wtorek, 6 lutego 2018

Podpis pod nową ustawą o IPN – już za chwilę


Kto i dlaczego będzie mógł Was wkrótce pozwać za szkodzenie dobremu imieniu „Rzeczypospolitej Polskiej i Narodu Polskiego”? Czy mimo krytycznej oceny działań PiS można znaleźć coś wartego docenienia w jego reakcji na kryzys? Czyli kilka spostrzeżeń po dzisiejszym wystąpieniu prezydenta Andrzeja Dudy.

Prezydent ogłosił, że podpisze nowelizację ustawy o IPN, a jednocześnie skieruje jej najgłośniejszy artykuł (55a) do Trybunału Konstytucyjnego [1]. Ten ostatni nie jest dzisiaj – niestety – niezależnym ciałem sądowniczym, lecz instytucją podporządkowaną Prawu i Sprawiedliwości, więc podobnie jak w innych sprawach politycznych [2] niewątpliwie podejmie decyzję zgodną z interesami obozu rządzącego. Nie znaczy to, że przepis zachowa się w niezmienionej formie – wszystko zależy od kształtu, który przybiorą owe interesy w najbliższej przyszłości.

O ile jednak ostateczne brzmienie artykułu 55a pozostaje niewiadomą, o tyle chciałbym pokusić się o komentarz w dwu innych sprawach. Zacznę od krajowych konsekwencji prawnych, które idą znacznie dalej, niż sugerowałyby omówienia ustawy w mediach i w deklaracjach polityków Zjednoczonej Prawicy. Następnie przedstawię kilka uwag o kryzysie dyplomatycznym wokół nowelizacji, wskazując niektóre z jego źródeł – w tym i źródeł innych niż działalność PiS (którą oceniam krytycznie, ale nie wyłącznie źle).




I.

Jakie skutki niesie ta ustawa dla polskiego systemu prawnego? Jak wskazuje szczegółowe omówienie pierwotnego projektu (który przez półtora roku niewiele się zmienił) na fanpage’u Ceiling Sejm, nowelizacja otwiera drogę do żądania przeprosin, odszkodowania lub zadośćuczynienia za naruszenie dobrego imienia „Rzeczypospolitej Polskiej” albo „Narodu Polskiego”. Stosowne przepisy pojawiają się w niepozornych artykułach 53o–53q, a ponadto nie chodzi w nich o proces karny, lecz postępowanie cywilne. Mówimy więc o zgoła innym problemie niż ten, którego dotyczyła większość doniesień – i o przepisach, których prezydent do Trybunału nie skieruje.

Powództwo w przedstawionej sprawie będzie mógł odtąd wytoczyć Instytut Pamięci Narodowej, a przede wszystkim organizacje pozarządowe w zakresie swoich zadań statutowych. Jedna z takich organizacji to Reduta Dobrego Imienia – Polska Liga Przeciw Zniesławieniom. Jej założycielem i byłym prezesem jest Maciej Świrski, obecnie członek zarządu Polskiej Fundacji Narodowej, która w ubiegłym roku zasłynęła z niezgodnego z własnym statutem promowania polityki PiS wewnątrz kraju za publiczne pieniądze, przekazywane m.in. spółce byłych PR-owców Beaty Szydło. Teraz PFN jest powszechnie krytykowana (również na prawicy) za niekompetencję i bierność w trakcie kryzysu.

Reduta przyjęła powyższą zmianę prawną z zadowoleniem, a więc zapewne będzie wykorzystywać oferowane przez nią możliwości. Podobnych działań spodziewam się po innych organizacjach pozarządowych mających odpowiednio ułożony statut – i oczywiście również po IPN. W jego szeregach można wszak znaleźć historyków takich jak Tomasz Panfil, według którego „po agresji Niemiec na Polskę sytuacja Żydów nie wyglądała bardzo źle” którego ekspertyza pomogła uniewinnić osobę łączącą krzyż celtycki z napisem „White Power”. W dodatku wiceminister sprawiedliwości Michał Woś właśnie zaznaczył, że organizacje pozarządowe zamierzające korzystać z tego zapisu ustawy mogą liczyć na „pomoc państwa”.

Podkreślmy: już osławiony artykuł 55a ma w tej chwili zakres dość szeroki i nieściśle wyznaczony (nieściśle do tego stopnia, że wbrew intencjom ustawodawcy może nie penalizować samego używania fraz typu „polskie obozy śmierci”), a z ochroną dobrego imienia „Rzeczypospolitej Polskiej” i „Narodu Polskiego” jest pod tym względem jeszcze gorzej. Nawet jeżeli za powtórzenie dawnych ustaleń IPN, wedle których „sprawcami sensu stricto” zbrodni w Jedwabnem byli Polacy, nie czeka Was proces karny (choć kto wie?), to może przynajmniej Reduta Dobrego Imienia zainicjuje przeciwko Wam postępowanie cywilne? A jeśli nie, to co z bardziej ogólnym stwierdzeniem, że „za zbrodnię w Jedwabnem odpowiadają Polacy”? I dalej: co ze zdaniem „Polacy zabijali Żydów”, niewątpliwie sugerującym błędną generalizację (podobnie zresztą jak zdanie „Polacy ratowali Żydów”), ale przecież chyba jeszcze dopuszczalnym? W którym miejscu będzie trzeba się ugryźć w język, aby nie ryzykować spotkania w sądzie ze znajomymi Macieja Świrskiego czy Tomasza Panfila? I czemu w ogóle ktoś każe nam się nad tym zastanawiać?



Mateusz Morawiecki (fot. Marek Mytnik, Wikimedia Commons, CC BY-SA 3.0)

II.

Powyższe spostrzeżenia powinny wyjaśnić, dlaczego widzę potrzebę krytyki zmian wprowadzanych tą ustawą nie tylko w polskim prawie karnym, ale też cywilnym. Państwowa polityka historyczna pisana pozwami to rzecz niebezpieczna, a kwestia ta w ferworze sporów polskich i międzynarodowych może nam łatwo umknąć z pola widzenia. Trzeba jednak zaznaczyć, że w innych krajach mało kto interesuje się tymi akurat zmianami – kryzys dyplomatyczny ostatnich dziesięciu dni wynika z innych źródeł. Z jakich zatem?

Bez wątpienia istotną rolę odegrały działania Prawa i Sprawiedliwości. To nie były już zwykłe błędy w polityce zagranicznej, lecz bardzo daleko posunięty brak profesjonalizmu. Pewnie ktoś tam teraz jednak żałuje tych milionów wydanych na Polską Fundację Narodową, która najwyraźniej otrzymuje pieniądze zgodnie z kluczem znajomości lub słuszności ideowej, a niekoniecznie kompetencji. Do licznych wpadek komunikacyjnych dochodzą decyzje strategiczne, takie jak tajemnicze wyciągnięcie ustawy z zamrażarki po blisko szesnastomiesięcznej przerwie między I a II czytaniem i uchwalenie jej w Sejmie tuż przed Międzynarodowym Dniem Pamięci o Ofiarach Holokaustu (nawet Mateusz Morawiecki uznał ten termin za „co najmniej niefortunny”). Zresztą różne elementy projektu już na początku 2016 roku krytykowało wiele polskich instytucji – zarówno Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego i Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich, jak też prezes Instytutu Pamięci Narodowej, a nawet Ministerstwo Spraw Zagranicznych (!). Według relacji izraelskiej ambasady zastrzeżenia zgłaszały też sam Izrael oraz organizacja The International Holocaust Remembrance Alliance. Było dość czasu na poprawienie projektu.

Trzeba też jednak pamiętać, że oliwy do ognia dolały wypowiedzi niektórych izraelskich polityków i dziennikarzy. Nie mówię tutaj o krytyce przedstawionej np. w oświadczeniu Instytutu Jad Waszem, ale choćby o tweecie Ja’ira Lapida, byłego ministra finansów i lidera jednej z głównych partii opozycyjnych: „Zamordowano setki tysięcy Żydów, którzy nawet nie spotkali niemieckiego żołnierza. Istniały polskie obozy śmierci i żadne prawo nigdy tego nie zmieni” . Albo o wypowiedziach Binjamina Netanjahu, niemal od dekady premiera Izraela – w światowych mediach szeroko cytowano jego słowa, wedle których Izrael “nie ma tolerancji” nie tylko dla „zniekształcania prawdy, przepisywania historii”, lecz także dla „zaprzeczania Holokaustowi” (pierwszego zarzutu w odniesieniu do polskich władz można by jeszcze bronić, ale drugiego…?).

Dla lewicowego publicysty dystansowanie się od tych wypowiedzi jest kłopotliwe, gdyż może być postrzegane jako ustępowanie pola jawnemu antysemityzmowi. Ale ten ostatni również stanowi przedmiot mojej krytyki, i to znacznie bardziej stanowczej. Tutaj zaś zależy mi na w miarę dokładnej diagnozie, a ona nie byłaby możliwa bez rozpatrzenia zarzutów płynących z Tel Awiwu czy Jerozolimy, także tych niesprawiedliwych. Przyglądając im się bliżej, zobaczymy zresztą, że przynajmniej w pewnej mierze stanowią pochodną sytuacji wewnętrznej w Izraelu (w którym skądinąd, tak jak w Polsce, najwięcej głosów w ostatnich wyborach otrzymała partia prawicowa i – jak mógłby powiedzieć Jerzy Szacki – nacjocentryczna). I kolejny czynnik: mówiąc słowami Bartłomieja Radziejewskiego, Izrael „w obszarze debaty o Holocauście” jest „narracyjnym supermocarstwem” i broni „swojego stanu posiadania, który uznał za zagrożony – symbolicznego panowania” na tym terenie. O wypowiedziach Lapida czy Netanjahu można opowiadać także w ramach tej narracji: istotnie, są niesłuszne, ale stanowią część bieżącej gry narodowej i międzynarodowej, a nie wyraz izraelskiej duszy albo przejaw wiecznego konfliktu między naszymi państwami.

Może też warto wskazać przypadki właściwych bądź przynajmniej akceptowalnych działań Zjednoczonej Prawicy. Owszem, z jednej strony – oprócz wymienionych już przykładów – mamy legislacyjne pójście do zwarcia (bezzwłoczne zatwierdzenie ustawy w Senacie bez żadnych poprawek i już po paru dniach podpis prezydenta), brak wystarczającej reakcji władz mediów publicznych na  postawę Rafała A. Ziemkiewicza albo paternalistyczne nuty w deklaracjach Mateusza Morawieckiego. Z drugiej strony wszelako wspomniałbym sam fakt spotkania się premiera z izraelskimi dziennikarzami, mówienie o „naszych żydowskich braciach i siostrach”, jednoznaczne odrzucenie antysemityzmu przez prezydenta (wykonującego przyjazne gesty wobec Żydów już od pewnego czasu) czy też zablokowanie demonstracji narodowców przed izraelską ambasadą (choć ta ostatnia decyzja może być też niebezpiecznym precedensem). Sporo jeszcze takich przykładów można by znaleźć. Nie zostanę z tego powodu wyborcą PiS, nie ocenię przychylnie roli tej partii w obecnym kryzysie, ale istotne wydaje mi się powiedzenie na głos, że nie jest to stronnictwo antysemickie.

*

Pełen obraz wymagałby jeszcze rozpatrzenia szerszego układu stosunków międzynarodowych, w których oprócz Izraela i Polski uczestniczą takie państwa, jak USA, Francja, Ukraina i Niemcy. I tutaj byłaby przestrzeń zarówno dla słów uznania (szczególną uwagę zwróciłbym na ważne oświadczenie niemieckiego ministra spraw zagranicznych w sprawie historycznej odpowiedzialności jego państwa za Hokokaust), jak i krytyki (poprzedzające dzisiejszy kryzys przypadki używania określeń w rodzaju „Polish death camps” wydają się dobrym przykładem, choć niedawne badania psychologiczne nieco ten obraz komplikują). Ale w tym miejscu już tylko ponownie podkreślę dwie myśli:

– Po pierwsze, składanie przez IPN i prawicowe organizacje pozarządowe pozwów cywilnych za znieważanie dobrego imienia „Rzeczypospolitej Polskiej i Narodu Polskiego” może okazać się nawet groźniejsze dla debaty publicznej niż równoległe zmiany w prawie karnym. A ta część przepisów nie została poddana pod kontrolę Trybunału Konstytucyjnego, więc jak na razie nie ma nawet teoretycznej szansy na jej zmianę.

– Po drugie, rolę Zjednoczonej Prawicy w obecnym kryzysie oceniam krytycznie. Równocześnie zdarzają się działania pozytywne lub przynajmniej akceptowalne, które według mnie przy obecnym natężeniu społecznej polaryzacji warto wymienić (choć mam niestety wątpliwości co do tego, czy skala takich aktywności wystarczy do zrekompensowania wzrostu nastrojów antysemickich pod wpływem kryzysu).

*

Moją publicystykę można wspierać złotówkami w serwisie Patronite. Zachęcam również do odwiedzania fanpage’a, który prowadzę.

Przypisy

[1] Skądinąd warto zauważyć, że na pół roku przed zajęciem stanowiska dublera w Trybunale Konstytucyjnym Mariusz Muszyński w analogicznych okolicznościach zarzucił Bronisławowi Komorowskiemu „psucie państwa” i złamanie konstytucji. Czy teraz powtórzyłby swoją opinię? Czy członkowie partii rządzącej podpisaliby się dzisiaj pod stanowiskiem wyrażonym w 2015 roku przez ich nominata?

[2] Jednym z przykładów jest postanowienie dotyczące Krajowej Rady Sądownictwa, wydane z udziałem dwóch dublerów, a więc osób niebędących sędziami Trybunału (zob. komunikat prasowy i dokumentację sprawy). PiS wykorzystuje tę decyzję – siłą rzeczy pozbawioną jakiejkolwiek mocy prawnej – w roli podkładki dla rewolucji kadrowej w KRS i Sądzie Najwyższym. To jeden z licznych ostatnio przypadków wypaczania roli Trybunału, który powinien służyć kontrolowaniu władzy ustawodawczej, a tymczasem jest wykorzystywany do żyrowania jej posunięć na bezpośrednie życzenie rządzących polityków (wniosek w powyższej sprawie skierowany został przez ministra sprawiedliwości i zarazem Prokuratora Generalnego).

1 komentarz:

  1. Nowo-mowa ,brak konkretów , uważam że ta ustawa była potrzebna.

    OdpowiedzUsuń