środa, 5 września 2018

„Teoria feministyczna” bell hooks




Przed miesiącem pisałem o książce Rebekki Solnit „Mężczyźni objaśniają mi świat”. Dzisiaj pora na kolejny głośny tytuł, którym jest „Teoria feministyczna. Od marginesu do centrum”, wydana przez bell hooks (Glorię Watkins) w USA w 1984 roku.


bell hooks w 2009 roku, aut. zdj.: Cmongirl
(fotografia w domenie publicznej, źródło: Wikimedia Commons)

Co mówi bell hooks o Stanach Zjednoczonych? I jaką wizję feminizmu proponuje? Oto kilka tez i postulatów, które wydają mi się szczególnie interesujące. Tak jak poprzednio, nie próbuję tutaj pisać recenzji – ograniczam się do przedstawienia wybranych idei i opatrzenia ich paroma swobodnymi spostrzeżeniami.

Po pierwsze, istnieje wiele wymiarów nierówności społecznych. Płeć stanowi jeden z nich, ale nie jedyny. Chociaż dyskryminacja, która spotyka białe Amerykanki z klasy średniej, jest realna, to jeszcze bardziej dotkliwa jest zwykle opresja doświadczana przez czarne mieszkanki i mieszkańców dzielnic biedy. Lub inaczej: w latach sześćdziesiątych udział w ruchu wyzwolenia kobiet wymagał odwagi i nonkonformizmu, lecz nawet trudniejsza była sytuacja czarnych działaczy i działaczek walczących o zniesienie rasizmu. (Dziś, po trzydziestu paru latach, to krzyżowanie się różnych typów nierówności – określane jako intersekcjonalność – jest już zjawiskiem stosunkowo dobrze rozpoznanym).
Niewątpliwie nie chodzi tutaj o bagatelizowanie niesprawiedliwości związanej z płcią. Rzecz raczej w rozwijaniu takiego języka, w którym możliwe jest jednoczesne mówienie i myślenie o rozmaitych systemach dyskryminacji. W różnych okresach i okolicznościach mogą one wchodzić ze sobą w odmienne relacje, a w USA podczas pisania książki – przynajmniej w ocenie bell hooks jako czarnej feministki – nierówności zbudowane na stereotypach rasowych były jeszcze bardziej niesprawiedliwe niż nierówności oparte na płci.

Po drugie, początkowo decydujący wpływ na rozwój ruchu feministycznego w USA uzyskały właśnie białe kobiety z klasy średniej. Z tego powodu doświadczenia uboższych i czarnych Amerykanek nie były wystarczająco reprezentowane. Charakterystyczny przykład to książka Betty Friedan „Mistyka kobiecości”, którą hooks docenia jako obraz sytuacji pewnej podgrupy kobiet, ale i krytykuje – za silną sugestię, że ich problemy są problemami wszystkich mieszkanek Stanów Zjednoczonych.
Czemu ta sugestia była niesłuszna? Na przykład wyjście z domu i rozpoczęcie pracy zawodowej mogło wydawać się atrakcyjne Amerykankom opisywanym przez Friedan, ale raczej nie czarnym kobietom. One w większości już pracowały (jako służące, opiekunki do dzieci, robotnice w fabrykach, sprzedawczynie czy prostytutki) i wcale nie postrzegały aktywności zawodowej jako szansy wyzwolenia. Odwrotnie było z rodziną: z perspektywy dobrze sytuowanych białych kobiet często ograniczała ona szanse życiowe, ale czarnym Amerykankom dostarczała wsparcia koniecznego w nieprzyjaznym społeczeństwie. W tej sytuacji trudno się dziwić, że idee rozluźnienia życia rodzinnego i samorealizacji zawodowej nie wszędzie padały na żyzny grunt.
(I tu moja dygresja: czy koszmar głównej bohaterki „Opowieści podręcznej” nie jest właśnie takim koszmarem, jak u Betty Friedan? Dysfunkcyjna patriarchalna rodzina – jest, brak możliwości samodzielnej pracy – także jest. Naturalnie los podręcznych nie staje się przez to mniej potworny, ale teraz chyba lepiej widzę, które z amerykańskich kobiet mogły odnieść go do doświadczeń własnej grupy społecznej, a które nie miały takiej możliwości).

Po trzecie, dla hooks istotą feminizmu jest nie tyle zrównanie statusu kobiet i mężczyzn, ile raczej usunięcie dyskryminacji związanej z płcią (autorka mówi nawet mocniej: „zniesienie seksistowskiej opresji”). Na czym polega różnica? Otóż idea równości mężczyzn i kobiet nie mówi nic np. o zróżnicowaniu klasowym, dotyczącym zarobków, wykształcenia bądź stylu życia. Społeczeństwo pełnej równości w obrębie poszczególnych klas nadal mogłoby być społeczeństwem, w którym – sięgnijmy do aktualnych danych – część osób zatrudnianych w USA przez Amazon, Walmart czy McDonald’s zarabia tak mało, że muszą korzystać z rządowego programu dożywiania. 
Czy wobec tego „Teoria feministyczna” zniechęca do działań na rzecz równości płci? Nie, skądże. Stanowi natomiast głos przeciw maskowaniu takich form nierówności, dyskryminacji czy opresji, dla których podstawą jest przynależność klasowa, etniczna itd. Autorka krytykuje m.in. sposób stosowania w USA haseł takich jak „Wszystkie jesteśmy kobietami”. Pokazuje, że często prowadziły one do fałszywego utożsamienia interesów białych Amerykanek z klasy średniej z interesami wszystkich mieszkanek kraju – i do ukrywania konfliktów, dzięki którym różnice między poszczególnymi grupami kobiet mogłyby uzyskać rangę powszechnie dostrzeganego problemu. Krótko i węzłowato ujmuje to pewna biała pracownica domowa cytowana w antologii „Women in Crisis”: „Moja pańcia ma rację: wszyscy powinni być równi. […] Ale potem ja pracuję w jej domu, i nie jestem z nią równa – i ona nie chce być równa ze mną”.

Po czwarte, bell hooks uznaje, że mężczyźni generalnie mają więcej szans życiowych niż kobiety, jednak przestrzega przed uznawaniem tych pierwszych za wrogów, a tych drugich – za osoby, które zawsze postępują przyzwoicie. Tak, to ojcowie walczą w wojnach, lecz w tym czasie to kobiety wychowują dzieci w przekonaniu, że wojny te są sprawiedliwe. Tak, to dominacja mężczyzn budzi słuszny sprzeciw wielu ruchów feministycznych, ale zdarza się, że w ich ramach jedne kobiety (np. białe) uciszają drugie (np. czarne).
„Podobnie jak kobiety, również mężczyźni zostali wychowani do tego, by biernie akceptować ideologię seksistowską. Choć nie ma potrzeby, by winili się oni za jej przyjęcie, muszą wziąć odpowiedzialność za likwidację seksizmu. […] Mężczyźni nie są wyzyskiwani czy opresjonowani przez seksizm, ale istnieją sytuacje, w których cierpią oni wskutek jego istnienia. To cierpienie nie powinno być ignorowane. Choć nie umniejsza ono w żaden sposób wagi problemu, jakim jest opresja kobiet przez mężczyzn […] [to jednak] odczuwany przez mężczyzn ból może posłużyć jako katalizator, który zwróci uwagę na potrzebę zmiany” – to próbka stylu, w jakim pisze hooks. Wydaje mi się, że ten fragment dobrze pokazuje jej umiejętność rozkładania złożonych problemów na wiele części i precyzyjnego przedstawiania każdej z nich.



Na koniec trzeba podkreślić, że książka opisuje rzeczywistość pod wieloma względami inną niż nasza. W 1984 roku w USA hooks odwoływała się do dwu dekad amerykańskiego feminizmu liberalnego, rozwijającego się w kraju, w którym niezwykle ważnym aspektem struktury społecznej był podział rasowy lub etniczny. W jakiej mierze można odnosić te uwagi do Polski w roku 2018?

Zapewne najważniejsza różnica między obydwoma państwami – w kontekście tej książki – dotyczy zjawiska rasizmu. Występuje ono również w Polsce, ale w Stanach Zjednoczonych ma nieporównanie większe znaczenie dla całej struktury społecznej. Owszem, Ewa Majewska zauważa we wstępie do krajowego wydania, że amerykański problem dyskryminacji rasowej może np. stanowić metaforę wykluczenia robotników w potransformacyjnej Polsce (w roli przykładu podawany jest tu m.in. tekst Moniki Bobako „Konstruowanie odmienności klasowej jako urasawianie. Przypadek Polski po 1989 roku”). Tłumaczka książki zaznacza jednak, że zabieg ten trzeba stosować bardzo ostrożnie.
Ostrożność warto pewnie też zachować przy odnoszeniu tez hooks do współczesnego polskiego feminizmu. Czy jego głównemu nurtowi można zarzucić nadmierny indywidualizm oraz brak zainteresowania realiami życia niższych warstw społecznych? Tak sugerowałby np. nienowy już tekst Ewy Charkiewicz „O Kongresie Kobiet Polskich i neoliberalno-konserwatywnym zwrocie feminizmu w Polsce” albo nawiązująca do niego dwuczęściowa rozmowa Justyny Kowalskiej i Mateusza Romanowskiego. Z drugiej strony opublikowany w 2015 roku w „Wysokich Obcasach” tekst „Bank gniewu”, w którym stawiano nieco podobne zarzuty, spotkał się z bardzo konkretną odpowiedzią na łamach „Codziennika Feministycznego”. Można w niej przeczytać o długoletniej aktywności wielu polskich feministek dotyczącej takich zjawisk jak podwójne obciążenie kobiet pracą zawodową i opiekuńczą, niska ściągalność alimentów, prawa pracownicze bądź też molestowanie w miejscu prac.
Czy na podstawie wszystkich tych tekstów należałoby wyciągnąć wniosek, że cały polski feminizm ostatnich dwu dekad zawiera cenne tradycje socjalne, ale w przypadku Kongresu Kobiet znajdują się one na dalszym planie? To niewykluczone – taką interpretację podsuwa też niedawna krytyka organizatorek Kongresu za warunki pracy ochroniarek i ochroniarzy imprezy. Ale sam nie chcę zajmować tutaj stanowiska, choćby dlatego, że nie mam wystarczającej wiedzy. Zwracam jedynie uwagę na potencjalny związek między procesami, które zachodziły w USA i w Polsce.
Jeszcze inną płaszczyzną porównań mogą być pytania o strategię rodzimego feminizmu, a więc o sposób określania jego najważniejszego celu (równość płci czy zniesienie dyskryminacji i opresji?) lub też o perspektywę, z jakiej patrzy się na mężczyzn. Aczkolwiek podział, którego tu dokonałem, jest umowny – kwestia przesadnego indywidualizmu to także zagadnienie strategiczne, związane z tym, do jakich grup społecznych kieruje się feministyczny przekaz i jak traktuje się wewnętrzne zróżnicowanie samego ruchu.

Ogólnie mówiąc, lektura „Teorii feministycznej” bez wątpienia może być inspiracją do dyskusji o polskich realiach, ale przed próbą ich oceny warto zgłębić temat. Piszę to trochę z myślą samym sobie, a trochę o tych czytelni(cz)kach, dla których ten wpis mógłby stanowić pretekst do prostego uderzenia w polski feminizm. To złożony ruch i linie podziału w jego ramach niekoniecznie są oczywiste.
Z pewnością natomiast książka bell hooks jest istotną częścią historii myśli feministycznej oraz ważną wypowiedzią na temat samego feminizmu w USA. Dla kogoś, kto tak jak ja stopniowo zapoznaje się z tą problematyką, zdecydowanie będzie to cenna lektura. Choć na sam start raczej bym jej nie polecał, bo to jednak wejście w środek pewnej debaty – autorka dość często posługuje się np. kilkoma -izmami, które nie są rzadkością w myśli lewicowej, za to dla osób z zewnątrz mogą nie być w pełni przyjazne i czytelne. „Teorię...” więc chwalę, ale właściwej książki do wskazywania początkującym nadal szukam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz