Nie poleciłbym tego filmu komuś, w kim nigdy nie obudził się sentyment do pierwszej i drugiej części. Stwierdzam jednak ku własnemu zaskoczeniu: jako zwieńczenie serii to się broni.
Pierwsza część „Psów” Władysława Pasikowskiego była w znacznej mierze portretem społecznym. Pokazywała środowisko niedawnych funkcjonariuszy SB, którzy u progu III RP trafiali do policji, służb specjalnych bądź mafii. Był to również film promujący określony model męskości – dodajmy, że niezbyt zdrowy. Nie wiem, czy jakaś polska produkcja nadaje się na materiał do analizy genderowej bardziej niż „Psy” (również ze względu na to, jak głośne i wpływowe okazało się dzieło Pasikowskiego).
„Psy 2” zachowały wiele z dobrego rzemiosła pierwowzoru: celne żarty, dynamikę akcji, pracę kamery. Nie były jednak równie oryginalne ani nie poruszały tak istotnej i tak żywej problematyki społecznej. Ten film – wciąż dobry – wpisywał się w już w znacznie większym stopniu w stare schematy kina sensacyjnego.
Obie produkcje oglądałem dopiero w grudniu zeszłego roku, więc na „Psy 3” szedłem na świeżo. Po seansie sklasyfikowałbym tę część jeszcze inaczej niż wcześniejsze. Nie jest to w pierwszym rzędzie sensacja – pojawiają się pościgi czy strzelaniny (jedna bardzo rozbudowana), ale nie są kośćcem fabuły. Nie ma także nacisku na problemy społeczne. Nadal widzimy zepsutych policjantów, a na ich tle dylematy bohatera starającego się dochować wierności zasadom (w tej roli Cezarego Pazurę zastąpił Marcin Dorociński), lecz nie jest to w filmie ani kluczowe, ani świeże.
„Psy 3” są tym, czym pewnie być musiały, i może tym, czym być powinny: dopełnieniem wątków postaci znanych widzom od ćwierćwiecza. Franz Maurer, Waldemar Morawiec i inni znani od trzydziestu lat bohaterowie kończą w tym filmie swoją podróż. Nie chodzi wcale o to, że wszyscy giną (acz niejeden – i owszem). Chodzi o to, że każdy dociera do punktu, w którym nie ma sensu opowiadać o nim dalej. Jeżeli powstaną „Psy 4” (oby nie), nie będzie w nich już miejsca dla starych znajomych.
W grudniu pisałem, że przed reżyserem stoi „poważne wyzwanie, jeśli chce odszukać nowy problem społeczny, a nie tylko przemówić do sentymentu fanów serii”. Dzisiaj postawiłbym sprawę inaczej. Celu społecznego „Psy 3” nie osiągnęły, ale z seansu wychodziłem usatysfakcjonowany. To były dobre, czasem nieoczywiste zakończenia dla historii głównych postaci. To była, myślę, dobra gra aktorska (słowami znajomej: Pazura naprawdę potrafi grać, kiedy go reżyser zmusi). Dobry humor, przeważnie. I dobra – jak zwykle – muzyka Michała Lorenca.
Nie poleciłbym tego filmu komuś, w kim nigdy nie obudził się sentyment do pierwszej i drugiej części. Nie jest to też produkcja pozbawiona wad, poczynając od nieznośnie już stereotypowego przedstawiania kobiet. Stwierdzam jednak ku własnemu zaskoczeniu: jako zwieńczenie serii to się broni. A przynajmniej broni się w moim odbiorze, bo przecież to, czy takie filmy ostatnie przemówią do naszych emocji, bywa rzeczą wielce subiektywną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz