Ostatnio interesuje mnie psychologiczny wymiar społecznych nierówności.
W jaki sposób są doświadczane, zwłaszcza przez ludzi, którzy znajdują się po ich
słabszej stronie? Jakie niosą ze sobą długoterminowe skutki? Jak o tym
wszystkim mówić? Oto nieco przemyśleń na ten temat.
I.
Ktoś, kto ma za sobą trudniejszą biografię, może odnosić widoczne sukcesy i zabierać głos publicznie. Prawdopodobnie jednak stoi za tym zwiększony koszt. Na przykład kobiety, które zajmują się polityką, częściej od mężczyzn muszą godzić taką aktywność z nieproporcjonalnie dużym obciążeniem obowiązkami domowymi. Częściej też mają za sobą historię prób podważania ich kompetencji, więc osiągnięcie i utrzymanie pewności siebie jest dla nich zwykle trudniejszym zadaniem. Obie kwestie pokazują, że dla dwóch różnych osób sprawne pełnienie tej samej funkcji może oznaczać różny poziom wysiłku, także psychologicznego.
Trudności te mogą być łatwo dostrzegalne. Wystarczy wspomnieć o karygodnych zwrotach używanych wobec transpłciowej posłanki Anny Grodzkiej. Godne znoszenie tych słownych ataków z pewnością nie było rzeczą prostą. Czasami jednak widzimy tylko to, co na powierzchni, nie zdając sobie sprawy z tego, ile trudu mogło kogoś kosztować dojście tam, gdzie się znajduje. Poza przykładem polityczek wskazałbym tu na osoby, które jako jedyne w swym otoczeniu (rodzinie, szkole, miejscowości) starają się osiągnąć wysoką pozycję akademicką. Wystąpienie na ważnej konferencji, decyzja o zgłoszeniu tekstu do prestiżowego czasopisma, opłacanie zakupu książek ze środków grantowych – za każdą taką sytuacją mogą stać całe dni niewidocznego na zewnątrz stresu.
II.
Niewidoczna jest również nasza historia rodzinna i szkolna. Ktoś mógł mieć przemocowego lub nieobecnego ojca; ktoś inny – matkę wpajającą mu przekonanie, że ludziom przenigdy nie wolno ufać; ktoś jeszcze – kolegów z klasy nękających go przez lata. Każdy taki czynnik to dodatkowa bariera do pokonania w późniejszej biografii. I dodatkowe utrudnienie obce ludziom, którzy akurat mieli więcej szczęścia.
Wielu z nas ma za sobą prywatne rozmowy na ten temat, część przerabiała go na terapii. Większość pewnie zgodzi się ze stwierdzeniem, że takie historie mogą w istotnym stopniu oddziaływać na resztę życia. Pozostają jednak ukryte w cieniu, gdy rozmawiamy o czynnikach kształtujących strukturę społeczną i sferę publiczną. Klasa, płeć, rasa, kapitał ekonomiczny, społeczny, kulturowy – to kwestie przerabiane w tym kontekście wzdłuż i wszerz. Różnice emocjonalne wynikające z gorszego bądź lepszego wychowania – bynajmniej.
Dlaczego tak jest? Może dlatego, że psychologia i socjologia (w obiegu popularnym, ale też w znacznej mierze w akademickim) podzieliły się zadaniami. Ta pierwsza nie ma zbyt wiele do powiedzenia o nierównościach zakorzenionych w całości społeczeństwa, ta druga – o nierównościach wypływających z życia rodzinnego tudzież z relacji między uczniami/uczennicami. Zapewne istnieją już koncepcje socjologiczne, które nadają tym kwestiom należną wagę, nie są jednak raczej szeroko znane.
Oczywiście te efekty mogą się łączyć z innymi. Spośród dwóch mężczyzn, którzy doświadczyli złego wychowania, homoseksualny ma życiową poprzeczkę ustawioną wyżej niż heteroseksualny. Mówimy tutaj po prostu o kolejnym wymiarze nierówności – czasem bardziej, czasem mniej ważnym. A skądinąd przydałby się nam też język do mówienia o istotnych społecznie różnicach ugruntowanych w budowie organizmu, takich jak nieco inne progi podatności na część zaburzeń psychicznych.
„Silence is violence”, czyli „Cisza to przemoc”
III.
O kolejnej kwestii już kiedyś pisałem. Chodzi o to, że dla tych, którzy nie doświadczają danego rodzaju nierówności, okazjonalny kontakt z nimi może być większym wstrząsem niż dla osób przyzwyczajonych. Pomyślałem o tym po seansie „Obiecującej. Młodej. Kobiety”, dość bezpośrednio pokazującej różne formy napastliwości seksualnej mężczyzn wobec kobiet (w tym zachowania wprost przemocowe). Na mojej przyjaciółce film nie zrobił takiego samego wrażenia jak na mnie. Może dlatego, że z powodu płci miałem w życiu mniej okazji, by samemu doświadczyć podobnych zdarzeń, oraz mniej bodźców zachęcających do rozmowy z innymi na ten temat, a w konsekwencji nie wypracowałem strategii obronnych. W tym sensie wstrząs – lub raczej jego szybkie i ostatecznie bezbolesne przeminięcie – bywa oznaką przywileju.
Podejrzewam, że podobnie będzie z kimś sprawnym fizycznie, kto zupełnie szczerze użala się nad losem napotkanej osoby na wózku (nawet jeżeli ta wcale tego nie chce). Lub ze zdalnie pracującym przedstawicielem klasy średniej, który w pierwszych miesiącach pandemicznego lockdownu mógł być o wiele bardziej przerażony niż kurier lub pielęgniarka – gdyby oni dopuścili do siebie lęk, to ten w warunkach regularnego kontaktu z możliwymi nosicielami wirusa byłby już zupełnie niszczący.
Nie znaczy to jednak, że odporność nabywa się bez konsekwencji. W wielu wypadkach jej ceną jest rozleglejsza wewnętrzna blokada, zamknięcie całych obszarów życia emocjonalnego. A nierzadko nie ma żadnej nabytej odporności, żadnej grubej skóry, tylko po prostu trauma. Na potrzebę zaznaczania tej kwestii bodaj po raz pierwszy zwróciła moją uwagę Natalia Sarata i jestem jej za to wdzięczny.
IV.
Ostatnia kwestia: ten, kto jest niżej w społecznej hierarchii, musi częściej
podejmować trud zrozumienia osób stojących wyżej. Zależy od nich bowiem w
większym stopniu niż one od niego. Pisze o tym David Graeber w „Utopii
regulaminów”, a także inspirująca się tą pracą Agata Sikora w książce „Wolność, równość, przemoc”.
Fragment tej ostatniej znajdziecie na stronie Magazynu Kontakt – oto dwa wybrane akapity:
To obywatele muszą […] właściwie zinterpretować „bezosobowe” przepisy biurokratyczne, bite żony rozpoznawać samopoczucie swoich oprawców, geje zastanawiać się, jak na przytulenie partnera zareagują przechodnie, zależne ekonomicznie „panie domu” podejmować pracę emocjonalną związaną z „naprawianiem związku”, pracownice stresować się tym, jak wieść o ciąży przyjmie pracodawca, czarne służące rozpoznawać nastrój chlebodawczyń, a osoba trans martwić się, jak jej nowe imię zostanie przyjęte przez współpracowników.
By sprawdzić siłę oddziaływania tego mechanizmu, wystarczy odwrócić role: wyobrazić sobie nieprzespane noce szefa zastanawiającego się, jak powiedzieć pracownicy, że będzie miał dziecko.
Wydaje mi się, że o podobnych kwestiach mówi tzw. epistemologia punktówwidzenia, rozwijana m.in. na gruncie feminizmu. O niej jednak jak dotąd niewiele czytałem i jedynie ją tutaj sygnalizuję.
***
Jest jeszcze druga strona psychologii nierówności, tj. pozytywne zmiany
psychologiczne, które mogą nastąpić u części osób radzących sobie z trudnymi
doświadczeniami. Jeden z aspektów tego szerokiego zagadnienia ilustruje
koncepcja wzrostu potraumatycznego (ang. „post-traumatic growth”). Ponieważ
w notce tej piszę o pograniczu psychologii i socjologii, zaznaczę, że w takim
przeżywaniu ciężkich doświadczeń niewątpliwie przydatne są nie tylko zasoby psychologiczne,
ale też społeczne i materialne, od głębokich przyjaźni po pieniądze na terapię.
Więcej o tych aspektach psychologii nierówności – być może za czas jakiś.
Moją sieciową publicystykę można wspierać w serwisie Patronite.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz