Od lat zajmuję się redakcją i korektą: poprawiam teksty, aby były spójne wewnętrznie, odpowiadały normom językowym oraz trafnie oddawały zamysł autorki (autora). Przez ten czas wypracowałem pewne podejście do pisania. Stąd pomysł na zamieszczanie analiz językowych, w których wychodzę od zauważonego gdzieś kawałka tekstu, a następnie przedstawiam szersze wnioski. Skupiam się przy tym na problemach mniej oczywistych i wymagających dłuższego omówienia (nie słownikowej deklaracji: „Tak jest dobrze, tak jest źle”), a także pozostawiających przestrzeń do dyskusji. W tym też dyskusji z moimi własnymi tezami.
Na dziś weźmy – nieco przeze mnie zmodyfikowane – zdanie:
„Badania Janiny Nowak pokazują, że u wielu szachistów lęk przed przegraną prowadzi do swego rodzaju «zdławienia» («choking») ich pełnego potencjału”.
I od razu je przytnijmy:
„Badania Janiny Nowak pokazują, że u wielu szachistów lęk przed przegraną prowadzi do zdławienia ich pełnego potencjału”.
Tym sposobem udało się skrócić zdanie o trzy słowa. Lub jeśli spojrzeć na liczbę znaków – o dwadzieścia procent. Kiedy przemnożymy tę operację przez kilkanaście bądź kilkadziesiąt zdań w redagowanym tekście (swoim lub cudzym), zaoszczędzimy całkiem sporo.
Czy straciliśmy jakąś istotną treść? Raczej nie. Zacznijmy od tego, że wyrażenie „swego rodzaju” jest niemal puste. Łagodnie sugeruje, iż może istnieć jeszcze jakiś inny rodzaj (bądź rodzaje), ale innych znaczących informacji tutaj nie ma. Gdyby nawet tekst rzeczywiście miał przedstawiać różne typy dławienia szachowego potencjału (a bynajmniej nie przedstawia), lepiej byłoby o tym napisać wprost.
Podejrzewam, że takie zwroty używane są głównie wtedy, kiedy autor(ka) nie może znaleźć zadowalającego sformułowania. Wówczas pojawia się pokusa puszczenia oka do czytających: „Tak, to nie jest idealna fraza, ale mam tego świadomość”. Niestety w efekcie tekst zyskuje zbędne słowa, traci natomiast na płynności. Traci, bo można zacząć się zastanawiać, czy w tych wszystkich „swych rodzajach” schowano jakiś ważny przekaz, czy nie. W naszym przypadku kontekst wydaje się czytelny, ale są i mniej jasne sytuacje, zwłaszcza że mamy w polszczyźnie dużo podobnych określeń: „na dobrą sprawę”, „właściwie”, „zasadniczo”, „praktycznie”, „pewnego typu”, „swoisty”…
Rzecz jasna nie każde użycie tych wyrażeń musi być asekuracją (względnie: zbędną asekuracją). Sądzę jednak, że z reguły tworzą one wizerunek nadawcy jako osoby niezdecydowanej, nie do końca wiedzącej, co powiedzieć. Jeżeli sami chcemy podkreślić swoją niepewność (np. występując w roli kogoś, kto do najważniejszych wniosków dochodzi wspólnie z publicznością, i w ten sposób zmniejszając dystans komunikacyjny), może to być retorycznie uzasadnione. Niemniej w tekstach pisanych, pozbawionych spontaniczności – lub pozorów spontaniczności – zdarza się to bardzo rzadko.
Powróćmy do cytatu, a ściślej mówiąc, do jego kluczowej części: „swego rodzaju «zdławienia» («choking»)”. Autorzy postanowili tu przytoczyć wyraz użyty w omawianym artykule anglojęzycznym, chociaż swój tekst napisali po polsku. Bywa tak w pracach naukowych, w których precyzja często liczy się bardziej niż estetyka (acz i tam można przesadzić [1]). Ale powyższy fragment pochodzi z materiału popularyzatorskiego, którego odbiorcy zainteresowani są raczej ogólnym obrazem niż detalami. Zresztą akurat słowo „choking” brzmi dość potocznie, trudno dopatrzeć się w nim nieoczywistego terminu fachowego, który wymagałby zasygnalizowania.
Wygląda to więc na kolejną asekurację. Mamy zaś jeszcze trzeci zabieg o zbliżonym wydźwięku: wyraz „zdławienia” zapisano w cudzysłowie. Ten ostatni stosowany jest nierzadko do wyróżniania kolokwializmów [2], w tym miejscu jednak uważam to za zbędne. Po pierwsze, prawie identyczną funkcję pełni wstawka „swego rodzaju” (jeśli już bardzo chcielibyśmy ją pozostawić). Po drugie, nadmiar cudzysłowów jest następnym czynnikiem, który zakłóca lekturę. Cudzysłów to znak dosyć rzadki i przyciągający uwagę, przynajmniej tam, gdzie nie posługujemy się nim do rutynowego wskazywania tytułów, lecz wykorzystujemy go w innych celach. A czytelnicze zasoby uwagi są ograniczone. Im częściej je nadwerężamy, sięgając po nietypowe elementy języka, tym lepsze powinniśmy mieć uzasadnienie.
Podsumowując: piszmy bez asekuracji. Zawsze zdarzają się wyjątki, generalnie jednak nie tłumaczmy się cudzysłowami, wstawkami typu „swego rodzaju” bądź przytaczaniem oryginalnej formy słowa, które przełożyliśmy na język polski. Jeżeli już kogoś miałby zrazić fakt, że użyliśmy kolokwializmu, to takie zabiegi w niczym nie pomogą, co najwyżej zwrócą uwagę tej osoby na słabszy fragment naszego tekstu. Ufajmy własnym wyborom stylistycznym, a jeżeli nie przekonuje nas jakaś forma językowa, szukajmy lepszej, dopóki jej nie znajdziemy*. Czasem zadajmy też sobie pytanie: jeśli mam ochotę napisać „swego rodzaju” lub „zasadniczo”, to może dlatego, że sam(a) nie mam pewności, co dokładnie ma mówić mój tekst? Może wygodniej mi tego nie precyzować i zrzucić ten obowiązek na czytelniczkę bądź czytelnika – i niech oni teraz zastanawiają się, o jaki to „rodzaj” mi chodziło albo jakie dopuszczam wyjątki od „zasady”?
Na koniec zaś dopowiem, że początkowe zdanie da się skrócić jeszcze bardziej. Porównajmy:
„Badania Janiny Nowak pokazują, że u wielu szachistów lęk przed przegraną prowadzi do swego rodzaju «zdławienia» («choking») ich pełnego potencjału”.
„Badania Janiny Nowak pokazują, że lęk przed przegraną dławi potencjał wielu szachistów”.
Jasne, pojawia się wówczas dwuznaczność składniowa (czy to potencjał jest dławiony przez lęk, czy odwrotnie?). Ale kontekst łatwo wyjaśni sprawę, a zdołaliśmy przejść od 20 słów do 12, od 146 znaków do 86. Gra warta świeczki, bo sztuka pisania to sztuka skreślania [3].
PS. Analizowane zdanie nie jest dosłownym cytatem z przeczytanej przeze mnie publikacji, chociaż zawiera podstawowe cechy pierwowzoru. W notkach będę upraszczał budowę zdań, wycinał zbędne informacje oraz robił różne inne rzeczy, żeby skupić się na tym, co najważniejsze. Nie chcę też podawać źródeł, bo nie chodzi tutaj o krytykę pojedynczych osób, lecz o ilustrowanie ogólniejszych problemów. A gdyby jakieś zdanie miało pochodzić z redagowanego przeze mnie tekstu, zamierzam przekształcić je do tego stopnia, aby nawet po opublikowaniu całości nie można było stwierdzić, skąd dany fragment pochodził.
PPS. Przemek Zańko słusznie zwrócił uwagę, że dopóki świat nie jest idealny, autor(ka) nierzadko ma zbyt mało czasu, by wszystkie niepewne miejsca przemyśleć przed terminem. Nie trzeba zatem w nieskończoność siedzieć nad biurkiem, można niekiedy skorzystać z czyjejś pomocy np. na etapie redakcji. Ale współpraca autorsko-redaktorska to jeszcze inna historia.
*
[1] Narzekałem na to w końcowej części wpisu poświęconego książce (swoją drogą bardzo dobrej!) „Gry imperium. Globalny kapitalizm i gry wideo”.
[2] Jest też możliwe, że cudzysłów przy „zdławieniu” to pochodna cudzysłowu przy anglojęzycznym wyrazie „choking”. W takim wypadku wystarczy pozbyć się tego ostatniego, aby pozbyć się i tego problemu. Inna sprawa: czy w ogóle rzeczownik „zdławienie” jest zbyt potoczny, aby użyć go bez zastrzeżeń w artykule popularnonaukowym? Nie wydaje mi się.
[3] „Sztuka pisania to sztuka skreślania” – powiedzenie przypisywane Julianowi Przybosiowi oraz Jackowi Kaczmarskiemu. I być może jeszcze komuś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz