niedziela, 14 czerwca 2020

Słowo na „M”


Blog „To Tylko Teoria” opublikował posta na temat słowa „Murzyn”, broniąc tezy, że nie jest ono zasadniczo obraźliwe. Jest to teza błędna i słabo uargumentowana, a ponieważ zahacza o obszar moich własnych badań naukowych, to pozwolę sobie na rozbudowaną polemikę.

Autorem poniższego wpisu jest Leopold Hess.

Dwie rzeczy trzeba najpierw przyznać. Po pierwsze, popularni polscy językoznawcy – Bralczyk, Miodek, oraz cytowana w poście Katarzyna Kosińska – utrzymują, że słowo na M jest neutralnie nacechowane i nie ma potrzeby uważać go za obraźliwe. Po drugie, opinię taką wydaje się podzielać większość Polaków, którzy nie dostrzegają niczego niestosownego w używaniu tego słowa.

Są to jednak argumenty dalece niewystarczające. Większość Polaków nie ma na co dzień, a być może nie miała nigdy w życiu, realnego kontaktu z osobami czarnoskórymi, nie mają więc dobrych podstaw, żeby oceniać, czy to słowo byłoby dla nich obraźliwe, czy nie. Uprzedzenia bywają zupełnie przezroczyste dla ludzi na nie nieuczulonych – jeżeli nie ma się szczególnego powodu, by się nad tym zastanowić, można przez całe życie nie zauważyć problemu w swoich słowach, działaniach i przekonaniach. Większość Polaków, którzy są przeciwni małżeństwu par jednopłciowych, też zapewne uważa, że nie jest to żadna dyskryminacja, a po prostu naturalny porządek rzeczy. (TTT ma jednak rację, że nieświadomość obraźliwego nacechowania tego słowa należy brać pod uwagę i unikać pochopnych oskarżeń o rasizm oraz pouczania ludzi z pozycji wyższościowych i klasistowskich).

Pomimo tego wiążąca mogłaby wydawać się opinia wymienionych językoznawców – to w końcu eksperci od tego, co słowa znaczą, prawda? Nie do końca. Relacje między językiem a uprzedzeniami nie mieszczą się w zakresie specjalności żadnego z tych trojga. Bralczyk jest przede wszystkim popularyzatorem; na tyle, na ile zajmuje się czymś naukowo, jest to język polityki i mediów z perspektywy retoryki, perswazji, jakości komunikacji itp. Miodek jest leksykografem, ale normatywistą – w centrum jego zainteresowań są normy poprawnego użycia języka i ich historyczny rozwój. On również zajmuje się głównie popularyzatorstwem. Kłosińska także jest przede wszystkim popularyzatorką, a badawczo, tak jak Bralczyk, zajmuje się językiem polityki. Choć członkostwo w Radzie Języka Polskiego daje całej trójce pewien publiczny autorytet, żadne z nich nie jest specjalistą w żadnym istotnym tu obszarze. Żadne z nich – o ile mi wiadomo – nigdy nie prowadziło badań ani nie opublikowało niczego na temat języka uprzedzeń rasowych, relacji między językiem a ideologiami i uprzedzeniami, społecznego odbioru etnonimów itp., itd. To po prostu nie jest ich działka. Takimi zagadnieniami generalnie zajmują się nie językoznawcy normatywiści ani analitycy dyskursu politycznego, ale socjolingwiści, pragmalingwiści, a także często psychologowie społeczni.

Według mojego niepełnego rozeznania polskiej literatury na ten temat jest bardzo mało. Wiem tylko o dwojgu językoznawcach, którzy zajmują się wprost językiem uprzedzeń rasowych. Jedna z nich to dr Margaret Ohia z Uniwersytetu Wrocławskiego, autorka doktoratu o „Mechanizmach dyskryminacji rasowej w systemie języka polskiego”. Jego streszczenie opublikowała w 2013 roku jako artykuł w „Przeglądzie Humanistycznym”. Polecam zajrzeć do bibliografii tego tekstu, a zwłaszcza do wymienionych na końcu materiałów prasowych dotyczących postrzegania słowa na M przez zamieszkałe w Polsce osoby czarnoskóre i pochodzenia afrykańskiego. Już piętnaście lat temu w „Przeglądzie” ukazał się tekst wskazujący, że odbierają one to słowo jako obraźliwe i wolałyby, żeby go nie używać. Ohia szczegółowo i obszernie dokumentuje negatywne skojarzenia otaczające to określenie.

O słowie na M pisał również prof. Marek Łaziński z UW, np. w 2007 roku w krótkim artykule w „Poradniku Językowym”, w którym wskazuje, że słowo to w przeszłości mogło być uważane za neutralne, ale obecnie nabrało nacechowania negatywnego, zaleca więc rezygnację z jego użycia. Łaziński jest też współautorem, wraz z Jadwigą Linde-Usiekniewicz oraz Mirosławem Bańką, „Rekomendacji dotyczących języka niedyskryminującego na Uniwersytecie Warszawskim” – w których stanowczo stwierdza się, że słowo na M jest obecnie nacechowane negatywnie i należy go zdecydowanie unikać.

„Wielki słownik języka polskiego” opracowywany od 2007 roku w Instytucie Języka Polskiego – bodaj największy w historii polszczyzny projekt deskryptywistyczny (a więc oparty o analizę realnego użycia, a nie preskryptywistycznych norm jak porady Miodka czy Bralczyka) –  jednoznacznie stwierdza, że słowo na M to „współcześnie wyraz uważany za obraźliwy”. (Dziwne, że TTT nie cytuje tego słownika, choć jest on równie łatwo dostępny w internecie, jak „Słownik języka polskiego PWN”).

Zdjęcie: Braxterverse, CC BY-SA 4.0, źródło: Wikimedia Commons

TTT pisze: „Z analizy faktów wynika zatem, że to, czy słowo «Murzyn» lub „Murzynka” jest obraźliwe bądź pogardliwe, zależy od kontekstu oraz okoliczności i chociaż oficjalne i powszechne znaczenie «Murzyna» ma charakter neutralny – co do którego istnieje językoznawczy konsensus naukowy – to w pojedynczych, poszczególnych i specyficznych sytuacjach określenie takie może obrażać”. Są to oczywiste bzdury, ponieważ:
  1. Ani autor posta, ani żadna z osób przez niego cytowanych nie analizowali żadnych faktów językowych związanych z tym słowem. Wpisy w poradniach internetowych to nie „fakty”, nawet jeżeli ich autorka ma tytuł naukowy.
  2. Nie ma naukowego konsensusu co do neutralnego charakteru słowa na M. Jest różnica opinii między językoznawcami, przy czym ci naukowcy, którzy faktycznie się na tym znają – a nie są tylko gloryfikowanymi popularyzatorami, podpierającymi się autorytetem nieistotnej w tej kwestii instytucji, jaką jest Rada Języka Polskiego – zdecydowanie zgadzają się, że słowo to jest we współczesnej polszczyźnie obraźliwe. Można więc raczej powiedzieć, że konsensus jest po tej stronie.
  3. Po trzecie, błędne jest założenie (oparte najwidoczniej nie na jakiejś teorii użycia języka, a jedynie na naturalnej intuicji autora posta), że słowo takie jak „Murzyn” może być zarazem obraźliwe w pewnych kontekstach, ale „oficjalnie i powszechnie” neutralne.

Ja sam nie jestem socjolingwistą, ale problematyką języka uprzedzeniowego zajmuję się od strony filozoficznej i teoretycznej i akurat w tej ostatniej kwestii mogę wypowiedzieć się jako „specjalista”. Język uprzedzeń rasowych (czy jakichkolwiek innych: seksistowskich, homofobicznych itd.) po prostu tak nie działa. Tym, co sprawia, że słowa takie jak „Murzyn”, „pedał”, „puszczalska” itp. są obraźliwe w szczególnie problematyczny sposób, nie są żadne wewnętrzne cechy tych słów, ale ich wielorakie uwikłanie w konteksty dyskryminacji i przemocy. Każde użycie takiego słowa przywołuje skojarzenia z tymi kontekstami – nawet jeżeli w danej indywidualnej sytuacji nie stoi za nim żadna obraźliwa intencja. Tym różnią się od bardziej pospolitych obelg jak „dupek” czy „idiota”, które obrażają niejako tylko jednorazowo i tylko osobę, w którą są wycelowane – epitety „grupowe” obrażają zaś całe grupy.

Sformułowania takie jak „Murzyn” czy „pedał” są – i tu dochodzimy do sedna sprawy – symbolami niesprawiedliwych stosunków społecznych. Gdyby nie rasistowskie uprzedzenia wobec osób czarnoskórych, nie byłoby przecież potrzeby, żeby w ogóle istniało jakieś negatywne słowo na ich określenie. To znaczy jednak, że aby w pełni pojąć obraźliwy potencjał takiego wyrazu, trzeba mieć świadomość tych stosunków – a w najlepszej pozycji, żeby je dobrze rozumieć, są ci, których dotyka niesprawiedliwość. To jeden z powodów, dla których ostatecznym arbitrem tego, czy jakieś słowo określające grupę ludzi jest obraźliwe, muszą być osoby należące do tej grupy – bo to one są w stanie ocenić, czy może im ono wyrządzić krzywdę. Drugi powód jest taki, że elementarny szacunek wymaga, aby pozwalać ludziom decydować o tym, jak ich nazywamy i jak się do nich zwracamy.

I tu trzeba z całą mocą podkreślić, że to jest właśnie „naukowy konsensus”. Naprawdę trudno mi sobie wyobrazić, aby jakikolwiek językoznawca, socjolog czy filozof realnie zajmujący się tym tematem uznał, że potrafi dostarczyć „naukowych” argumentów pozwalających na odrzucenie opinii osób określanych jakimś słowem w kwestii tego, czy jest ono dla nich obraźliwe, czy nie. A to właśnie, mniej lub bardziej nieświadomie, robi nie tylko autor posta, ale też cytowani w nim językoznawcy. Fakt, że osoby czarnoskóre mieszkające w Polsce nie życzą sobie używania słowa na M, jest dobrze udokumentowany i od lat obecny w dyskursie publicznym – oprócz wspomnianych wyżej artykułów prasowych z bibliografii Ohii można też zapoznać się z tym wywiadem z dr Dominiką Cieślowską, psycholożką i działaczką antydyskryminacyjną (rok 2010).

Jeżeli chodzi o bardziej filozoficzne argumenty (problematyka języka uprzedzeniowego jest od ponad dekady bardzo żywo dyskutowana w filozofii języka i teoretycznym językoznawstwie), to jako w miarę przystępny mogę polecić artykuł Luvella Andersona i Erniego Lepore’a „What did you call me? Slurs as prohibited words”. Jego głównym tematem jest pewna (dość kontrowersyjna) propozycja teoretyczna co do natury i źródła obraźliwego znaczenia rasistowskich epitetów – to rzecz interesująca tylko dla specjalistów, ale przy okazji autorzy bardzo dobrze objaśniają charakter społecznego tabu dotyczącego użycia takich wyrażeń. 

*

Podsumowując, TTT broni tezy dotyczącej słowa na M, która w jawny sposób stoi w sprzeczności z opinią osób, które powinny mieć w tej sprawie najwięcej do powiedzenia, a także z konsensusem specjalistów w odnośnej działce. Co więcej, TTT podaje opinie niespecjalistów (bo nie są nimi w tym obszarze Bralczyk, Miodek i Kosińska) jako „fakty”, nie przywołuje żadnych faktycznych badań naukowych i nie zadaje sobie nawet trudu, aby zajrzeć do drugiego z dwóch najważniejszych dostępnych online słowników języka polskiego. Wszystko to ma bardzo mało wspólnego z popularyzacją nauki, a wiele z nadawaniem pseudonaukowej otoczki bezrefleksyjnym uprzedzeniom.

Wisienką na torcie jest uwaga o etymologii wyrazu „Słowianie”, który jakoby według „jednej z najbardziej prawdopodobnych hipotez” miałby pochodzić od greckiego i łacińskiego słowa „niewolnicy”. Jest to w istocie stara i dawno zdyskredytowana hipoteza. Istotnie we wczesnym średniowieczu kwitł handel słowiańskimi niewolnikami i uważa się często, że skojarzenie to osadziło się na zawsze w językach zachodniej Europy. Ale kolejność rzeczy jest dokładnie odwrotna – bizantyjskie i późnołacinskie słowo „sclavus”, od którego pochodzi między innymi angielskie „slave”, wywodzi się prawdopodobnie od jakiejś prasłowiańskiej wersji „Słowian”. Coś dzwoniło, ale nie wiadomo, w którym kościele. Dlaczego wersja wydarzeń przedstawiona przez TTT nie może być prawdziwa, można przeczytać nawet w polskiej Wikipedii w haśle poświęconym etymologii słowa „Słowianie”, czyli chyba pierwszym miejscu, do którego powinien zajrzeć ktoś, kto nic na ten temat nie wie, a chciałby się dowiedzieć. Od autora bloga mającego na celu popularyzację nauki i metody naukowej można chyba wymagać takiego minimum rzetelności intelektualnej, również w odniesieniu do dyscyplin społeczno-humanistycznych (o czym sam przecież kiedyś pisał).

Leopold Hess

10 komentarzy:

  1. Dziękuję za opinię. Czytając ją miałem wrażenie, że piszemy nie do końca o tym samym, ale tak czy inaczej zgadzam się, że językoznawstwo to inny typ nauki i mówienie w nim o faktach powinno mieć inny wydźwięk niż w naukach ścisłych i przyrodniczych.
    Link do doktoratu Margaret Ohii umieszczę po aktualizacji w moim tekście. Natomiast chciałbym jeszcze zwrócić uwagę, że od początku linkowałem także do WSJP, nie jest prawdą to, co jest tutaj napisane, że powołałem się tylko na słownik PWN.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. > od początku linkowałem także do WSJP

      Tak, ale tendencyjnie i wprowadzasz w błąd - zapominasz dodać, że w zakładce "Noty o użyciu" stoi jak wół, że "obecnie słowo uważane za obraźliwe". Polecam też kliknąć zakładkę "Synonimy" w tym haśle

      Usuń
    2. Powinieneś więc zmienić następujące fragmenty w swoim artykule na TTT:

      "Zasadniczo we współczesnym języku polskim według językoznawców, polonistów i słowników słowo „Murzyn” nie ma nacechowania pejoratywnego."

      oraz:

      "Z analizy faktów wynika zatem, że (...) oficjalne i powszechne znaczenie „Murzyna” ma charakter neutralny – co do którego istnieje językoznawczy konsensus naukowy"

      Usuń
  2. Abstrahując od analizowanej kwestii, ton tego artykułu jest napastliwy i niepotrzebnie agresywny. Zamiast systematycznie wskazać na niedociągnięcia analizy TTT, artykuł atakuje ekspertów na których TTT się powołuje oraz samego TTT. Co więcej atak na ekspertów jest dosyć słaby biorąc pod uwagę, na to, że artykuł sam zwraca uwagę na ogromne braki w literaturze przedmiotu. W związku z tym, TTT miał jak najbardziej prawo powoływać się na liczących się popularyzatorów w dziedzinie.
    Artykuł ma rację, że "językoznawczy konsensus naukowy" w sprawie słowa Murzyn to ryzykowna teza, ale umówmy się, że mówienie o konsensusie naukowym w kwestiach takich jak wartościowanie słów jest w ogóle ryzykowne.
    To co mnie osobiście najbardziej razi w tych dyskusjach to właśnie nieustanne powoływanie się na ekspertów: jeżeli ktoś nie spędzi połowy życia akademickiego na eksplorowaniu teorii postkolonialnych i ich żargonu, zostaje niejako wykluczony z dyskusji. To może mieć sens w naukach ścisłych, ale przy analizie dyskursu jest poważnym metodologicznym błędem i, w praktyce, tworzy nowe formy wykluczenia. O tej dyktaturze ekspertów którzy zawłaszczają dyskurs pisał z resztą sporo Noam Chomsky. Tak więc, moja rada: więcej przyjaznej komunikacji, mniej budowania atmosfery konfliktu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy i "gorący" temat - czy wywalić Murzynka Bambo?

    1. Próba oceny, czy dane słowo jest obraźliwe NAUKOWO RZECZ BIORĄC brzmi trochę jak żart Monty Pythona - ale czego się nie robi w Internecie? ;-)
    2. Ponieważ słowa są używane głównie potocznie, a nie w oficjalnych sytuacjach (znacznie rzadziej znaczy), niezwykle istotny jest po prostu uzus, a nie opinia ex cathedra.
    3. Moim zdaniem wystarczy postawić słowo "Murzyn" obok słowa "Żyd" - ich sytuacja jest podobna. Opisują grupę, która w jakiś sposób wyróżnia się z w miarę jednorodnego tłumu Słowian Nadwiślańskich. I dlatego otrzymali swoją nazwę. Zależnie od sytuacji ta nazwa używana jest w kontekstach obraźliwych (bo nie tylko Polacy potrafią być świniami), albo pełnych litości (bo nie tylko Polacy doświadczyli poniżenia). Faktem zapewne trudnym do obalenia będzie spostrzeżenie, że pierwsi czarnoskórzy pojawili się w świadomości Polaków zapewne właśnie jako niewolnicy, ewentualnie na poły niewolni janczarzy. Zatem skojarzenie słowa "Murzyn" ze znajdującym się w dołach społecznych niewolnikiem będzie zasadne. Cóż, dziś raczej już nieaktualne. Ale czy to oznacza, że należy przestać używać słowa?
    4. Inne słowa (czasami) negatywnie nacechowane (oprócz "Żyd"), których zatem należałoby zabronić: Rusek, Ukrainiec, Niemiec (w tym warianty, jak np. Niemczur), Arab (w tym warianty, jak np. Arabus), Wietnamczyk (w tym warianty, jak np. Wietnamiec), Chińczyk (w tym warianty, jak np. Chinol), Indianin (w tym warianty, jak np. Indianiec), Afrykanin, Kreol, Eskimos, ale też warszawiak, krakus, poznaniak, góral, cepr... Łojezu, jest tego trochę.
    5. W świetle powyższego dlaczego zaczynać akurat od Murzyna? Czy nie powinniśmy raczej czyścić języka najsampierw ze słów, które dotykają złym dotykiem najliczniejsze mniejszości? Wówczas możemy uczynić na raz większe dobro poprzez pozytywną destrukcję języka. A potem, w miarę postępu sytuacji, dopadniemy te słowa dotyczące mniejszych grup. Aż w końcu wyczyścimy język ze wszystkich określeń negatywnie nacechowanych, jak np. prywaciarz, sklepikarz, straganiarz, pies, świnia, robak, czarna mafia, trep, cierp, złotówa, skarżypyta...

    Dzięki za ciekawy tekst, obudził mnie w ten senny poniedziałek ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tam ten tekst tylko udostępniam, więc jedynie zwięźle napiszę: najwyraźniej znacząca część osób czarnoskórych nie chce, aby nazywać ich „Murzynami”. To właściwie czemu mielibyśmy to robić? ;)

      Usuń
    2. Myślę, że jeżeli jakiś Murzyn poprosi mnie, abym nie nazywał go Murzynem, tylko jakoś inaczej, niezwłocznie się dostosuję. Ale zrobię to na indywidualną prośbę człowieka, który ma akurat takie widzimisię. Natomiast wyrywanie słowa z jego bogactwa i umieszczanie w jedynym słusznym kontekście uważam za gwałt na języku (choć te słowa są znowuż tylko kalką z kogoś innego, wolałbym znaleźć jakieś inne, nie tak mocne). ;-)

      Usuń
  4. A co do Słowian: to akurat sam zetknąłem się z zupełnie odwrotnym opisem związków słów "Słowianin" i "sclavus": to nie Słowian zaczęto nazywać od słowa oznaczającego po łacinie niewolnika, a odwrotnie - pojęcie niewolnika dostało to słowo od Słowian. Zwróć uwagę, że w okresie Republiki niewolnik to był "servitor", a słowo "sclavus" pojawiło się dopiero później.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie polemizując z całością artykułu odniosę się tylko do jednego, daleko idącego fragmentu:
    "Drugi powód jest taki, że elementarny szacunek wymaga, aby pozwalać ludziom decydować o tym, jak ich nazywamy i jak się do nich zwracamy."
    Rozumiem intencje, ale to twierdzenie ma raczej granice rozsądnej stosowalności. Jeśli bowiem oznajmię, że życzę sobie, by nazywać mnie wyłącznie bogiem i zwracać się do mnie "Boże mój", to również uznacie, że moje życzenie należy uszanować?

    OdpowiedzUsuń
  6. W kwestii nieistotnego autorytetu RJP - ogólnie się zgadzam, ale podpiera się nim też Łaziński: również jest członkiem, wydał w imieniu tej rady opinię o obraźliwości słowa Murzyn. A sama rada nie wie, co ma robić. Najpierw opublikowali tę opinię jako oficjalną, potem prostowali, że jeszcze nie była dyskutowana i nie wszyscy ją popierają, teraz podobno jednogłośnie ją przyjęli (czyli też głosami Kłosińskiej, Bralczyka i Miodka). Bańko też nie jest specjalistą: nie widział różnicy między Murzyn a Negro (w poradni PWN twierdził,że Afroamerykanin zastąpił w Ameryce Murzyna; porada z 17.05.2002),a napisał rekomendacje z Łazińskim.

    OdpowiedzUsuń