O polskim kinie LGBT ostatnich miesięcy bardzo ciekawie pisze w „Dwutygodniku” Bartosz Żurawiecki (tytuł jego tekstu to Wszystkie nasze ofiary). W programie Ostatni komers, Prime Time, Hiacynt, Wszystkie nasze strachy i Czarna owca (sam część widziałem, a część nie).
Fragmenty na zachętę:
1. Uderzające, jak bardzo narracja tycząca osób LGBT jest w
Polsce oparta na celebrowaniu cierpienia. Jedni twierdzą, że cierpienie
uszlachetnia, ja jednak uważam, że cierpienie przede wszystkim paraliżuje.
Chyba że staje się zaczynem wk***u. A widzieliście w polskim kinie jakiś wk**w?
2. Krótko mówiąc, dobry gej to ofiara. Ktoś, nad kim można
się pochylić z troską i kogo należy otulić swoim wspaniałomyślnym współczuciem.
Stąd już tylko krok do stwierdzenia, że dobry gej to martwy gej. Kino przecież
pełne jest martwych gejów. Martwych lesbijek też. A zwłaszcza martwych osób
trans; dla nich jednak w polskim kinie nie ma na razie miejsca.
3. Według mnie w nowoczesnym kinie LGBT+ homofobia nie może
być głównym napędem akcji. Owszem, może istnieć jako element rzeczywistości, w
Polsce trudno przecież od niej abstrahować. Nie powinna jednak stać w centrum
opowieści. Bo [...] taki sposób prowadzenia narracji ugruntowuje status quo.
Sprowadza dyskusję do kilku pustych a słusznych frazesów i chwytających za
serce deklaracji. Homofobię trzeba przezwyciężyć, a nie nad nią płakać. Dopiero
wtedy będziemy mieć poczucie, że dokonuje się jakaś zmiana.
4. Dlatego za naprawdę przełomowy w pokazywaniu osób niehetero
polski film uważam komedię obyczajową Aleksandra Pietrzaka „Czarna owca”. [...]
Wygląda więc na to, że to polskie kino popkulturowe, a nie ambitne, nagradzane
na festiwalach, uświadamia nam, że mimo wszystko mieszkamy w Europie roku 2021.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz