Kto i dlaczego będzie mógł Was wkrótce pozwać za szkodzenie dobremu
imieniu „Rzeczypospolitej Polskiej i Narodu Polskiego”? Czy mimo krytycznej oceny działań PiS można znaleźć coś wartego docenienia w jego reakcji na kryzys? Czyli kilka spostrzeżeń po dzisiejszym wystąpieniu prezydenta Andrzeja Dudy.
Prezydent ogłosił, że podpisze nowelizację ustawy o IPN,
a jednocześnie skieruje jej najgłośniejszy artykuł (55a) do Trybunału Konstytucyjnego
[1]. Ten ostatni nie jest dzisiaj – niestety – niezależnym ciałem sądowniczym,
lecz instytucją podporządkowaną Prawu i Sprawiedliwości, więc podobnie jak w
innych sprawach politycznych [2] niewątpliwie podejmie decyzję zgodną z interesami
obozu rządzącego. Nie znaczy to, że przepis zachowa się w niezmienionej formie
– wszystko zależy od kształtu, który przybiorą owe interesy w najbliższej
przyszłości.
O ile jednak ostateczne brzmienie
artykułu 55a pozostaje niewiadomą, o tyle chciałbym pokusić się o komentarz w
dwu innych sprawach. Zacznę od krajowych konsekwencji prawnych, które idą
znacznie dalej, niż sugerowałyby omówienia ustawy w mediach i w deklaracjach polityków
Zjednoczonej Prawicy. Następnie przedstawię kilka uwag o kryzysie dyplomatycznym
wokół nowelizacji, wskazując niektóre z jego źródeł – w tym i źródeł innych niż
działalność PiS (którą oceniam krytycznie, ale nie wyłącznie źle).
I.
Jakie skutki niesie ta ustawa dla
polskiego systemu prawnego? Jak wskazuje szczegółowe omówienie pierwotnego projektu
(który przez półtora roku niewiele się zmienił) na fanpage’u Ceiling
Sejm, nowelizacja otwiera drogę do żądania przeprosin, odszkodowania lub
zadośćuczynienia za naruszenie dobrego imienia „Rzeczypospolitej Polskiej” albo
„Narodu Polskiego”. Stosowne przepisy pojawiają się w niepozornych artykułach
53o–53q, a ponadto nie chodzi w nich o proces karny, lecz postępowanie cywilne.
Mówimy więc o zgoła innym problemie niż ten, którego dotyczyła większość doniesień
– i o przepisach, których prezydent do Trybunału nie skieruje.
Powództwo w przedstawionej
sprawie będzie mógł odtąd wytoczyć Instytut Pamięci Narodowej, a przede
wszystkim organizacje pozarządowe w zakresie swoich zadań statutowych. Jedna z takich
organizacji to Reduta Dobrego Imienia – Polska Liga Przeciw Zniesławieniom. Jej
założycielem i byłym prezesem jest Maciej Świrski, obecnie członek zarządu Polskiej
Fundacji Narodowej, która w ubiegłym roku zasłynęła
z niezgodnego
z własnym
statutem promowania polityki PiS wewnątrz kraju za publiczne pieniądze, przekazywane
m.in. spółce
byłych PR-owców Beaty Szydło. Teraz PFN jest powszechnie
krytykowana (również
na prawicy) za niekompetencję i bierność w trakcie kryzysu.
Reduta przyjęła powyższą zmianę prawną
z
zadowoleniem, a więc zapewne będzie wykorzystywać oferowane przez nią
możliwości. Podobnych działań spodziewam się po innych organizacjach
pozarządowych mających odpowiednio ułożony statut – i oczywiście również po IPN.
W jego szeregach można wszak znaleźć historyków takich jak Tomasz
Panfil, według którego „po agresji Niemiec na Polskę sytuacja Żydów nie
wyglądała bardzo źle” którego ekspertyza pomogła uniewinnić osobę łączącą krzyż
celtycki z napisem „White Power”. W dodatku wiceminister
sprawiedliwości Michał Woś właśnie zaznaczył, że organizacje pozarządowe zamierzające
korzystać z tego zapisu ustawy mogą liczyć na „pomoc państwa”.
Podkreślmy: już osławiony artykuł
55a ma w tej chwili zakres dość szeroki i nieściśle wyznaczony (nieściśle do
tego stopnia, że wbrew intencjom ustawodawcy może nie penalizować samego
używania fraz typu „polskie obozy śmierci”), a z ochroną dobrego imienia „Rzeczypospolitej
Polskiej” i „Narodu Polskiego” jest pod tym względem jeszcze gorzej. Nawet
jeżeli za powtórzenie dawnych
ustaleń IPN, wedle których „sprawcami
sensu stricto” zbrodni w Jedwabnem byli Polacy, nie czeka Was proces
karny (choć kto wie?), to może przynajmniej Reduta Dobrego Imienia zainicjuje przeciwko
Wam postępowanie cywilne? A jeśli nie, to co z bardziej ogólnym stwierdzeniem,
że „za zbrodnię w Jedwabnem odpowiadają Polacy”? I dalej: co ze zdaniem „Polacy
zabijali Żydów”, niewątpliwie sugerującym błędną generalizację (podobnie zresztą
jak zdanie „Polacy ratowali Żydów”), ale przecież chyba jeszcze dopuszczalnym? W
którym miejscu będzie trzeba się ugryźć w język, aby nie ryzykować spotkania w
sądzie ze znajomymi Macieja Świrskiego czy Tomasza Panfila? I czemu w ogóle ktoś
każe nam się nad tym zastanawiać?
Mateusz Morawiecki (fot. Marek Mytnik, Wikimedia Commons, CC BY-SA 3.0)
II.
Powyższe spostrzeżenia powinny
wyjaśnić, dlaczego widzę potrzebę krytyki zmian wprowadzanych tą ustawą nie
tylko w polskim prawie karnym, ale też cywilnym. Państwowa polityka historyczna
pisana pozwami to rzecz niebezpieczna, a kwestia ta w ferworze sporów polskich
i międzynarodowych może nam łatwo umknąć z pola widzenia. Trzeba jednak
zaznaczyć, że w innych krajach mało kto interesuje się tymi akurat zmianami – kryzys
dyplomatyczny ostatnich dziesięciu dni wynika z innych źródeł. Z jakich zatem?
Bez wątpienia istotną rolę odegrały
działania Prawa i Sprawiedliwości. To nie były już zwykłe błędy w polityce
zagranicznej, lecz bardzo daleko posunięty brak profesjonalizmu. Pewnie ktoś
tam teraz jednak żałuje tych milionów wydanych na Polską Fundację Narodową,
która najwyraźniej otrzymuje pieniądze zgodnie z kluczem znajomości lub słuszności
ideowej, a niekoniecznie kompetencji. Do licznych wpadek komunikacyjnych dochodzą
decyzje strategiczne, takie jak tajemnicze wyciągnięcie ustawy z zamrażarki po blisko
szesnastomiesięcznej przerwie między I a II czytaniem i uchwalenie jej w Sejmie
tuż przed Międzynarodowym Dniem Pamięci o Ofiarach Holokaustu (nawet
Mateusz Morawiecki uznał ten termin za „co najmniej niefortunny”). Zresztą
różne elementy projektu już na początku 2016 roku krytykowało wiele polskich
instytucji – zarówno Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego i Biuro Rzecznika
Praw Obywatelskich, jak też prezes Instytutu Pamięci Narodowej, a nawet Ministerstwo
Spraw Zagranicznych (!). Według
relacji izraelskiej ambasady zastrzeżenia zgłaszały też sam Izrael oraz
organizacja The International Holocaust Remembrance Alliance. Było dość czasu
na poprawienie projektu.
Trzeba też jednak pamiętać, że oliwy
do ognia dolały wypowiedzi niektórych izraelskich polityków i dziennikarzy. Nie
mówię tutaj o krytyce przedstawionej np. w oświadczeniu
Instytutu Jad Waszem, ale choćby o
tweecie Ja’ira Lapida, byłego ministra finansów i lidera jednej z głównych partii
opozycyjnych: „Zamordowano setki tysięcy Żydów, którzy nawet nie spotkali
niemieckiego żołnierza. Istniały polskie obozy śmierci i żadne prawo nigdy tego
nie zmieni” . Albo o wypowiedziach Binjamina Netanjahu, niemal od dekady premiera
Izraela – w
światowych mediach szeroko cytowano jego słowa,
wedle których Izrael “nie ma tolerancji” nie tylko dla „zniekształcania prawdy,
przepisywania historii”, lecz także dla „zaprzeczania Holokaustowi” (pierwszego
zarzutu w odniesieniu do polskich władz można by jeszcze bronić, ale
drugiego…?).
Dla lewicowego publicysty dystansowanie
się od tych wypowiedzi jest kłopotliwe, gdyż może być postrzegane jako
ustępowanie pola jawnemu antysemityzmowi. Ale ten ostatni również stanowi
przedmiot mojej
krytyki, i to znacznie bardziej stanowczej. Tutaj zaś zależy mi na w miarę
dokładnej diagnozie, a ona nie byłaby możliwa bez rozpatrzenia zarzutów
płynących z Tel Awiwu czy Jerozolimy, także tych niesprawiedliwych. Przyglądając
im się bliżej, zobaczymy zresztą, że przynajmniej w pewnej mierze stanowią pochodną
sytuacji
wewnętrznej w Izraelu
(w którym skądinąd, tak jak w Polsce, najwięcej głosów w ostatnich wyborach
otrzymała partia prawicowa i – jak mógłby powiedzieć Jerzy Szacki –
nacjocentryczna). I kolejny czynnik: mówiąc słowami Bartłomieja
Radziejewskiego, Izrael „w obszarze debaty o Holocauście” jest „narracyjnym
supermocarstwem” i broni „swojego
stanu posiadania, który uznał za zagrożony – symbolicznego panowania” na
tym terenie. O wypowiedziach Lapida czy Netanjahu można opowiadać także w
ramach tej narracji: istotnie, są niesłuszne, ale stanowią część bieżącej gry narodowej
i międzynarodowej, a nie wyraz izraelskiej duszy albo przejaw wiecznego
konfliktu między naszymi państwami.
Może też warto wskazać przypadki
właściwych bądź przynajmniej akceptowalnych działań Zjednoczonej Prawicy. Owszem,
z jednej strony – oprócz wymienionych już przykładów – mamy legislacyjne pójście
do zwarcia (bezzwłoczne zatwierdzenie ustawy w Senacie bez żadnych poprawek i
już po paru dniach podpis prezydenta), brak wystarczającej reakcji władz mediów
publicznych na postawę Rafała A. Ziemkiewicza albo paternalistyczne
nuty w deklaracjach Mateusza Morawieckiego. Z drugiej strony wszelako
wspomniałbym sam fakt spotkania się premiera z izraelskimi dziennikarzami,
mówienie o „naszych
żydowskich braciach i siostrach”, jednoznaczne odrzucenie
antysemityzmu przez prezydenta (wykonującego przyjazne gesty wobec Żydów już
od pewnego czasu) czy też zablokowanie demonstracji narodowców przed izraelską
ambasadą (choć ta ostatnia decyzja może
być też niebezpiecznym precedensem). Sporo jeszcze takich przykładów można
by znaleźć. Nie zostanę z tego powodu wyborcą PiS, nie ocenię przychylnie roli tej
partii w obecnym kryzysie, ale istotne wydaje mi się powiedzenie na głos, że nie
jest to stronnictwo antysemickie.
*
Pełen obraz wymagałby jeszcze
rozpatrzenia szerszego układu stosunków międzynarodowych, w których oprócz
Izraela i Polski uczestniczą takie państwa, jak USA, Francja, Ukraina i Niemcy.
I tutaj byłaby przestrzeń zarówno dla słów uznania (szczególną uwagę zwróciłbym
na ważne
oświadczenie niemieckiego ministra spraw zagranicznych w sprawie
historycznej odpowiedzialności jego państwa za Hokokaust), jak i krytyki (poprzedzające
dzisiejszy kryzys przypadki używania określeń w rodzaju „Polish death camps” wydają
się dobrym przykładem, choć niedawne badania psychologiczne nieco
ten obraz komplikują). Ale w tym miejscu już tylko ponownie podkreślę dwie myśli:
– Po pierwsze, składanie przez IPN
i prawicowe organizacje pozarządowe pozwów cywilnych za znieważanie dobrego
imienia „Rzeczypospolitej Polskiej i Narodu Polskiego” może okazać się nawet
groźniejsze dla debaty publicznej niż równoległe zmiany w prawie karnym. A ta
część przepisów nie została poddana pod kontrolę Trybunału Konstytucyjnego,
więc jak na razie nie ma nawet teoretycznej szansy na jej zmianę.
– Po drugie, rolę Zjednoczonej
Prawicy w obecnym kryzysie oceniam krytycznie. Równocześnie zdarzają się działania
pozytywne lub przynajmniej akceptowalne, które według mnie przy obecnym natężeniu
społecznej polaryzacji warto wymienić (choć mam niestety wątpliwości co do
tego, czy skala takich aktywności wystarczy do zrekompensowania wzrostu
nastrojów antysemickich pod wpływem kryzysu).
*
Moją publicystykę można wspierać
złotówkami w serwisie Patronite.
Zachęcam również do odwiedzania fanpage’a,
który prowadzę.
Przypisy
[1] Skądinąd warto zauważyć, że na pół roku przed zajęciem stanowiska
dublera w Trybunale Konstytucyjnym Mariusz
Muszyński w analogicznych okolicznościach zarzucił Bronisławowi
Komorowskiemu „psucie państwa” i złamanie konstytucji. Czy teraz powtórzyłby swoją
opinię? Czy członkowie partii rządzącej podpisaliby się dzisiaj pod stanowiskiem
wyrażonym w 2015 roku przez ich nominata?
[2] Jednym z przykładów jest postanowienie dotyczące Krajowej Rady
Sądownictwa, wydane z udziałem dwóch dublerów, a więc osób niebędących sędziami
Trybunału (zob. komunikat
prasowy i dokumentację
sprawy). PiS wykorzystuje tę decyzję – siłą rzeczy pozbawioną jakiejkolwiek
mocy prawnej – w roli podkładki dla rewolucji kadrowej w KRS i Sądzie
Najwyższym. To jeden z licznych ostatnio przypadków wypaczania roli Trybunału,
który powinien służyć kontrolowaniu władzy ustawodawczej, a tymczasem jest
wykorzystywany do żyrowania jej posunięć na bezpośrednie życzenie rządzących polityków
(wniosek w powyższej sprawie skierowany został przez ministra sprawiedliwości i
zarazem Prokuratora Generalnego).
Nowo-mowa ,brak konkretów , uważam że ta ustawa była potrzebna.
OdpowiedzUsuń