wtorek, 11 stycznia 2022

Czy błąd językowy istnieje?

Jeżeli przejdę na czerwonym świetle, naruszę prawo. Ale czy będzie to „błąd prawny”?

Jeżeli przyjdę w klapkach na wytworne przyjęcie, naruszę pewien obyczaj. Ale czy będzie to „błąd obyczajowy”?

Jeżeli napiszę „bo by było lepiej” (zamiast „boby było lepiej”), naruszę normę zapisaną w słownikach ortograficznych. Ale czy będzie to „błąd językowy”?


Słownik języka polskiego z 1900 roku (zdjęcie w domenie publicznej, autor: Julo, źródło: Wikimedia Commons)


W jednym ze znaczeń pojęcie błędu sugeruje, że istnieje układ odniesienia, który pozwala jednoznacznie stwierdzić, co jest, a co nie jest poprawne. I tak w matematyce błędem będzie stwierdzenie, że dwa plus dwa równa się dziewięć. W notacji muzycznej – uznanie, że w kluczu wiolinowym na drugiej linii pięciolinii znajduje się nuta „c”. I tak dalej.

Błędem jest również pójście w klapkach na przyjęcie. Ale już nie dlatego, że złamaliśmy zasady jednoznacznego systemu przypominającego matematykę. Raczej dlatego, że postąpiliśmy w sposób, który przyniesie nam niekorzystne konsekwencje społeczne (np. zostaniemy wyśmiani). Tak rozumiane pojęcie błędu ma już trochę inne znaczenie.

„Błąd językowy” (tudzież „frazeologiczny”, „interpunkcyjny”, „stylistyczny” itp.) to termin trochę z pierwszego porządku, a trochę z drugiego. Według mnie jednak często używany jest w taki sposób, jakby chodziło wyłącznie o sens pierwszy. Użycie to implikuje daleko posuniętą ścisłość i obiektywizm norm językowych, tak jakby były równoważne regułom matematyki.

A przecież nie są. Nie ma nic „matematycznego” w przekonaniu, że prawidłowe jest słowo „poszedłem”, nie zaś „poszłem”. Owszem, jest to skrót sprzeczny z niektórymi zasadami gramatycznymi, ale istnieje wiele wyjątków od tych reguł. Przyjęliśmy np. wymowę [WIEża AJfla], choć zgodna z oryginalnym brzmieniem nazwiska konstruktora byłaby tylko [WIEża eFEla] [3].

Skąd bierze się złudzenie jednoznaczności systemu językowego? Zapewne w sporym stopniu z długotrwałej pracy osób oraz instytucji, których pozycja w społeczeństwie po części zależy od tego, czy istnieje w nim podział na polszczyznę lepszą i gorszą. Jeżeli „lepsza” polszczyzna jest traktowana jako „lepsza” na mocy bezstronnych kryteriów, to łatwiej innych do jej „lepszości” przekonywać. I łatwiej uzasadnić potrzebę istnienia Rady Języka Polskiego, specjalistów i specjalistek przygotowujących słowniki poprawnościowe, licznych blogów i stron poświęconych polszczyźnie etc., etc.

Nie twierdzę, że w ogóle nie potrzebujemy norm językowych (tak jak i ludzi, którzy zajmują się ich stabilizowaniem). W życiu społecznym przydatny jest pewien poziom szeroko uzgodnionej rutyny. Sam przestrzegam np. zasad ortograficznych – nie tylko dlatego, że w innym wypadku byłbym gorzej postrzegany, ale również dlatego, że ich naruszanie wytrącałoby czytających z rytmu, obniżało płynność lektury. Nie uważam też, że każda norma językowa jest tak samo arbitralna i jednakowo elastyczna.

Chciałbym jednak, byśmy w mniejszym stopniu wykorzystywali takie reguły do dzielenia ludzi na lepszych i gorszych. A dostrzeżenie społecznej i historycznej natury norm rządzących polszczyzną może w tym pomóc. Dlatego sam z dużą ostrożnością mówię o „błędach językowych”. „Naruszenie normy językowej” często jest bardziej odpowiednią frazą.

Jeżeli zaś chcecie poczytać więcej o tym, jak socjolog może patrzeć na poprawność językową, to zapraszam do lektury mojego starszego wpisu na ten temat.

PS. Dla uproszczenia pominąłem tu wielowiekowy spór o status ontologiczny matematyki. Niezależnie od niego zakładam, że teza, iż reguły matematyczne są ściślejsze od norm regulujących ubiór, nie będzie zbyt kontrowersyjna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz