Przed
miesiącem pisałem o książce Rebekki Solnit „Mężczyźni objaśniają mi świat”.
Dzisiaj pora na kolejny głośny tytuł, którym jest „Teoria feministyczna. Od
marginesu do centrum”, wydana przez bell hooks (Glorię Watkins) w USA w 1984 roku.
bell hooks w 2009 roku, aut. zdj.: Cmongirl
(fotografia w domenie publicznej, źródło: Wikimedia Commons)
(fotografia w domenie publicznej, źródło: Wikimedia Commons)
Co mówi bell hooks o Stanach Zjednoczonych? I jaką wizję feminizmu
proponuje? Oto kilka tez i postulatów, które wydają mi się szczególnie interesujące.
Tak jak poprzednio, nie próbuję tutaj pisać recenzji – ograniczam się do przedstawienia wybranych idei i opatrzenia ich paroma swobodnymi spostrzeżeniami.
Po pierwsze, istnieje wiele
wymiarów nierówności społecznych. Płeć stanowi jeden z nich, ale nie jedyny.
Chociaż dyskryminacja, która spotyka białe Amerykanki z klasy średniej, jest
realna, to jeszcze bardziej dotkliwa jest zwykle opresja doświadczana przez czarne
mieszkanki i mieszkańców dzielnic biedy. Lub inaczej: w latach sześćdziesiątych
udział w ruchu wyzwolenia kobiet wymagał odwagi i nonkonformizmu, lecz nawet trudniejsza
była sytuacja czarnych działaczy i działaczek walczących o zniesienie rasizmu. (Dziś,
po trzydziestu paru latach, to krzyżowanie się różnych typów nierówności – określane
jako intersekcjonalność – jest już zjawiskiem stosunkowo dobrze rozpoznanym).
Niewątpliwie nie chodzi tutaj o bagatelizowanie niesprawiedliwości
związanej z płcią. Rzecz raczej w rozwijaniu takiego języka, w którym możliwe jest
jednoczesne mówienie i myślenie o rozmaitych systemach dyskryminacji. W różnych
okresach i okolicznościach mogą one wchodzić ze sobą w odmienne relacje, a w USA
podczas pisania książki – przynajmniej w ocenie bell hooks jako czarnej
feministki – nierówności zbudowane na stereotypach rasowych były jeszcze bardziej
niesprawiedliwe niż nierówności oparte na płci.
Po drugie, początkowo decydujący
wpływ na rozwój ruchu feministycznego w USA uzyskały właśnie białe kobiety z
klasy średniej. Z tego powodu doświadczenia uboższych i czarnych Amerykanek
nie były wystarczająco reprezentowane. Charakterystyczny przykład to książka
Betty Friedan „Mistyka kobiecości”, którą hooks docenia jako obraz sytuacji
pewnej podgrupy kobiet, ale i krytykuje – za silną sugestię, że ich problemy są
problemami wszystkich mieszkanek Stanów Zjednoczonych.
Czemu ta sugestia była niesłuszna? Na przykład wyjście z domu i
rozpoczęcie pracy zawodowej mogło wydawać się atrakcyjne Amerykankom opisywanym
przez Friedan, ale raczej nie czarnym kobietom. One w większości już pracowały
(jako służące, opiekunki do dzieci, robotnice w fabrykach, sprzedawczynie czy
prostytutki) i wcale nie postrzegały aktywności zawodowej jako szansy
wyzwolenia. Odwrotnie było z rodziną: z perspektywy dobrze sytuowanych białych kobiet
często ograniczała ona szanse życiowe, ale czarnym Amerykankom dostarczała wsparcia
koniecznego w nieprzyjaznym społeczeństwie. W tej sytuacji trudno się dziwić, że
idee rozluźnienia życia rodzinnego i samorealizacji zawodowej nie wszędzie padały
na żyzny grunt.
(I tu moja dygresja: czy koszmar głównej bohaterki „Opowieści podręcznej”
nie jest właśnie takim koszmarem, jak u Betty Friedan? Dysfunkcyjna patriarchalna
rodzina – jest, brak możliwości samodzielnej pracy – także jest. Naturalnie los
podręcznych nie staje się przez to mniej potworny, ale teraz chyba lepiej
widzę, które z amerykańskich kobiet mogły odnieść go do doświadczeń własnej
grupy społecznej, a które nie miały takiej możliwości).
Po trzecie, dla hooks istotą
feminizmu jest nie tyle zrównanie statusu kobiet i mężczyzn, ile raczej usunięcie
dyskryminacji związanej z płcią (autorka mówi nawet mocniej: „zniesienie
seksistowskiej opresji”). Na czym polega różnica? Otóż idea równości mężczyzn
i kobiet nie mówi nic np. o zróżnicowaniu klasowym, dotyczącym zarobków,
wykształcenia bądź stylu życia. Społeczeństwo pełnej równości w obrębie poszczególnych
klas nadal mogłoby być społeczeństwem, w którym – sięgnijmy
do aktualnych danych – część osób zatrudnianych w USA przez Amazon, Walmart
czy McDonald’s zarabia tak mało, że muszą korzystać z rządowego programu
dożywiania.
Czy wobec tego „Teoria feministyczna” zniechęca do działań na rzecz równości
płci? Nie, skądże. Stanowi natomiast głos przeciw maskowaniu takich form nierówności,
dyskryminacji czy opresji, dla których podstawą jest przynależność klasowa,
etniczna itd. Autorka krytykuje m.in. sposób stosowania w USA haseł takich jak „Wszystkie
jesteśmy kobietami”. Pokazuje, że często prowadziły one do fałszywego
utożsamienia interesów białych Amerykanek z klasy średniej z interesami
wszystkich mieszkanek kraju – i do ukrywania konfliktów, dzięki którym różnice
między poszczególnymi grupami kobiet mogłyby uzyskać rangę powszechnie
dostrzeganego problemu. Krótko i węzłowato ujmuje to pewna biała pracownica
domowa cytowana w antologii „Women in Crisis”: „Moja pańcia ma rację: wszyscy
powinni być równi. […] Ale potem ja pracuję w jej domu, i nie jestem z nią
równa – i ona nie chce być równa ze mną”.
Po czwarte, bell hooks uznaje, że mężczyźni
generalnie mają więcej szans życiowych niż kobiety, jednak przestrzega przed
uznawaniem tych pierwszych za wrogów, a tych drugich – za osoby, które zawsze postępują
przyzwoicie. Tak, to ojcowie walczą w wojnach, lecz w tym czasie to kobiety
wychowują dzieci w przekonaniu, że wojny te są sprawiedliwe. Tak, to dominacja
mężczyzn budzi słuszny sprzeciw wielu ruchów feministycznych, ale zdarza się,
że w ich ramach jedne kobiety (np. białe) uciszają drugie (np. czarne).
„Podobnie jak kobiety, również mężczyźni zostali wychowani do tego, by
biernie akceptować ideologię seksistowską. Choć nie ma potrzeby, by winili się
oni za jej przyjęcie, muszą wziąć odpowiedzialność za likwidację seksizmu. […]
Mężczyźni nie są wyzyskiwani czy opresjonowani przez seksizm, ale istnieją
sytuacje, w których cierpią oni wskutek jego istnienia. To cierpienie nie
powinno być ignorowane. Choć nie umniejsza ono w żaden sposób wagi problemu,
jakim jest opresja kobiet przez mężczyzn […] [to jednak] odczuwany przez
mężczyzn ból może posłużyć jako katalizator, który zwróci uwagę na potrzebę
zmiany” – to próbka stylu, w jakim pisze hooks. Wydaje mi się, że ten fragment dobrze
pokazuje jej umiejętność rozkładania złożonych problemów na wiele części i precyzyjnego
przedstawiania każdej z nich.
Na koniec trzeba podkreślić, że książka opisuje rzeczywistość pod wieloma względami inną niż nasza. W 1984 roku w USA hooks odwoływała się do dwu dekad amerykańskiego
feminizmu liberalnego, rozwijającego się w kraju, w którym niezwykle ważnym
aspektem struktury społecznej był podział rasowy lub etniczny. W jakiej mierze można odnosić te uwagi do Polski w roku 2018?
Zapewne najważniejsza różnica między obydwoma państwami – w kontekście tej książki – dotyczy zjawiska rasizmu. Występuje ono również w Polsce, ale w Stanach Zjednoczonych ma nieporównanie większe znaczenie dla całej struktury społecznej. Owszem, Ewa Majewska zauważa we wstępie do krajowego wydania, że amerykański problem dyskryminacji rasowej może np. stanowić metaforę wykluczenia robotników w potransformacyjnej Polsce (w roli przykładu podawany jest tu m.in. tekst Moniki Bobako „Konstruowanie odmienności klasowej jako urasawianie. Przypadek Polski po 1989 roku”). Tłumaczka książki zaznacza jednak, że zabieg ten trzeba stosować bardzo ostrożnie.
Zapewne najważniejsza różnica między obydwoma państwami – w kontekście tej książki – dotyczy zjawiska rasizmu. Występuje ono również w Polsce, ale w Stanach Zjednoczonych ma nieporównanie większe znaczenie dla całej struktury społecznej. Owszem, Ewa Majewska zauważa we wstępie do krajowego wydania, że amerykański problem dyskryminacji rasowej może np. stanowić metaforę wykluczenia robotników w potransformacyjnej Polsce (w roli przykładu podawany jest tu m.in. tekst Moniki Bobako „Konstruowanie odmienności klasowej jako urasawianie. Przypadek Polski po 1989 roku”). Tłumaczka książki zaznacza jednak, że zabieg ten trzeba stosować bardzo ostrożnie.
Czy na podstawie wszystkich tych tekstów należałoby wyciągnąć wniosek, że cały polski
feminizm ostatnich dwu dekad zawiera cenne tradycje socjalne, ale w przypadku
Kongresu Kobiet znajdują się one na dalszym planie? To niewykluczone – taką
interpretację podsuwa
też niedawna krytyka
organizatorek Kongresu za warunki
pracy ochroniarek i ochroniarzy imprezy. Ale sam nie chcę zajmować tutaj
stanowiska, choćby dlatego, że nie mam wystarczającej wiedzy. Zwracam jedynie uwagę na potencjalny związek między procesami, które zachodziły w USA i w Polsce.
Jeszcze inną płaszczyzną porównań mogą być pytania o strategię rodzimego feminizmu, a więc o sposób określania jego najważniejszego celu (równość płci czy zniesienie dyskryminacji i opresji?) lub też o perspektywę, z jakiej patrzy się na mężczyzn. Aczkolwiek podział, którego tu dokonałem, jest umowny – kwestia przesadnego indywidualizmu to także zagadnienie strategiczne, związane z tym, do jakich grup społecznych kieruje się feministyczny przekaz i jak traktuje się wewnętrzne zróżnicowanie samego ruchu.
Ogólnie mówiąc, lektura „Teorii feministycznej” bez wątpienia może być
inspiracją do dyskusji o polskich realiach, ale przed próbą ich oceny warto
zgłębić temat. Piszę to trochę z myślą samym sobie, a trochę o tych czytelni(cz)kach, dla których ten wpis
mógłby stanowić pretekst do prostego uderzenia w polski feminizm. To złożony
ruch i linie podziału w jego ramach niekoniecznie są oczywiste.
Z pewnością
natomiast książka bell hooks jest istotną częścią historii myśli feministycznej oraz
ważną wypowiedzią na temat samego feminizmu w USA. Dla kogoś, kto tak jak ja stopniowo zapoznaje się z tą problematyką, zdecydowanie będzie to cenna lektura. Choć na sam start raczej bym jej nie polecał, bo to jednak wejście w środek pewnej debaty – autorka dość często posługuje się np. kilkoma -izmami, które nie są rzadkością w myśli lewicowej, za to dla osób z zewnątrz mogą nie być w pełni przyjazne i czytelne. „Teorię...” więc chwalę, ale właściwej książki do wskazywania początkującym nadal szukam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz