowanej przez Narodowe Centrum Kultury.

O tym wszystkim i o wielu innych rzeczach piszę w książce, która ukaże się niedługo nakładem Wydawnictwa Naukowego „Scholar”, prawdopodobnie pod tytułem „Gust i prestiż. O przemianach polskiego świata fantastyki”. Stwierdzam w niej również, że jeszcze potężniejszą siłą od idei konserwatywno-prawicowych były realia kapitalistycznego rynku książki. Nie zmienia to faktu, że w rodzimej prozie fantastycznej i poświęconych jej wypowiedziach (przynajmniej w „Fantastyce”) owe idee uobecniały się często, w przeciwieństwie do liberalnych, a tym bardziej – lewicowych.

Skądinąd o politycznym nastawieniu samej prozy z uznaniem wyrażał się nie kto inny, jak Rafał A. Ziemkiewicz. Recenzję opublikowaną w „Fantastyce” w lipcu 1989 roku rozpoczął słowami: „Sławić Stanisława Augusta Poniatowskiego za obiady czwartkowe i za budowę warszawskich Łazienek czy chylić czoła przed szaleńczymi zrywami powstańczego bohaterstwa? Pisarz żyjący pod naszą szerokością geograficzną i traktujący swe powołanie poważnie nie uniknie podjęcia tego dylematu”. Potem zaś dodał: „Pozostaje ogromną zasługą polskiej fantastyki, że oparła się kuszącym finansowo ofertom didulenia o niczym i podjęła sprawy, które najboleśniejszym cieniem kładły się na sercu”.

W jakim stopniu wszystko to przekładało się na atmosferę panującą na konwentach w późnym PRL oraz przez pierwsze kilkanaście lat III RP? Trudno to dzisiaj zbadać, ale nie widzę powodów do zakładania, że pod względem ideologicznym konwenty radykalnie różniły się od tego, co pisano w książkach i magazynach. Wśród uczestników mogło po prostu nie być osób, które miałyby inne przekonania od większości. A jeśli były, to może jednak czasem musiały się liczyć z takimi reakcjami, jak w tekstach prasowych.

Dla przykładu, w maju 2003 roku odchodzący redaktor naczelny pisma „Nowa Fantastyka”, Maciej Parowski, opublikował recenzję „Września” Tomasza Pacyńskiego (książkę nominowano później do Nagrody Fandomu Polskiego imienia Janusza A. Zajdla). Stwierdził, że powieść jest „złośliwym i zideologizowanym paszkwilem” i że zawarty w niej „obraz ksenofobicznej Polski, co to wypowie morderczą wojnę mniejszościom, postkomunistom i sąsiadom, a stanie zbrojnie w obronie encykliki «Humanum vitae», jest wzięty z poradnika stalinowskiego agitatora, a nie z rzetelnego oglądu rzeczywistości”. Na końcu napisał, iż książka potwierdza „szkodliwy społecznie stereotyp żydowskiego młodzieńca jako tego, który niechęć do polskiej tradycji i religijności wyssał z mlekiem matki i nie zamierza tego ukrywać. W prywatnych sytuacjach, jakich na konwentach dotąd nie brakowało, Pacyński dotąd nie ujawniał tego kompleksu”.

Nie ujawniał? Ciekawe dlaczego.

Może jednak konwenty nigdy nie były takie apolityczne, jak się o nich mówi. A dziś po prostu lepiej to widać, bo środowisko fanowskie jest obecnie bardziej zróżnicowane pod kątem światopoglądowym. I część osób już nie chce, by status VIP-a podczas konwentu miał ktoś, kto niewątpliwie współtworzył historię polskiej fantastyki, ale o prawie do przerywania ciąży, feministkach, aktywistach LGBT+ czy osobach transpłciowych wypowiada się w sposób jawnie wrogi. Tudzież sam mówi, że jego książki odzwierciedlają jego przekonania.

Pozostawiam Waszej ocenie, czy wycofanie imiennego zaproszenia to rzeczywiście już nazizm.

*

PS. Dla rzetelności zaznaczę, że jestem członkiem wspierającym Stowarzyszenia Avangarda, choć nie uczestniczę już aktywnie w jego działalności. W związku z tym znam wiele z osób organizujących Konline, podobnie jak Ziemkiewicz zna Pilipiuka (tutaj przykładowa rozmowa z udziałem ich obu).

PPS. Według Andrzeja Pilipiuka odwołano też zaproszenie dla Andrzeja Ziemiańskiego. O tej kwestii trudniej się wypowiadać, ponieważ mamy niewiele informacji, ale dla porządku o niej wspominam.

PPPS. Gdyby kogoś interesowało oświadczenie wydawnictwa publikującego książki Pilipiuka i Ziemiańskiego – bardzo proszę. Dzisiaj w sieci pojawił się też list otwarty Andrzeja Pilipiuka do redakcji serwisu Onet, która opublikowała materiał o całej sprawie. 

13 komentarzy:

  1. Trudno się oprzeć wrażeniu, że opowieść o "tradycyjnie prawicowym polskim fandomie" staje się mitem założycielskim fandomowej lewicy. Ten wpis ów mit wzmacnia, dodatkowo sugestią, że może dawniej na konwentach lewica siedziała cicho, bo by ją prawica stłamsiła, a może i tłamsiła samą swoją obecnością. A z tego ma wynikać, że apolityczności w polskim fandomie nigdy nie było (co poniekąd winno usprawiedliwiać rozpolitykowaną dziś fandomową lewicę).
    Ale "apolityczność" nie oznacza, że w ogóle nie porusza się tematów politycznych, ale, że jest na konwentach (w fandomie) miejsce na poruszanie każdych kwestii. W tekście pojawiają się odwołania do NF i Macieja Parowskiego, które mają sugerować, że otwartości nie było. Możemy pogdybać, czy naprawdę (przywoływany Dukaj debiutował u Parowskiego niespecjalnie prawacką, antyklerykalną "Złotą Galerą", stale obecny na łamach NF Sapkowski to też raczej nie prawak). Co więcej ani Parowski ani NF nie wyczerpuje polskiego fandomu.
    Wygodnie jest tworzyć generalizacje, bo w nich nie wchodzi się w szczegóły. Inny był polski fandom w latach 80 XX wieku (tu zresztą zabawnie się kojarzy "co by było, gdyby to lewica robiła to, co dziś robi prawica - otóż wtedy właśnie robiła), inny w 90, inny w 2000 i inny jest teraz. Inne więc było i znaczenie NF i "strasznych prawaków" w kolejnych dekadach, inaczej też wyglądały konwenty. Inne też niosły konteksty zwroty "prawica" i "lewica".
    Konwenty i fandom były apolityczne nie dlatego, że rządziła na nich jakaś straszliwa prawicowa cenzura (celowa bądź mimowolna), ale dlatego, że można było na nich rozmawiać o wszystkim i nikt nikogo z dyskusji nie wykluczał. I jasne, w latach 90 prawie wszyscy fantaści i fandomowicze byli zwolennikami wolnego rynku i kapitalizmu, bo doprawdy trudno nie być ich zwolennikiem, kiedy doświadczyło się PRLowskiej szczęśliwości. Potem ten świat zaczął ewoluować, dojrzało pokolenie, które "wszystkiego na kartki" już nie pamięta a socjalizm kojarzy, ku zdumieniu "starych" z poprawianiem a nie z psuciem życia. Po drodze rozjechały się języki, którymi fantaści rozmawiali, bo definicje przestały być tożsame.
    Częścią mitu staje się, jak widzę, nieszczęsna seria "Zwrotnice Czasu". Jest w niej Wolski, jest Szyda. Ale czy Twardoch, Orbitowski, Orliński to prawicowcy? Twardoch "Wiecznym Grunwaldem" dokonywał właśnie przechrzczenia:). Czy "Pióra" Wojnarowskiego to aby na pewno dzieło prawackie? I jasne, jest tam również Lewandowski, Przechrzta twierdzący w swojej powieści, że rację mieli Biali a nie Czerwoni w 1863. Ale obraz tej serii jest bardziej zróżnicowany niż się może wydawać, gdy wszystko generalizujemy, podobnie jak i bardziej zróżnicowany jest obraz polskiego fandomu i konwentów od lat bodaj 40, jeśli nie więcej.
    Po to ten długi wstęp, by pokazać, że to, co się właśnie wydarzyło to nie lewicowe działanie będące odpowiedzią na powszednie działania prawej części fandomu, ale coś zupełnie nowego. Odproszenie dwóch zaproszonych pisarzy (wygodnie jest pisać wyłącznie o Pilipiuku, ale co z Ziemiańskim, jakichż to on się dopuścił niegodziwieństw na konwentach?) to deklaracja. Nawet w "strasznych czasach rządów tradycyjnie prawicowego polskiego fandomu" nikt takich deklaracji nie czynił. Wpis na blogu sugeruje, że nie musiał. Niemniej, takich gestów nie było. A teraz ktoś go wykonał, w moim przekonaniu pogłębiając podziały.
    Między innymi dlatego mit założycielski "strasznego prawicowego fandomu" jest niebezpieczny. Bo buduje potwora, który kiedyś tłamsił i pewnie nadal chce tłamsić. To zaś oznacza walkę, nie rozmowę. Bo jak rozmawiać ze strasznymi stłamszaczami? A że potwora tak naprawdę nie ma już od dwóch dekad (jeśli w ogóle był, bo co innego znaczyły dzisiejsze pojęcia 30 i 40 lat temu)? Grunt, że mit jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, to dobre podsumowanie trudności – powiedzmy – metodologicznych związanych z tezą o prawicowym fandomie. Wpis ma chyba 14 tys. znaków i w tej części już nie wchodziłem w szczegóły. To może być problematyczne, bo wymusza skrótowe potraktowanie tematu, ale starałem się w paru miejscach zaznaczyć zróżnicowanie czasowe (np. „Od połowy lat 90. przez ponad dekadę”), hipotetyczność niektórych tez („może jednak”, „czasem” etc.) itd. Mnie się zdaje, że jak na publicystykę to już jest trochę uściśleń i zastrzeżeń, ale wiadomo, masz prawo do innej oceny.

      W książce tego uszczegółowiania jest więcej, łącznie z podkreśleniem, że NF to tylko część świata fantastyki w Polsce (choć istotna i pod pewnymi względami długo centralna). Wspominam też „Złotą Galerę” i inne teksty z epizodu antyklerykalnego z lat 1990-1993. A Zwrotnicom Czasu nie poświęcam ani tu, ani tam wiele uwagi, głównie dlatego, że wtedy już w pełni do gry weszły siły rynkowe. I to one w większym stopniu kształtowały polską produkcję fantastyczną, niż to czyniły idee prawicowe (o czym zresztą piszę też w notce). Cała zwrotnicowa seria razem wzięta to jedynie mały procent ogólnej produkcji fantastycznej w Polsce w tamtym czasie.

      Niemniej wyjątki takie jak epizod clerical fiction nie zmieniają tego, że do początku XXI wieku fantastyka polska była zdecydowanie bardziej prawicowa niż nieprawicowa. I tu przechodzimy do kwestii, którą podnoszę we wpisie: czemu właściwie konwenty miałyby być zupełnie wolne od kontroli społecznej, której przejawy możemy dziś obserwować w tekstach pisanych? Jak by to miało być możliwe, że w środowisku w dużym stopniu jednolitym światopoglądowo powstała taka oaza apolityczności, która jednocześnie nie przekładała się na takie sektory tego środowiska, jak NF oraz sama fantastyka? Myślę, że konwenty mogły być pod tym kątem „łagodniejsze” niż np. teksty pisane, choćby ze względu na atmosferę wspólnego świętowania, ale teza o zupełnej apolityczności wydaje mi się mocno podejrzana.

      Natomiast trzeba to jeszcze gruntowniej zbadać, na tyle, na ile można, np. zbierając wspomnienia osób należących do zróżnicowanych grup (choćby zróżnicowanych pod względem płci). Ogólnie znam nieźle literaturę naukową poświęconą polskiej fantastyce i fandomowi i tam o kwestiach ideologicznych jest bardzo, bardzo mało. Publicystyczny Dukaj to do tej pory jedna z najistotniejszych analiz (w innym wymiarze, w odniesieniu do płci, a nie osi prawicowo-lewicowej, wymieniłbym książkę Marii Głowackiej). Ten brak sam w sobie jest zresztą jakoś znaczący.

      Usuń
  2. Wydaje mi się, że pańskie pytanie "czemu właściwie konwenty miałyby być zupełnie wolne od kontroli społecznej, której przejawy możemy dziś obserwować w tekstach pisanych?" bardziej oddaje ducha obecnych czasów iż dawnych lat fandomu, wtedy coś takiego po prostu nie przyszłoby fantastom do głowy. Oczywiście, każdy jakieś poglądy posiadał bo też sama fantastyka traktowana była jako przestrzeń rozmowy i eksperymentu myślowego; przestrzeń bezpieczna bo przecież fikcyjna. Cechy "oazy" zaczął fandom tracić w ostatnich latach kiedy wlało się do niego szambo dyskusji politycznych głównego nurtu i zapomnieliśmy, że czytamy fantastykę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przychodziło do głowy w fantastyce i w wypowiedziach na jej temat. :-) Na konwentach to mogło być do pewnego stopnia zawieszone, ale wydaje mi się mało prawdopodobne, aby to zawieszenie było stuprocentowe.

      A w przytoczonym pytaniu chyba trochę nieostrożnie użyłem słowa „dziś”. Chodzi mi o to, że zachowały się ówczesne wypowiedzi pisane (natomiast interakcje społeczne z dawnych konwentów – nie). I dziś możemy je prześledzić.

      Usuń
    2. O tym właśnie piszę, o poglądach się dyskutowało, owszem; fantaści pisali z pozycji prawicowych (zaraz po upadku PRL była to zresztą opcja w jakimś stopniu domyślna z powodów oczywistych i postawa lewicowa z tych samych powodów była wtedy trudno zrozumiała. A mimo to, mimo ostrych czasem wypowiedzi choćby MP na łamach Fantastyki nie widzieliśmy jakiegoś wykluczania personalnego w fandomie czy na konwentach - tak jakby takie zachowanie społeczne nie mieściło się jeszcze w paradygmacie tamtych czasów; dyskurs odbywał się w przestrzeni tekstów, opowiadań i powieści, nie dzieląc przy tym samych czytelników. Konwenty znacząco odstawały tu od innych miejsc politycznych jatek. Dziś sytuacja się zmieniła, i dlatego pańskie pytanie jest dzieckiem naszej współczesności. Przyczyn zmiany jest wiele, historycznych, pokoleniowych, społecznych; myślę, że jedną z istotnych, choć nieoczywistą, jest postępująca utrata zdolności czytania fikcji - i rozumienia jej jako bezpiecznego i wolnego terytorium ścierania się poglądów.

      Usuń
    3. To ja może przytoczę relację znajomej dotyczącą imprez sprzed kilku, kilkunastu lat:

      ======
      Moje wspomnienia z konwentów z tamtych czasów to głównie siedzenie cicho. Siedzenie cicho, gdy ktoś opowiada nieśmieszne żarciki o m******ch i p****ach, gdy ktoś inny opowiada nieletnim uczestniczkom, co by tylko zrobił z nimi, gdyby były „legalne”, gdy w konwentowej knajpie słychać homofobiczne przyśpiewki i fantazjowanie o tym, co powinno spotkać komunistów, gejów i szeroko rozumianą czerwoną hołotę. Ot, święto fanów, pod warunkiem, że potrafisz siedzieć cicho i nie myśleć za dużo o tym, że te piosenki i żarciki się odnoszą też do ciebie, że jak się odezwiesz, to zostaniesz z tego święta fanów szybko i skutecznie wykluczony, albo że w ramach podtrzymywania święta masz nie reagować na molestowanie, bo to przecież żarty, a poza tym dziewczyny na konwentach są ozdobą i zabawą dla uczestników, zniżka za cycki, hehe. Znam całkiem sporo osób, które w tym czasie poznikały z fandomu i sceny konwentowej, bo miały dość tego siedzenia cicho, a nie czuły, że te 10-5 lat temu ktokolwiek by je potraktował poważnie. Takie to było apolityczne święto fanów, gdzie nie miało znaczenia, kim jesteś i jakie masz poglądy, pod warunkiem, że jesteś ok z uprzedzeniami i molestowaniem nawet jak dotyczą one ciebie.
      ======

      To jest późniejszy okres niż lata 80. i 90., więc nie chcę automatycznie przenosić tej relacji na tamte dekady (choć błędem byłoby również zakładanie z góry, że wówczas nigdy nic podobnego się nie zdarzało). Nie twierdzę też, że te kilka(naście) lat temu takie rzeczy były absolutną normą na konwentach.

      Natomiast na pewno przynajmniej w momencie, o którym mowa, kosztem „apolityczności” było to, że jakaś część osób musiała znosić takie rzeczy jak moja znajoma. I faktycznie w ostatnich latach zaszła w tym zakresie zmiana: konwenty zaczęły brać problem pod uwagę, a my coraz rzadziej traktujemy tego rodzaju relacje jako zmyślenia (to jest zresztą skorelowane z szerszymi przemianami społecznymi, które sprawiają, że np. przemoc seksualna wobec dzieci i innych osób zależnych nie jest już tak łatwa do przemilczenia, jak była).

      Oczywiście molestować i wyrażać uprzedzenia mogą też lewicowcy i czasem to robią. Nie ma w lewicowości nic, co automatycznie czyniłoby człowieka bardziej moralnym w codziennych zachowaniach. Niemniej dostrzeżenie problemu, o którym mowa, było możliwe dzięki ideom lewicowym, a nie prawicowym.

      Usuń
    4. Opisuje pan patologię jako normę? Może jeździliśmy na różne konwenty, ale jasne, takie zachowania były i są poniżej krytyki. I świetnie, że tu tolerancja spada! Tylko czemu łączymy je z politycznością lub nie fandomu, prawicowością lub lewicowością, tematyką książek, tu już wchodzimy w jakiś inkwizytorski zapał i generalizacje. Gdyby Pilipiuk został tu odzaproszony za akt takiej bucery sprawa byłaby czysta, ale podziękowano mu za poglądy polityczne; czym naraził się dość przecież poczciwy Ziemiański do dziś nie wiemy, najbardziej sensowny wydaje się rzucony gdzieś półżartem powód, że może orgowie pomylili go z Ziemkiewiczem ;)

      Usuń
    5. Niestety właśnie przypadkiem skasowałem swój bardzo długi komentarz i nie mam już ani czasu, ani serca do kontynuowania. :-( Powiem więc tylko bardzo krótko: to nie jest kwestia przeciwstawienia „normy i patologii”, ale tego, w jaki sposób normy środowiskowe mogą prowadzić do wyciszania pewnych problematycznych zjawisk. Na współczesnych konwentach są to np. takie zjawiska: https://www.youtube.com/watch?v=9hTjECMT6TA. A osoby o przekonaniach prawicowo-konserwatywnych niekoniecznie są indywidualnie bardziej skłonne do seksistowskich zachowań, natomiast przynajmniej w najnowszej historii polskiego fandomu raczej hamowały nagłaśnianie problemu seksizmu na konwentach, niż ułatwiały (https://zpopk.pl/kiedy-kobieta-wchodzi-do-wanny-czyli-zwierz-jednak-okazal-sie-feministka.html).

      A Ziemiańskiemu (o którym wspominam w notce) raczej już zaproszenia bym nie cofał.

      Usuń
    6. I oczywiście, jak przystało na inkwizytora, po raz już chyba trzeci podkreślę, że potrzebna byłaby bardziej wyczerpująca analiza (nie do zrobienia na blogu), aby odpowiednio zróżnicować czasy, miejsca, typy konwentów itd., itd. Tutaj to są sygnały i przybliżenia.

      Usuń
  3. Panie autorze - Panu się pomerdało opowiadanko "Listopad" B.Regalicy z powieścią "Wrzesień" T.Pacyńskiego. Cytowana wypowiedź też raczej nie jest pana Parowskiego tylko Orlińskiego z wyborczej. "Opowieści naocznego świadka konwentów" włóżmy miedzy bajki - zielonego pojęcia o tym człowieku nie masz i zakładam że na żadnym nigdy nie byłeś. Wartość pozostałych wywodów - na podobnie żenującym poziomie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę zajrzeć do „Nowej Fantastyki” z maja 2003 roku, znajdzie Pan dokładnie to, o czym piszę. Recenzja nazywa się „Kurdupel patrzy na Polskę” i znajduje się na stronie 72. Gdyby szukał Pan wersji elektronicznej tego tekstu, proszę napisać maila, może uda mi się pomóc.

      Na konwentach byłem pewnie kilkadziesiąt razy, a trzy współorganizowałem (proszę poszukać w internecie informacji o Dniach Nauki w Warszawie w latach 2013–2015, to popularyzatorska część wydarzeń, których byłem współorganizatorem).

      Serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  4. Przepraszam - kogo pan broni? ta sytuacja jest ohydna! Jacyś gówniarze szerzej nieznani w naszym środowisku w potworny niewybaczalny sposób publicznie napluli w twarz sympatycznemu otwartemu gościowi którym jest pan Andrzej Pilipiuk. Potem kłamali w swoich oświadczeniach i te kłamstwa powieliły media. Twierdzili że to "dla bezpieczeństwa" podczas gdy pan Andrzej miał wystąpić on-line. I za to powinni mieć normalny proces o zniesławienie, z grubą nawiązką na cele charytatywne ... Mała Kotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. Jeden z tych „gówniarzy” jest raptem o kilka lat młodszy od Andrzeja Pilipiuka. Poza tym nie życzę sobie tutaj takich określeń.

      2. Ten „sympatyczny otwarty gość” publicznie głosi rzeczy, które są bardzo niesympatyczne i bardzo mało otwarte. Więcej o tym pisałem tutaj: https://stanislawkrawczyk.blogspot.com/2022/02/co-naprawde-mowi-andrzej-pilipiuk-i.html.

      3. Nie udało się Pani wykazać żadnego kłamstwa. „Bezpieczeństwo” w przytoczonym przez Panią oświadczeniu jest określone następująco: „nie chcemy mieć gości, którzy szykanują inne grupy społeczne. Wartością nadrzędną jest dla nas bezpieczeństwo naszych uczestników. Bezpieczeństwo to także wolność od ciągłego trzymania gardy, wolność od trzymania się na baczności”. Można się z tym zgadzać albo nie zgadzać, ale oskarżenie o kłamstwo jest bezzasadne.

      Usuń