sobota, 8 stycznia 2022

Jeden z najbogatszych Polaków vs związki zawodowe

 

„Sponsor fundacji Balcerowicza: «W mojej firmie nie ma związków, bo ich po prostu nie cenię»”. Tak zaczyna się wczorajszy wywiad Witolda Gadomskiego w „Gazecie Wyborczej” z Arkadiuszem Musiem, zajmującym siedemnaste miejsce na liście najbogatszych Polaków (według pisma „Forbes”).

 

Najistotniejszy fragment rozmowy brzmi tak:


GADOMSKI: Nie ceni pan związków?

MUŚ: Nie cenię. Inną rolę miały związki zawodowe w XIX wieku, w XX wieku, a inną dziś. Uważam, że są zupełnie niepotrzebne. Dobry przedsiębiorca, właściciel zakładu, jest najlepszym wyrazicielem interesów pracowników. Jeśli chce budować firmę w długiej perspektywie, to musi rozumieć interesy pracowników i wychodzić im naprzeciwko.

Do tego nie są potrzebne żadne związki zawodowe, które często niszczą energię w zakładach pracy i są niepotrzebnym kosztem. Żaden związek zawodowy w prywatnej, etycznej firmie nie jest potrzebny. A firma, w której związek zawodowy by się przydał, i tak wcześniej czy później przestanie istnieć. Związki zawodowe są silne w państwowych przedsiębiorstwach, które słabo przystosowują się do reguł rynkowych, w firmach, gdzie szerzy się nepotyzm.


Przytoczona wypowiedź jest pod wieloma względami znamienna dla głównego nurtu polskiego liberalizmu, w nieco subtelniejszej wersji reprezentowanego np. przez Marcina Matczaka (tu polecam polemikę Michała Zabdyra-Jamroza, dotyczącą niesprawiedliwych nierówności społecznych). Dlatego chciałbym ją skomentować.


Protest pracowniczy w USA, zdj. Bastian Greshake Tzovaras,
źródło: Flickr / Wikimedia Commons, lic. CC BY-SA 2.0



Zatrudniający i zatrudnieni istotnie mają pewne wspólne interesy. Na przykład upadek firmy zwykle nikomu z nich nie byłby na rękę. Zarazem jednak pulę pieniędzy, którą przedsiębiorstwo wytwarza w danym okresie, trzeba jakoś podzielić. Im większa część przychodu przypadnie właścicielowi, tym mniejsza zostanie dla pracujących. W interesie tego pierwszego jest utrzymanie płac na jak najniższym poziomie, w interesie tych drugich – na jak najwyższym. To bardzo prosty model i można go na różne sposoby rozwijać, lecz i bez tego widzimy, że w firmach istnieje nie tylko przestrzeń współpracy, ale też konflikt interesów. Rzec by można: konflikt klasowy.

 

Wcześniej w rozmowie Arkadiusz Muś sam wskazuje, że decyzja o wysokości płac należy do niego: „Staram się płacić 10–15 proc. wyżej niż średnia w okolicy zakładu. […] Chcemy płacić więcej, ale więcej też wymagamy”. Czy przy 16 procentach firma by upadła? Nie, po prostu szef zarobiłby troszkę mniej. Muś wydaje się zamykać oczy na tę prawidłowość, a także na to, iż może ona zniekształcać jego własne wyobrażenia na temat interesów pracowniczych. Kreuje wizję, w której właściciel przedsiębiorstwa jest jedynym obiektywnym i racjonalnym sędzią. Prawie jak szlachcic tłumaczący chłopom, że on najlepiej wie, co dla nich dobre. W tej wizji konflikt wpisany w strukturę firmy nie istnieje.

 

*

 

Iluzja w pełni harmonijnego współistnienia, którą roztacza Muś, jest tylko iluzją. I wydaje się potwierdzać prawidłowość, którą opisywałem w niedawnej notce o psychologii nierówności: „Ten, kto jest niżej w społecznej hierarchii, musi częściej podejmować trud zrozumienia osób stojących wyżej. Zależy od nich bowiem w większym stopniu niż one od niego”. Lub jak to ujął w innym kontekście Upton Sinclair: „Trudno sprawić, aby człowiek coś zrozumiał, gdy swoją pensję otrzymuje dzięki temu, że nie rozumie”.

 

Nie znam Arkadiusza Musia osobiście. Mogę jednak stwierdzić, że rola szefa wielkiej firmy utrudnia zrozumienie stosunku władzy, który wiąże tegoż szefa z pracownikami i pracownicami. Dlaczego? Dlatego, że wtedy musiałby zmierzyć się ze świadomością, że – powyżej pewnej minimalnej płacy – jego zysk jest ich stratą. To niebezpieczne napięcie można zredukować, oddając pracującym większy niż dotąd stopień kontroli nad przedsiębiorstwem. Ale można też tworzyć rozmaite ideologie, np. taką, wedle której pracownicy i pracownice są jak dzieci we mgle, a „dobry przedsiębiorca” nie jest ich przeciwnikiem w zakresie konfliktu klasowego, tylko „najlepszym wyrazicielem ich interesów”.

 

*

 

Nie znam Arkadiusza Musia osobiście i nie wiem, jakie dokładnie warunki panują w jego przedsiębiorstwie. Nie w tym rzecz. Możemy nawet założyć optymistycznie, że pod hasłem „więcej wymagamy” nie kryje się żaden mobbing, żadne zmuszanie do nadgodzin, żadne łamanie prawa pracy. Rzecz w tym, że do istoty każdej kapitalistycznej firmy należy przeciąganie liny między właścicielem i zatrudnionymi. Im gorsza jest pozycja tych ostatnich w gospodarce, tym niższe będą w niej wynagrodzenia, tym gorsze warunki pracy i tym więcej nadużyć ze strony szefów. Jeśli nie w jednej firmie, to w drugiej, trzeciej, czwartej. Nawet gdyby gdzieś trafił się szef jak anioł, nawet gdyby zdołał utrzymać w swoim przedsiębiorstwie nadzwyczaj dobre warunki – to i tak będzie wyjątkiem w systemie, który sprzyja wykorzystywaniu słabszych przez silniejszych.

 

Właśnie dlatego potrzebujemy narzędzi, które wzmocnią pozycję osób mających w przedsiębiorstwach mniejszą władzę w punkcie wyjścia. Czyli pozycję zatrudnionych. Współczesne kraje wypracowały tu rozmaite narzędzia, a jedno z nich to właśnie związki zawodowe, działające zgodnie z zasadą, że grupa pracownic i pracowników ma większą siłę przebicia niż pojedyncza osoba. Związki nie są doskonałe, lecz są ważne.

 

Witold Gadomski (czego bym się po nim nie spodziewał!) odrobinę przykręca śrubę. Pyta np. o dyscyplinarne zwolnienie przez mBank działacza związkowego Mariusza Ławnika. Co na to Muś? Jak rozkłada akcenty? „Występuje wiele sporów wynikających nie tylko z winy pracodawcy. Wielokrotnie wina leży po stronie pracownika. Każdą sprawę należy rozpatrywać indywidualnie”. Czy trzeba lepszego przykładu, że zrozumienie sytuacji pracownic i pracowników w kapitalizmie nie jest najmocniejszą stroną Arkadiusza Musia?

 

*

 

Nawet jeśli konflikt klasowy da się zlikwidować, nie leży to w mocy pojedynczych ludzi, a w międzyczasie trzeba jakoś układać sobie relacje w pracy. Przestrzeń do współdziałania także istnieje. Daleki jestem więc od sugestii, by stosunki między zatrudniającymi a zatrudnianymi były oparte na czystej wrogości.

 

Nie powinniśmy jednak ulegać złudzeniu, zgodnie z którym właściciele firm – zwłaszcza dużych i bardzo dużych – najlepiej pojmują istotę relacji łączących ich z pracownicami i pracownikami. Wiele wskazuje, że jest odwrotnie. Zmysł, który sprzyja odniesieniu sukcesu w kapitalizmie, wcale nie sprzyja zrozumieniu jego wewnętrznych konfliktów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz