poniedziałek, 9 lipca 2018

Grzeszni mieszczanie. „Poznań. Miasto grzechu” Marcina Kąckiego


„Mieszczaństwo utajniło molestowanie własnych dzieci, żeby sprawa nie wyszła na jaw”: tak mówi Marcin Kącki o grupie społecznej, którą opisał w książce „Poznań. Miasto grzechu”.

„Miasto grzechu” to szereg powiązanych reportaży o brudach miejsca, w którym autor przez wiele lat pracował jako dziennikarz. Zapowiedź z tylnej okładki obiecuje, że otrzymamy „fascynujący obraz kulis władzy i mieszczańskiej hipokryzji”. I rzeczywiście: książka jest sprawną i ważną opowieścią o poznańskich krzywdach i przemilczeniach. Choć nie brakuje w niej też wad, z których pewnie najistotniejsza to nadmierne (acz krytyczne) skupienie na światopoglądzie konserwatywnej inteligencji.

I.

Autor relacjonuje swoje rozmowy z licznymi mieszkańcami i mieszkankami Poznania. Koncentruje się na ich doświadczeniach, życiorysach i przekonaniach, dzięki czemu książka składa się głównie z zajmujących (i nierzadko bardzo smutnych) osobistych historii. Jest jednak pewien wątek, który bardzo często pojawia się przynajmniej w tle: skrywana przemoc seksualna Wojciecha Kroloppa i abp. Juliusza Paetza oraz jej konsekwencje dla pokrzywdzonych.

O przestępstwach Kroloppa – wieloletniego dyrektora chóru Polskie Słowiki, skazanego na osiem lat więzienia – Kącki pisał już kilkanaście lat temu*. Potem w 2013 roku wydał książkę „Maestro. Historia milczenia”, a teraz znowu powrócił do tematu.

Z Kroloppem wiąże się m.in. rozpoczynająca „Miasto grzechu” historia Gabrysia, który najpierw dorastał, nie akceptując własnej homoseksualności, a teraz żyje na marginesie, pomieszkując w przytułkach dla bezdomnych i zarabiając na płatnym seksie z innymi mężczyznami (niekiedy żonatymi, porządnymi, szanowanymi). Samego Gabrysia Krolopp nie molestował, ale „krzyczał […], wyszydzał […], pomiatał”, a kiedy chłopiec raz poprosił matkę o interwencję, i ona po wizycie u Kroloppa wróciła z krzykiem: „Taki autorytet! Maestro! To ty sprawiasz problemy!”. Kącki nie komentuje wiarygodności tej relacji (trudno mi sobie zresztą wyobrazić, jak miałby to zrobić), lecz nie pozostawia także całej narracji w rękach jednego bohatera – rozmawia m.in. z matką chłopca i z profesorem, który przez pewien czas był dla Gabrysia trochę jak przyjaciel, a trochę jak zastępczy ojciec.

Wojciech Krolopp, 1983 rok
(zdjęcie w domenie publicznej, źródło: Wikimedia Commons)

II.

Bliżej samego sprawcy jesteśmy w rozdziale łączącym historie Tomasza Polaka (dawniej ks. Tomasza Węcławskiego) i abp. Juliusza Paetza. To jedno z tych miejsc „Miasta grzechu”, w których szczególnie uderzające okazują się mechanizmy milczenia:

Tajna grupa [złożona m.in. z ks. Tomasza Węcławskiego] pisze list do czterech biskupów, którzy wybierają się na watykański synod. Opisują homoseksualne nękanie młodych kleryków. I wychodzą z ukrycia – podpisują się pod listem, który zostaje włożony do podwójnej koperty z dopiskiem „Sprawa sumienia / do rąk własnych. Kopia trafia w ręce nuncjusza watykańskiego Józefa Kowalczyka, który przekazuje go… Paetzowi, a ten wzywa członków grupy na przesłuchanie.
 […] Jego biskupi pomocniczy dają dziekanom do podpisania oświadczenie, w którym oskarża się pewną grupę osób w diecezji o rozpuszczanie pomówień, a przecież jego [Paetza] zasługi są powszechnie znane. […] Jeśli któryś z dziekanów był nieobecny, biskupi pomocniczy, w tym biskup Marek Jędraszewski, odwiedzają ich w domach. Czterej dziekani jednak się wyłamują po podpisaniu i rezygnują ze swoich funkcji.


Przypomnijmy: Marek Jędraszewski w 1997 roku został wyświęcony przez Juliusza Paetza na biskupa. Dziś jest wiceprzewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski, arcybiskupem metropolitą krakowskim.

Ale nie chodzi tylko o Jędraszewskiego, bo po stronie sprawcy stanęła znacząca część poznańskich elit. Po artykule „Grzech w pałacu arcybiskupim” rektor UAM Stefan Jurga – parę lat później wiceminister edukacji w pierwszym rządzie PiS – zainicjował list otwarty, w którym nie ma ani słowa potępienia dla przemocy seksualnej, a pewne fragmenty z małymi zmianami nie zaskakiwałyby również dzisiaj: Oskarżony został człowiek cieszący się powszechnym szacunkiem, o niepodważalnych zasługach dla poznańskiej nauki i kultury, odgrywający wielką i konstruktywną rolę w życiu naszego miasta i regionu. […] Jakiekolwiek próby przesądzania sprawy, zanim się wypowiedzą kompetentne władze kościelne lub cywilne, uważamy za nieetyczne i społecznie szkodliwe.

Lista podpisów robi wrażenie: Jan Kulczyk, Stefan Stuligrosz, Magdalena Abakanowicz (jedna z 2 kobiet na 26 sygnatariuszy), siedemnastka poznańskich rektorów i prorektorów [4]. W dodatku już po wybuchu skandalu Paetz udzielił ślubów córkom Jurgi i Kulczyka.


Arcybiskup Juliusz Paetz, Gorzów Wielkopolski, 2012 rok
(źródło zdjęcia: Wikimedia Commons, aut.: Stiopa, licencja CC BY-SA 3.0)

III.

W mieście grzechu problemem jest nie tylko przeszłość, ale i teraźniejszość. Jedna z rozmówczyń Kąckiego, wykładowczyni Wydziału Teologii UAM, tak komentuje apostazję Tomasza Polaka: „Mówię klerykom, że jak się Kowalski schleje i pobije żonę, to diabeł nie ma z tego pożytku, ale jak Tomkiem się zajął, to jest sukces diabła, bo takiego teologa nam zabrać to sukces”. Pewnie, kto by się tu przejmował jakąś tam żoną?  A inny rozmówca: „Jak słyszę teraz o takim Nergalu, co pali Biblię, no to z czego my robimy aferę… Paetz mógł się zapomnieć, ale jednak są więksi gorszyciele”.  Struktury grzechu w Poznaniu najwidoczniej nie zanikły, skoro nawet teraz autor tych słów nie potrafi zdobyć się na odrzucenie przemocy ludzi władzy.

Ale tutaj ujawnia się też jedna z wad książki. Mianowicie przytoczony przez Kąckiego mężczyzna nie jest postacią publiczną, jest natomiast ojcem znanej postaci, której reportażysta poświęcił wiele stron i którą bardzo łatwo zidentyfikować. Jakkolwiek trudna do przyjęcia byłaby dla mnie powyższa wypowiedź, uważam, że w takich okolicznościach jej przytaczanie bez skutecznej anonimizacji to błąd etyczny. Nawet gdyby mężczyzna zgodził się na publikację cytatu (a nic o tym nie wiemy), to i tak trudno przewidzieć negatywne skutki, które może dla niego mieć umieszczenie tych słów w bezpośrednim kontekście historii o nadużyciach seksualnych. W moim przekonaniu książka niczego by nie straciła, gdyby przytoczyć ten sam fragment rozmowy bez wskazywania autora.

Inny podejrzany zabieg „Miasta grzechu” to skontrastowanie wyborów życiowych Stanisława Barańczaka i Małgorzaty Musierowicz. Sporą część rozdziału na temat rodzeństwa zbudował Kącki wedle konsekwentnej zasady konstrukcyjnej: „brat stawia opór władzom PRL, a siostra pozostaje bierna”. Zważywszy na to, że zdecydowana większość Polek i Polaków nie wykazywała się w Polsce Ludowej żadnym bohaterstwem, należałoby pewnie porównywać decyzje Musierowicz właśnie z tym krajowym standardem, a nie z – niewątpliwie godną pochwały – postawą Barańczaka.



Źródło okładki: Wydawnictwo Czarne

IV.

Ostatnia kwestia: światopoglądem, z którym obcujemy w książce najczęściej, jest punkt widzenia inteligentów, zwłaszcza konserwatywnych inteligentów (dziękuję za to spostrzeżenie Monice Helak). Narracja reportaży pozostaje wobec tej perspektywy – pośrednio – krytyczna, ale dość rzadko przedstawia postacie o innej pozycji społecznej czy odmiennym spojrzeniu na rzeczywistość. Dlatego szczególnie cenny (poza wspomnianą już historią Gabrysia) jest fragment, który i sam autor uznaje za najważniejszy.

O co chodzi? O rozdział przypominający postać Marii Rataj, a właściwie Marii Rudowicz, autorki książki zatytułowanej oryginalnie „Pamiętnik grzesznicy” i wydanej jako „Zaułki grzecznego miasta” (potem jeszcze pośmiertnie jako „Grzeszne miasto”). Pisarka pochodziła z ubogiej rodziny, wychowywała się w mieszkaniu pełnym pcheł, pluskiew i karaluchów, była bita przez matkę, do szkoły chodziła tylko przez parę lat. Kiedy jednak nad Wartą zobaczyła koczowisko ludzi pozbawionych domu, poczuła się – jak sama potem wspominała – burżujką. Po wojnie Rudowicz opisała Poznań, w którym bezdomni tłumnie chodzili na otwarte dla wszystkich procesy. Dzięki temu w ciepłym budynku sądu „mogli się ogrzać i posłuchać o wyrokach na innych bezdomnych, którzy z głodu dopuszczali się przestępstw”. Symbolicznej wymowy tego obrazu nie zapomnę jeszcze długo.

„Zaułki grzecznego miasta” wydano w końcu w 1962 roku, jednak po licznych interwencjach wydawniczych, w których skrócono tekst prawie o połowę. Usunięto m.in. wiele scen naturalistycznych i ograniczono sekwencje erotyczne (również lesbijskie). Mimo to książka odniosła sukces czytelniczy i recenzencki. Zachęcona tym Maria Rudowicz poprosiła o przyjęcie do poznańskiego oddziału Związku Literatów Polskich, lecz bezskutecznie. Ubiegała się też o reedycję książki, wspominając o „krytycznej sytuacji finansowej” i ciężkiej chorobie serca, ale i tego jej odmówiono. „Nie widzę powodu, aby rodowity poznaniak miał się wstydzić za swój lumpenproletariat” – pisała. Inni jednak najwyraźniej widzieli.


Okładka powieści Marii Rudowicz w edycji Wydawnictwa Kwartet, 2007 rok
(zdjęcie z serwisu Goodreads)

V.

„Miasto grzechu” to książka wielowątkowa. Nie powiedziałem dotąd nic o Wojciechu Bąku, twórcy poezji religijnej, którego za sprawą Związku Literatów Polskich wykończono psychicznie, na pewien czas zamknięto w szpitalu psychiatrycznym, a wreszcie odebrano mu służbowe mieszkanie. Nie wspomniałem też o Adamie i Marii Ziółkowskich oraz ich córce Agnieszce, prawdopodobnie pierwszej Polce urodzonej dzięki zapłodnieniu in vitro. I jeszcze parę takich wątków można by wymienić.

Kolejnym miastem, które opisze Marcin Kącki, jest Warszawa. Po książkę o niej sięgnę z pewną ostrożnością, podejrzewając, że narracja autora znowu może być zbyt jednostronna. Ale sięgnę.

* Na przykład tutaj, tutaj i tutaj.

------

Blogowi towarzyszy fanpage, do którego odwiedzania zapraszam. Ponadto moją aktywność internetową można wspierać złotówkami w portalu Patronite.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz