czwartek, 19 lipca 2018

„Kapitalizm” Kacpra Pobłockiego to książka-przygoda


Kapitalizm. Historia krótkiego trwania to jedna z tych książek-przygód, na które trzeba przeznaczyć wiele czasu, ale które są warte każdej godziny. Nie bez przyczyny za „świeżość spojrzenia i niesamowitą erudycję” pracę Kacpra Pobłockiego docenił „Dziennik Gazeta Prawna”, nadając jej tytuł najlepszej książki ekonomicznej roku.







W Kapitalizmie narracja toczy się na dwa sposoby. Pierwszy to serie frapujących informacji, jak w otwierającym pierwszą część książki rozdziale o Detroit, który można przeczytać na stronie autora. Zrujnowany dworzec Michigan Central w tym mieście to nie przeszłość, tylko przyszłość – powiada Pobłocki. I podaje przykłady ilustrujące „zwijanie się Ameryki”: „Po tym, jak w 2008 roku miasto znalazło się w oku finansowego cyklonu, można było tu kupić dom nawet za dolara. […] Połowa dzieci żyje w biedzie; połowa dorosłych jest funkcjonalnymi analfabetami. […] Dzieci muszą przynosić do szkoły własny papier toaletowy, a policjanci niejednokrotnie jeżdżą na wizję lokalną autobusem, gdyż w komendach nie ma już sprawnych pojazdów”.

Szokujące? Pewnie tak, bo wyrośliśmy na opowieściach o Stanach Zjednoczonych jako centrum świata. Tymczasem Pobłocki pokazuje, że środek ciężkości globalnego kapitalizmu od dawna spoczywa gdzie indziej. „Tylko w ciągu 3 lat (2009–2011) same Chiny zużyły do budowy miast i dróg więcej cementu niż USA przez cały wiek XX”, czytamy we wprowadzeniu. Zresztą jak na kraj rozwinięty Stany Zjednoczone wcale nie są dobrym miejscem do życia – od paru miesięcy sam staram się o tym pisać. Problemy tego państwa nie kończą się na Detroit.

Inną taką serią danych raczy nas przedostatni rozdział książki, „Feudalizm w XXI wieku”; z jego fragmentem również można się zapoznać w sieci, tym razem w „Notesie na 6 Tygodni”. Rozdział ten kończy się stwierdzeniem, że dziedziczenie ogromnych fortun przez jednostki oraz niewolnicza niemal praca dużych grup ludności nie są wcale powrotem zjawisk feudalnych, tylko zwyczajnym, wręcz nieodzownym składnikiem światowego kapitalizmu.

Co to jednak znaczy: „kapitalizm”? Na to pytanie odpowiada już drugi tryb narracyjny.

*

Drugi tryb narracyjny Kapitalizmu jest trudniejszy, lecz równie potrzebny. Autor rozprawia się w nim z pojęciami używanymi do opisu kapitalistycznego systemu społeczno-ekonomicznego (zarówno w języku naukowym, jak i dziennikarskim). Krytykuje przede wszystkim metafory temporalne, mówiące m.in. o zalążkach kapitalizmu w dawnych społeczeństwach. Powinniśmy patrzeć wszerz, a nie w głąb – pisze Pobłocki. Nie ma sensu obliczać (jak Witold Orłowski), że w 1950 roku gospodarkę polską od niemieckiej dzieliły 42 lata, w 1991 roku – już 60 lat, ale za to w roku 2015 – już tylko 22 lata. To zresztą nie tylko błąd temporalny, ale też nacjonalizm metodologiczny. Receptą na jedno i drugie jest badanie zależności globalnych w każdym momencie historycznym, który nas interesuje.

Być może najciekawszą taką analizę przeprowadza Pobłocki na początku drugiej części książki, w rozdziałach poświęconych państwu pierwszych Piastów. Kwestionuje m.in. rolę roku 966, który według Przemysława Urbańczyka mógł nie być nawet momentem Mieszkowego chrztu, a jedynie jego potwierdzenia. Ale najważniejszy jest wniosek, który autor wyciąga ze znalezisk archeologicznych: państwo piastowskie nie narodziło się dzięki procesom zapoczątkowanym na terenie dzisiejszej Polski. Narodziło się dzięki światu islamskiemu i jego zapotrzebowaniu na niewolników.

Skąd ta konkluzja? Ze znalezisk archeologicznych, które pokazują niezliczoną ilość arabskich srebrnych dirhemów na polskich ziemiach. Pobłocki pokazuje, w jaki sposób Piastowie mogli wykorzystać ten napływ pieniądza ze świata islamu (znacznie ważniejszego wówczas niż Europa), aby skonsolidować swoją władzę i stworzyć własny wariant kapitalizmu.

Tak, kapitalizmu. Bo to pojęcie ma dla autora dwa znaczenia. W pierwszym chodzi o system, który funkcjonował głównie w XX wieku i opierał się na wierze w nieskończony trzyprocentowy wzrost gospodarczy i pięcioprocentowy zwrot z kapitału. Geograficzne centrum tego kapitalizmu mieściło się w USA, a jego istotą był sposób zorganizowania związków między pieniądzem, pracą i ziemią. Dwa z tych składników już wcześniej funkcjonowały jak towary, kupowane i sprzedawane na całym świecie; ostatni jednak został urynkowiony zaskakująco późno. Pobłocki przywołuje powieść Igora Newerlego Pamiątka z Celulozy, w której chłopi pracujący jako robotnicy w międzywojennych slumsach Włocławka swobodnie zajmują ziemię i muszą płacić jedynie za zbudowanie domu. Dziś byłoby to już nie do pomyślenia.

A drugie znaczenie? Znaczenie pasujące do czasów Mieszka?

*

Kapitalizm w szerokim sensie jest dla autora systemem społeczno-gospodarczym, którego podstawę stanowią nierówności, dług i wykorzeniona praca. Wykorzeniona, a więc taka jak praca niewolników na obszarach zajmowanych przez Słowian w X wieku naszej ery.

Pobłocki przytacza w tym miejscu Dług Davida Graebera, pisząc, że właśnie poprzez instytucję niewolnictwa „po raz pierwszy, na skutek «wyrugowania ludzi z sieci wzajemnych zobowiązań, wspólnej historii czy zbiorowej odpowiedzialności […] uczyniono ich wymienialnymi». To znaczy, że każdy wykorzeniony niewolnik stawał się identyczny ze wszystkimi innymi”. Zapewne właśnie potrzeba usprawnienia handlu pracą – której nadano abstrakcyjną wartość, matematyzując ludzkie wysiłki i odrywając je od konkretnych osób – dała początek pieniądzowi kruszcowemu.

Inne źródła sugerują, że monety zaczęły służyć w Polsce do wymiany towarowej dopiero w XIII wieku. Prawdopodobnie więc srebro nie stało się pieniądzem po to, aby ułatwiać zamianę skór na ryby, jak chciałoby wielu ekonomistów głównego nurtu. Prawdopodobnie początki tego procesu były znacznie mniej sielankowe i bardziej krwawe – zarówno u Słowian, jak też w innych zbiorowościach, w których w różnych okresach powstawała ta forma pieniądza.

Kapitalizm w wąskim sensie – tak uważa Pobłocki – właśnie się kończy. Kapitalizm w sensie szerokim jest z nami od tysięcy lat i nic nie wskazuje, aby miało się to teraz zmienić.

*

Jedną z miar znaczenia Kapitalizmu jest jego obecność w mediach. Strona autora gromadzi linki do kilkunastu recenzji, które napisali m.in. Kinga Dunin, Waldemar Kuligowski, Jan Sowa i Rafał Woś. Jest też tuzin rozmów prasowych i radiowych, tudzież sporządzone przez Pobłockiego podsumowanie debat nad książką. Można więc spędzić kolejne godziny, przyglądając się „Kapitalizmowi” z bardzo różnych stron.

Z tych tekstów szczególnie polecam Wam dwuczęściowy wywiad przeprowadzony dla „Kontaktu” przez Huberta Walczyńskiego. Nie tylko ze względu na lokalny patriotyzm (miałem przyjemność pomagać w redagowaniu tej rozmowy), ale też dlatego, że wybrzmiewają tam pytania o sam sens powstania książki. Kacper Pobłocki – swego czasu ważny działacz ruchów miejskich – przedstawia Kapitalizm jako narzędzie działania intelektualisty w demokratycznym społeczeństwie. Ukazuje go jako książkę dla „ludzi, którzy przełączają telewizję na inny kanał, kiedy widzą dwóch panów w garniturach kłócących się o to, czy bank centralny podniesie stopy procentowe”. Wyjaśnia również, w jaki sposób praca ta wpisuje się w jego wizję nauk społecznych (dokładniej: antropologii).

W pierwszej części tego wywiadu Pobłocki mówi o serialowej strukturze książki: „każdy rozdział ma niemal aptekarsko identyczną długość, żeby czytelnikowi umożliwić binge reading”. I to prawda, większość rozdziałów mieści się w granicach od 20 do 30 stron. Ale to tylko jeden z wielu powodów, dla których Kapitalizm jest tak fascynujący zarówno pod względem treściowym, jak i formalnym. Dawno nie czytałem pracy, która dałaby mi tyle materiału do przemyśleń na temat samego języka naukowego, jego kształtu i zadań.

*

Paru rzeczy w Kapitalizmie mi zabrakło, ale nie obniża to mojej oceny. Rzecz i tak jest już długa, a swoje główne zadania spełnia z nawiązką. Dlatego poniższe uwagi to raczej sugestie kierunków, w których można by teraz pójść, niż wyrzuty pod adresem książki.

Po pierwsze zatem, chętnie uzupełniłbym globalny materializm (tak określa swoje podejście Pobłocki) spojrzeniem pokazującym siłę idei. Literatura, nauka bądź religia często służą usprawiedliwianiu panującego systemu, ale niekiedy mogą również prowadzić do zmian społecznych. Gdyby nie mogły, czy w ogóle warto byłoby pisać Kapitalizm?

Po drugie, autor słusznie krytykuje uproszczone wyjaśnienia, wedle których historia powtarza się w teraźniejszości. Wszelako można spojrzeć na sprawę inaczej. Przeszłość nie jest przetrwalnikiem, który identycznie funkcjonowałby teraz i – dajmy na to – w XVII wieku, ale i tak wpływa na obecny świat, tyle że nie bezpośrednio, lecz po licznych przeobrażeniach. Dzisiejsi Polacy nie są kopią sarmackiej szlachty, jednak już ciąg przemian: „Sarmaci, zabory, powstania, Sienkiewicz, kanon literatury narodowej, popularność Sapkowskiego” może nam coś powiedzieć o pewnych związkach między Polską dawną i współczesną.

Po trzecie, w odpowiedzi na recenzję Jana Sowy – wytykającą książce, że bardzo wiele z jej tez wypowiedziano już wcześniej – Kacper Pobłocki stwierdza, iż odkrywanie zupełnie nowych terytoriów nie jest kluczowym zadaniem humanistyki. Jest nim raczej szukanie formy, która pozwala proponować szerszym grupom odbiorców nieznane im jeszcze sposoby myślenia o świecie (tylko proponować, bo to czytelniczki ostatecznie zdecydują, na ile dany język im się przyda, i w razie potrzeby odpowiednio go przekształcą). To bez wątpienia istotna myśl, ale nie usuwałbym z pola widzenia także innych koncepcji badań humanistycznych. Jedni piszą świetne syntezy i demokratyzują pojęcia, inni np. spędzają życie nad rejestrami handlowymi bądź księgami parafialnymi. Jaką rolę przyznamy temu drugiemu typowi nauki? Czy nie jest on niezbędny, aby mógł powstawać pierwszy?

Znowu podkreślę: na każde z tych zastrzeżeń można by odpowiedzieć, że nie da się w jednej książce (czy też w jednej dyskusji na jej temat) opisać wszystkiego. Co więcej, pewne tezy trzeba było może postawić ostrzej ze względu na kontekst, w jakim pojawiła się praca Pobłockiego. Globalny materializm stanowi odpowiedź na opisy kapitalizmu jako ustroju, w którym do sukcesu wystarczy wiara w kulturowy przekaz o owocach ciężkiej pracy. Krytyka wyjaśnień historycznych (i skupienie na bieżących powiązaniach danego obszaru z resztą świata) to reakcja na wizje, w których teraźniejszość jest kserokopią zdarzeń sprzed setek lat. A nacisk na humanistykę demokratyczną to świadectwo pewnej odwagi, gdy dominuje zupełnie inny – autonomiczny lub hermetyczny, wedle woli – model nauki.

Można więc mieć powyższe kwestie na uwadze w trakcie lektury, lecz żadna z nich nie gasi mojego nieskrywanego entuzjazmu dla książki Kacpra Pobłockiego. Zachęcam. Naprawdę.

*

[Wpis ukazał się wcześniej – w nieco skróconej postaci, bez ostatniej części – na moim fanpageu].

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz