Co by się stało, gdyby świat zamknął cię w pętli czasowej, w której musisz wielokrotnie przeżywać ten sam dzień? To temat wielu filmów, na różne sposoby przetwarzany też w grach wideo („Life Is Strange”) i planszowych („Tragedy Looper”), a także przewrotnie wykorzystany w serialu „Black Mirror” (w jednym z odcinków drugiego sezonu).
Analogiczny motyw powraca w „Palm Springs”, które można obecnie oglądać w kinach. W filmie tym Nyles, gość weselny w tytułowej kalifornijskiej miejscowości, nie jest jednak w pętli sam. Towarzyszą mu dwie inne uwięzione w czasie postacie. Ich zniewolenie jest zarazem wyswobodzeniem: tylko ta trójka wie, co się dzieje, i ma świadomość, że cokolwiek się teraz stanie, dla reszty gości nie będzie to mieć żadnych trwałych konsekwencji.
*
Jak powiedziała Ursula K. Le Guin: „Przyszłość w fantastyce naukowej to tylko metafora tego, co jest teraz”. Tak samo potraktować można podróż w czasie – i pętlę czasu. Co jest więc przedmiotem metafory w „Palm Springs”?
Mnie to pytanie prowadzi w stronę psychologii i kultury terapeutycznej. W takim świetle droga, którą idzie w filmie Nyles, zyskuje bardzo wyraźny sens.
Główny bohater „Palm Springs” jest postacią dość narcystyczną. Inni ludzie nie są dla niego w pełni prawdziwi – on pamięta, co się zdarzyło przez wszystkie kolejne dni, oni każdą powtórzoną dobę zaczynają jak tabula rasa. Dlatego może mniej się nimi przejmować, a więc też łatwiej łamać normy społeczne. Jeżeli nawet powstrzymuje się od krzywdzenia pozostałych gości, to nie ze względu na nich, lecz dlatego, że sam później musiałby z tym żyć. Wszystko to przypomina opis narcyzmu w wykonaniu Eddiego Brummelmana, psychologa ze Stanfordu, przepytywanego w „Psychology Today” przez Rebeccę Webber:
„Myśli, zachowania i stwierdzenia [ludzi narcystycznych] odróżniają ich od reszty, a wrażenie tej różnicy jest dla nich kojące, gdyż […] zmagają się z niestabilnym poczuciem własnej tożsamości. «Narcyzowie czują się lepsi od innych», mówi Brummelman, «ale niekoniecznie są z siebie zadowoleni jako osoby»”.
W tym samym tekście czytamy, że silny narcyzm przejawia się również w problemach z intymnością i empatią. I to także widać w „Palm Springs”. Gdy pętla chwyta nową postać, Nyles zaczyna z nią nawiązywać bliższe relacje, traktując ją jako kogoś zgoła innego niż całe dotychczasowe otoczenie (można by to przyrównać do zakochania, w którym nieproporcjonalna część naszej uwagi koncentruje się na jednej osobie). Jednak ta bliskość okazuje się dla niego trudnym wyzwaniem. Zamknięcie w czasie przynosi więc Nylesowi zarówno kryzys, jak i szansę na większą dojrzałość (bo narcyzm narcyzmem, ale mężczyzna jawi się też jako wieczny nastolatek). Nie jest to zresztą rzadki motyw w tego rodzaju kinie. Już „Dzień świstaka”, współczesny klasyk filmów z pętlą czasową, umieszczał w takiej sytuacji swojego bohatera.
Życie jako cykl powtarzalnych, schematycznych sytuacji i zachowań (np. bardzo podobnych związków). Kryzys jako okazja do wyrwania się z tego cyklu. Niewiele obrazów bardziej pasuje do popularnej, poradnikowej psychologii i kultury terapeutycznej.
Takie odczytanie „Palm Springs” pozwala też określić jedną z przyczyn, dla których film ten spotkał się z tak dobrym odbiorem. Otóż język psychologiczno-terapeutyczny stanowi dziś jeden z podstawowych języków, którymi mówimy o swoim życiu i zachodzących w nim zmianach (przynajmniej w szeroko pojętej klasie średniej). Jest tak przemożny, że łatwo zapomnieć, iż nie zawsze, nie wszędzie i nie w każdej grupie społecznej tak było. Na przykład w powieściach Jane Austen oraz w wielu XIX-wiecznych listach mieszczańskich czy szlacheckich bardzo istotną rolę odgrywał język zalet i wad moralnych, a małżeństwo przedstawiano niejednokrotnie jako okazję do wzajemnego doskonalenia się w cnocie. Czyli do zmiany etycznej, nie zaś psychologicznej.
Pisze o tym wszystkim Eva Illouz w świetnej, choć nie najlepiej przetłumaczonej książce „Dlaczego miłość rani?”. Patrząc z tego punktu widzenia – już raczej socjologicznego niż psychologicznego – możemy dostrzec problematyczne aspekty narracji, którą proponuje „Palm Springs”. Bardzo dobitnie wyraża ją opublikowany w „Guardianie” tekst Paula Hannama o wspomnianym już „Dniu świstaka”. Otóż bohater tego filmu „nie może zmienić swojego miejsca i czasu, więc musi zmienić samego siebie”. I znów – niełatwo znaleźć cytat, który lepiej streszczałby główne przesłanie popularnej psychologii.
Świata w „Palm Springs” dosłownie nie da się zmienić. Jedyna przemiana, która jest tutaj w ogóle do pomyślenia, dotyczy ludzkiego wnętrza, ewentualnie najściślejszych osobistych relacji. A przecież wiele ze zmian zachodzących w naszym życiu wiąże się z nowym otoczeniem, nowymi ludźmi, nowymi sposobami spędzania czasu. Czyli z warunkami zewnętrznymi. Co więcej, historia pokazuje, że świat da się zmienić, na przykład dzięki ruchom kobiecym i pracowniczym. Dziś w wyborach głosują nie tylko mężczyźni, a płatne urlopy czy możliwość legalnego strajku stanowią normę w wielu krajach. Indywidualna przemiana nie jest wcale jedynym narzędziem, jakie mamy.
Nie odrzucam tu ani terapii, ani psychologii. Nie twierdzę też, że każdy film musi uwzględniać perspektywę socjologiczną. Mój cel jest skromniejszy: pokazać ramy, granice, w których porusza się „Palm Springs”, a może i nie tak mała część innych dzieł wykorzystujących ten sam schemat fabularny. Byłby to nawet zabawny paradoks, czyż nie? Filmy o pętli czasowej – same skazane na bezustanne powtarzanie tego, co było. Byłyby więc nie tylko wyrazem popularnych przekonań psychologicznych, ale też całkiem wiernym odbiciem świata sequeli, prequeli, interqueli, rebootów, słowem – seryjnej produkcji ekranowej współczesnego kapitalizmu. Atrakcyjnej (również dla mnie), angażującej, dającej wytchnienie, zarazem jednak tworzącej obieg na pół zamknięty, dość zachowawczy pod względem etycznym i estetycznym.
Pętla czasowa nie jest więc tylko psychologiczną metaforą.
*
PS. Starałem się tu nie podawać szczegółowych informacji na temat fabuły, dlatego pominąłem kilka ważnych zagadnień. Dotyczy to np. innych niż Nyles postaci zamkniętych w pętli. Jedna z nich (co chyba znaczące: kobieta) ma dla siebie dużo czasu ekranowego, odgrywa bardzo istotną rolę, a może nawet w pewnym stopniu podważa interpretację, którą tu w nieco wyostrzony sposób przedstawiłem. Zachęcam do samodzielnego obejrzenia „Palm Springs” i zwrócenia uwagi na te kwestie ((rozwijam je także odrobinę w komentarzu do wpisu, ze spoilerami)). Poza wszystkim jest to też zresztą całkiem zabawna i sprawnie skrojona produkcja, którą oglądałem z przyjemnością. Polecam!
„Palm Springs”, reż. Max Barbakow, 2020
Rozwinięcie PS, ze spoilerami do zakończenia filmu:
OdpowiedzUsuń.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Postać kobieca, o której mowa, nazywa się Sarah. Pod względem psychologicznym przez część filmu przypomina Nylesa, ale potem – inaczej niż on – zaczyna działać i szukać możliwości ucieczki z pętli. Czyta o fizyce kwantowej i znajduje rozwiązanie, które okazują się drogą wyjścia i dla niej samej, i dla Nylesa (a najprawdopodobniej również dla trzeciej postaci uwięzionej w czasie).
Jednocześnie mam przekonanie, że wciąż jest to film przede wszystkim o zmianie psychologicznej, obejmującej pojedyncze osoby lub pary, a nie o zmianie społecznej.
Aha, jeszcze jeśli chodzi o zachowawcze aspekty współczesnych filmów i seriali: pamiętajmy też, że to, co jest normą ekranową w jednym kraju, może mieć swoje funkcje emancypacyjne w innym. W Polsce taką rolę odgrywają chociażby wątki LGBT+ z amerykańskich seriali Netfliksa.
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst nie tylko z racji erudycji autora i bardzo ciekawych odniesień do popkulturowych klisz. Podstawowy zasygnalizowany problem - technik terapeutycznych jako (nawet często skutecznego, w odróżnieniu od cholernego coachingu) remedium na poczucie alienacji i jako droga przystosowania się do świata i czasów, w jakie zostaliśmy "wrzuceni", ale wygaszających jednak w dużej mierze emocje i napęd niezbędny do działań, które mogłyby zmienić tzw. Zeitgeist, a tym samym i świat. Obawiam się, że podobną rolę analgetyku, a nawet może odpowiednika antydepresantów i leków psychotropowych pełni voyeurystyczna kultura masowa, w której żyjemy. Co nie znaczy, że warto od niej uciekać w przestrzenie kultury "wysokiej", bo często - jak w tym przypadku - formułuje ona całkiem strawnie i zgrabnie pytania, od których ta druga stroni uznając je - niesłusznie - za zbyt trywialne... Być może wpadam właśnie w jakąś pętlę myślową, ale co tam, bardzo to zajmujące, więc dziękuję za inspirację i serdecznie pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa, cieszę się, że tekst mógł się przydać!
UsuńBardzo mądry tekst.
OdpowiedzUsuń