W dzisiejszym wpisie znajdziecie trzy rekomendacje dotyczące materiałów, z którymi niedawno się zetknąłem: newslettera, książki oraz eseju. Jednocześnie ożywiam bloga: odtąd część swoich tekstów będę publikował równocześnie na swoim fanpage’u i tutaj.
1.
Outriders Brief to rozbudowany newsletter z wiadomościami ze świata, rozsyłany w każdy piątek rano. Wystarczy podać adres mailowy na stronie inicjatywy, by otrzymywać zestawienia wieści z różnych dziedzin, opatrzone linkami do źródeł. W ostatnim wydaniu znalazły się m.in. następujące fragmenty:
Łóżka, które pojawią się w wiosce olimpijskiej Igrzysk w Tokio w 2020 r., zostaną wykonane z tektury i poddane recyklingowi po zakończeniu zawodów.
W Wielkiej Brytanii z początkiem 2020 r. weszły w życie przepisy o konieczności publikacji różnic między wynagrodzeniami kadry kierowniczej a innych pracowników (wskaźniki wypłat), dotyczące firm zatrudniających więcej niż 250 osób.
W wielu krajach prywatni właściciele cystern czerpią korzyści z rosnącego niedoboru wody, np. w Katmandu, większości krajów Azji Południowej i części Bliskiego Wschodu, Ameryce Południowej i Afryce Subsaharyjskiej.
Jemen drugi rok z rzędu znalazł się na szczycie listy krajów, w których może nastąpić katastrofa humanitarna w 2020 r.
Outriders Brief ma wersje do czytania i do słuchania (o ile wiem, ta druga udostępniana jest – poza próbkami – tylko w postaci płatnej). Ponadto na stronie znajdują się innego rodzaju materiały, które serwis przedstawia jako „reportaże interaktywne”, „projekty transgraniczne”, „opowieści multimedialne”, „analizy i podsumowania”.
2.
„Psychologia miłości” Bogdana Wojciszkego to książka już nieco wiekowa, po raz pierwszy opublikowana w 1994 roku (ja czytałem wydanie z 2005). Z dzisiejszej perspektywy może w niej razić całkowita nieobecność związków osób tej samej płci, a miejscami też bezkrytyczne powoływanie się na pojedyncze wyniki nienowych badań (dziś znacznie lepiej rozumiemy, że rezultaty eksperymentów naukowych, których nikt nie próbował zweryfikować, powinny być przyjmowane bardzo ostrożnie). Nie są to jednak poważne zarzuty, gdy weźmie się pod uwagę datę publikacji. Co więcej, zgadzam się z terapeutką, która tę pracę mi poleciła: wyłaniająca się stąd wizja związków brzmi rozsądnie i chyba dla wielu z nas może być wsparciem w budowaniu dobrych relacji.
Autor w ślad za Robertem Sternbergiem wyodrębnia trzy główne składniki miłości: namiętność, intymność oraz zaangażowanie*. Na różnych etapach związku układają się one inaczej – na przykład namiętność pojawia się szybko i szybko wygasa, a zaangażowanie powstaje i zanika najwolniej z całej trójki. Wojciszke wielokrotnie podkreśla, że w kulturze zachodniej nadmiernie idealizujemy miłość romantyczną, pełną pasji i bliskości (również fizycznej), a pozbawioną trwałych zobowiązań. Przykładem – choćby „Romeo i Julia”. Z tej przyczyny nie jesteśmy przygotowani na stopniowe słabnięcie namiętności i możemy postrzegać je jako porażkę związku, nie zaś jego zwyczajny etap. W okresie romantycznym łatwo również ulec iluzji, że miłość przetrwa sama, a tymczasem w wymiarach intymności i zaangażowania potrzebne jest jej aktywne podtrzymywanie; dzięki niemu związek może jeszcze długo pozostać udany. Tu już jednak wzorców w kulturze mamy znacznie mniej.
Równocześnie nie znaczy to, że trzeba boleśnie rozliczać się z samym sobą (lub samą sobą) z każdej zakończonej relacji. Dobry związek trwający całe dekady – sugeruje Wojciszke – może być bardzo cenną wartością, ale bynajmniej nie jest normą. Jak ujmuje to w zeszłorocznym wywiadzie seksuolog i psychoterapeuta Michał Pozdal: „Przywiązaliśmy się do tej pięknej idei, że jak już się z kimś wiążemy, to na całe życie. I sam mam nadzieję, że mi się to uda, ale to jest wyłącznie ideał, do którego się dąży. […] Raczej jest tak, że ludzie mają tendencję do […] wchodzenia w kilka związków w ciągu całego swojego życia”.
* Bogdan Wojciszke tłumaczy angielskie „commitment” jako „zaangażowanie”. Ten przekład może być pułapką, nie chodzi tutaj bowiem o intensywność uczuć, lecz o świadomy wysiłek na rzecz budowania wspólnego życia. Z tej perspektywy lepiej byłoby mówić o „zobowiązaniu”. Niemniej i to tłumaczenie jest niedoskonałe, ponieważ budzi raczej skojarzenia z długiem niż z dobrowolnym poświęcaniem czasu i energii.
3.
Polecałem niedawno świetny esej Karoliny Lewestam o przyjaźni. Teraz przychodzę z kolejnym dłuższym materiałem, którym są „Mury wyobraźni” Kacpra Pobłockiego*. To tekst wart Waszej uwagi nie tylko z powodu tez, jakie można z niego wydobyć, lecz także ze względu na kompozycję.
Zaczyna się od opisu nowego gmachu Wydziału Historycznego UAM w Poznaniu, stojącego na uboczu miasta. Autor przedstawia ten budynek jako „miks architektury operowej i więziennej”, wzniesiony „na planie kwadratu, w środku którego dudni ogromny, głuchy hall”. Czytamy też, że dostępu do korytarzy instytutów „strzegą domofony”, a dzięki nim osoby pracujące na wydziale decydują, czy przybysz „może zakłócić splendid isolation tego akademickiego sanktuarium”.
Wszystko to – mówi Kacper Pobłocki – współtworzy obraz badacza jako „osoby, której przede wszystkim nie należy przeszkadzać”; która zachowuje dystans względem społeczeństwa, „konieczny […] do tego, aby historyk mógł zająć się tym, do czego został powołany: przygotowaniem listy dat”. W związku z tym „nie ma lepszej metafory tego, jak dziś w Polsce myśli się o badaniu przeszłości, niż poznańskie Collegium Historicum”.
A co jest dalej? Szkolna wizja historii jako łańcuszka dat obdarzonych domyślnym, oczywistym znaczeniem („każdy wie, kiedy była bitwa pod Grunwaldem, i każdy wie, czym bitwa pod Grunwaldem była”). Obraz historyka jako mówcy umarłych, neutralnego medium dla głosów z przeszłości. Odmowa uznania związku między historiografią a bieżącą polityką. Autor słusznie krytykuje ten społeczny wizerunek i model wiedzy historycznej, zauważając, że „władza lubi, kiedy wiedzę historyczną wykuwa się na blachę”; że „tak właśnie wygląda historia z góry, z punktu widzenia rządzących i uprzywilejowanych”.
Alternatywą jest to, o czym pisze cytowana w tekście Susan Buck-Morss: „Fakty powinny rozpalać wyobraźnię, a nie ją pętać. Im mniej podporządkowuje się je fikcji wiedzy pewnej, zbiera jako dowód na poparcie z góry ustalonej, autorytatywnej tezy, tym więcej prawdy są w stanie ujawnić”. I sam Kacper Pobłocki: „Nie chodzi […] o odejście od «faktograficznej» historii, ale o przytaczanie faktów i wydarzeń, które zostały wyrzucone poza horyzont tego, co wyobrażalne. […] Prawdziwą odpowiedzią na hegemonię «datografii» nie jest relatywizm, ale takie badanie przeszłości, które pokazuje niejednoznaczność jednostkowych wydarzeń”.
Tego, co pisze autor o tak zwanej (tak zwanej! ) reakcji pogańskiej 1038 roku, nie będę już streszczał. Przeczytajcie i tyle. A w tym miejscu dodam jedynie, że główna ilustracja eseju, będąca reprodukcją obrazu Jana Matejki „Zaprowadzenie chrześcijaństwa” (1889 rok), zdobi również mój niniejszy wpis.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz