Zdrowie kobiet, prawna ochrona autonomii cielesnej, liczne kontrowersje dotyczące moralnego statusu płodu, ponure skutki restrykcyjnych przepisów – istnieje wiele powodów, aby sprzeciwiać się próbom dalszego zaostrzania polskiej ustawy o przerywaniu ciąży.
W środę słuchałem sejmowych wypowiedzi posłanek i
posłów na temat obywatelskiego
projektu ustawy „Zatrzymaj aborcję”. Skłoniły mnie one do przedstawienia
powodów, dla których jestem zdecydowanym przeciwnikiem dalszego zaostrzania
przepisów o przerywaniu ciąży – w tym usunięcia przesłanki dopuszczającej
aborcję, gdy „badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże
prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej
choroby zagrażającej jego życiu” (art. 4a ust. 1 pkt 2 ustawy
z 7 stycznia 1993 roku). Wpis kieruję do wszystkich zainteresowanych, ale w
szczególności do tych, którzy byliby zadowoleni z takich zmian w polskim prawie.
Być może zawarte tutaj informacje skłonią Was do zmiany zdania.
Jarosław Kaczyński – człowiek, od którego w największym stopniu zależą losy projektu „Zatrzymaj aborcję”
(Adrian Grycuk, CC BY-SA 3.0 PL, Wikimedia Commons)
(Adrian Grycuk, CC BY-SA 3.0 PL, Wikimedia Commons)
1.
Po uchwaleniu tej ustawy każda kobieta w Polsce, która
zajdzie w ciążę, będzie musiała się liczyć z potencjalną koniecznością jej
donoszenia nawet w warunkach niezwykle ciężkiego uszkodzenia płodu (oczywiście
jeżeli nie dokona aborcji za granicą lub nielegalnie). Prawdopodobnie wiele tysięcy kobiet będzie musiało się zmierzyć z
myślą, że może
przyjdzie im urodzić dziecko z cyklopią, ponieważ tak chciał Jarosław Kaczyński
(„będziemy dążyli do tego, by nawet przypadki ciąż bardzo trudnych, kiedy
dziecko jest skazane na śmierć, mocno zdeformowane, kończyły się jednak
porodem, by to dziecko mogło być ochrzczone, pochowane, miało imię” – tak jakby
obecny stan prawny tego wszystkiego zabraniał). Tak silny stres może przyczyniać
się do problemów ze zdrowiem oraz negatywnie wpływać na przebieg ciąży, która i
tak bywa niełatwym doświadczeniem. Zresztą nawet jeśli projekt w końcu zostanie
odrzucony, to karuzela emocjonalna wynikająca z wcześniejszych publicznych
wypowiedzi i głosowań posłów PiS pozostaje źródłem poważnego napięcia i
niepokoju na przyszłość, a w 2016 roku było podobnie. Nie dziwię się, że
część kobiet czekających na dziecko – oraz ich partnerów – z tego powodu
postanawia wyjechać z kraju (z taką decyzją spotkałem się osobiście).
Przypuszczalna
skala negatywnych skutków ustawy dla zdrowia publicznego jest więc znacznie większa,
niż wskazywałyby dane o liczbie faktycznie przeprowadzanych aborcji. Z
tego, co mi wiadomo, wśród popierających projekt (w parlamencie i
społeczeństwie) nikt albo prawie nikt nie podnosi tego problemu, toteż trudno
liczyć na to, że po nowelizacji ustawy nagle wzrośnie zainteresowanie trudnymi historiami
kobiet. Raczej wszystko zostanie tak, jak do tej pory: w powszechnej
świadomości ciąża będzie tylko „stanem błogosławionym” i mało kto postanowi
wysłuchać osób, które zdają sobie sprawę ze związanych z nią problemów i zmian życiowych.
Część takich osób nie będzie zresztą nawet próbowała zabrać głosu, np. dlatego,
że publiczne mówienie o własnych doświadczeniach bywa ryzykowne i bolesne.
Dla porządku trzeba tu jeszcze zwrócić uwagę na
wypowiedź Józefy Szczurek-Żelazko, której treść znajdziemy w
stenogramie niedawnego posiedzenia Sejmu. Jest tam mowa o działaniach
podejmowanych przez rząd w celu „wspierania rodzin, które posiadają dzieci
niepełnosprawne, jak również wspierania kobiet w trudnej ciąży” (strony
229–230). Działania te same w sobie wydają się słuszne (choć nie mogę stanowczo
ich oceniać bez zagłębienia się w szczegóły), uważam natomiast, że nie powinny
być wykorzystywane jako uzasadnienie dla zaostrzania i tak już restrykcyjnych
przepisów. Jednym z powodów jest to, że takie zmiany nie usuwają opisanych
wyżej problemów, mogą jedynie nieco je złagodzić.
Judith Jarvis Thomson, filozofka, autorka jednego z ważniejszych tekstów w historii sporów o aborcję
(Newnham College, University of Cambridge)
(Newnham College, University of Cambridge)
2.
Przypuszczam,
że do części osób przemawiać może radykalne postawienie sprawy przez Kaję Godek:
„nawet w sytuacji gdybyśmy mieli zupełnie dysfunkcyjną służbę zdrowia, nie
mielibyśmy żadnych zasiłków, nie mielibyśmy żadnej pomocy, nie uprawnia to do
zabicia człowieka” (zob. powyższy stenogram, strona 230). W końcu życie to
życie, prawda?
W odpowiedzi rozpatrzmy pewną analogię. Otóż jeśli
zrządzeniem losu znajdziemy się w szpitalu, w którym nasza krew mogłaby
uratować umierającą pacjentkę, to nikt nie może bez naszej zgody przeprowadzić
zabiegu ani nawet wkłuć nam igły w celu sprawdzenia grupy krwi. A mówimy o bezpiecznej
procedurze mającej krótkotrwałe skutki, nieporównanie mniej wyczerpującej dla
organizmu niż dziewięciomiesięczna ciąża. W dodatku tutaj nikt nie zgłasza
wątpliwości co do tego, czy pacjentce powinna przysługiwać pełna ochrona
prawna.
Dlaczego nie staramy się wprowadzić przepisów, które w
takich sytuacjach zmuszałyby ludzi do oddawania krwi? Dlaczego nie idziemy
jeszcze dalej i nie domagamy się od rządu, aby prowadził rejestr grup krwi
wszystkich osób w państwie i rozsyłał agentów, którzy w razie potrzeby (o
dowolnej porze dnia i nocy) wyciągaliby nas z domu i odstawiali do szpitala na
transfuzję?
Ktoś mógłby odrzec: „bo tutaj nie chodzi o wyrządzenie
szkody, lecz o jej dopuszczenie” [1], ale przecież za zaniechanie
również można ponieść odpowiedzialność karną – chociażby wówczas, gdy nie
spróbujemy reanimować osoby, która tego potrzebuje. Ktoś inny mógłby
stwierdzić: „bo to nie my odpowiadamy za stan pacjentki”, ale dla obowiązku
resuscytacji drugoplanowe jest to, czy właśnie z naszego powodu człowiek leży
nieprzytomny i nie oddycha. Zatem żadna z tych dwu replik nie wyjaśnia braku
kar prawnych za odmowę oddania krwi; w najlepszym razie mogłaby tłumaczyć złagodzenie
wymiaru kary.
Skoro tak, to czemu nikt nie karze nas za transfuzyjną
powściągliwość? Najwyraźniej dlatego, że w
przepisach prawnych ochrona życia może zostać osłabiona lub wręcz zawieszona,
gdy wymagałaby naruszenia czyjejś cielesnej autonomii. Ta ostatnia również
nie jest wartością absolutną (przykład – samoobrona), jednak w przypadku pełnego
zakazu przerywania ciąży mówimy o szczególnie daleko posuniętym ograniczeniu,
tj. o przymusie udostępniania własnego ciała przez długi czas. Czy ktoś
zgodziłby się na prawo, które mogłoby mu nakazać już nawet nie jednorazową
transfuzję, lecz wiele miesięcy wizyt w szpitalu i oddawanie krwi w ilościach
mogących zagrozić zdrowiu – i to również w sytuacji, w której wiadomo, że odwiedzana
osoba i tak umrze w cierpieniach?
Powyższe uwagi są skróconym wyciągiem z długiej historii
argumentu z autonomii. Nie odnoszę się w nich do klasycznej postaci, którą jest
w tym kontekście Judith Jarvis Thomson (autorka pracy „Obrona aborcji”),
ani też nie przedstawiam trwających już prawie pięćdziesiąt lat dyskusji [2]. Mam
jednak nadzieję, że ta krótka prezentacja wystarcza do pokazania, dlaczego tezy
spod znaku „życie to życie” są wątpliwe. A przecież nawet nie zaczęliśmy
jeszcze rozmawiać o problemach i niejasnościach związanych ze statusem moralnym
ludzkiego płodu i zarodka [3]. których
uwzględnienie mogłoby jeszcze bardziej wzmocnić sprzeciw wobec nowego wariantu
ustawy o przerywaniu ciąży.
Na potrzeby tego wpisu mój cel jest jednak minimalistyczny:
nie próbuję przekonać Was do żadnej konkretnej zmiany istniejącej w Polsce
ustawy (na ten temat być może wypowiem się w przyszłości), lecz uzasadniam
niezgodę na jej dalsze zaostrzanie. Nie
trzeba zgadzać się w stu procentach z wszystkimi argumentami na rzecz częściowej
przynajmniej dopuszczalności przerywania ciąży, aby uznać, że łączna ich waga przewyższa
wagę prostego stwierdzenia „życie to życie”. Nie odnoszę się przy tym do
żadnych argumentów wyznaniowych, gdyż dość powszechnie przyjmowany jest pogląd,
wedle którego stopień legalności aborcji nie powinien zależeć od jakiejkolwiek
argumentacji religijnej. Nie zajmuję się też moralną oceną przerywania ciąży, a
wyłącznie regulacjami prawnymi.
(Adrian Grycuk,
3.
Teraz jeszcze kilka drobniejszych spostrzeżeń w kwestiach
związanych z projektem „Zatrzymaj aborcję” (i możliwą
decyzją Trybunału Konstytucyjnego w
podobnej sprawie).
Po pierwsze, usunięcie
przesłanki przyzwalającej na aborcję z powodu ciężkiego uszkodzenia płodu byłoby
niezgodne z poglądami większości społeczeństwa. W badaniach CBOS
(strona 3) akceptacja tej przesłanki od początku lat dziewięćdziesiątych utrzymuje
się na poziomie 60–70 procent. Nie uważam tego kryterium za absolutnie
decydujące, warto jednak podkreślić, że w tej sprawie Prawo i Sprawiedliwość
występuje przeciwko woli „suwerena”, podczas gdy jeszcze niedawno
np. Paweł Mucha przywoływał ją – skądinąd
błędnie – jako argument na rzecz zmian kadrowych w sądownictwie. Być może nie
powinno nas to dziwić, skoro politycy z obozu PiS (nieprzesadnie różniący się
tu od przedstawicieli innych partii) już wiele razy pokazali, że nader elastycznie
traktują obietnice swojego stronnictwa. Najświeższym przypadkiem było środowe odrzucenie
projektu „Ratujmy kobiety”, sprzeczne z deklaracjami z programu
wyborczego („całkowicie wyeliminujemy możliwość odrzucania obywatelskich
projektów ustaw w pierwszym czytaniu”, strona 72), za to zgodne
z poprzednim przypadkiem ich złamania w bardzo podobnej sprawie. Jednak nawet
jeżeli takie postępki nas nie dziwią, wciąż mogą budzić naszą złość.
Interesujące są też doniesienia z innych badań społecznych. W
sondażu Kantar Public dla „Polityki” 36 procent odpowiadających poparło dopuszczenie
aborcji z przyczyn społecznych, 34 procent – pozostawienie przepisów bez zmian,
9 procent – delegalizację przerywania ciąży z uwagi na uszkodzenie płodu, a 8
procent – zakazanie aborcji bez żadnych wyjątków. We wcześniejszych badaniach
IPSOS dla portalu OKO.press (operujących nieco innym zestawem pytań) poparcie
dla zalegalizowania aborcji z powodu trudnej sytuacji kobiety wynosiło 37–40
procent, dla zachowania dotychczasowych przepisów – 41–47 procent, a dla całkowitego
zakazu przerywania ciąży – 8–11 procent. Dane te odbiegają nieco od wyników prezentowanych przez CBOS, który w listopadzie 2016 roku informował, że 27% ankietowanych
pragnie złagodzenia obowiązującego prawa, 58% – jego zachowania, a 7% – jego zaostrzenia.
W każdym wypadku widać jednak, że wprowadzanie kolejnych restrykcji w możliwości
legalnego przerywania ciąży kłóci się z deklarowanymi poglądami większości Polek i Polaków. Ponadto według danych CBOS w drugiej połowie 2016 roku nastąpił nieznaczny wzrost poparcia dla liberalizacji prawa, po mniej więcej dziesięcioletnim
okresie spadania wskaźników; prawdopodobnie powodem tego był czarny protest.
Po drugie, nie
znam żadnych podstaw dla wielokrotnie powtarzanych opinii, że większość przypadków
aborcji z powodu uszkodzenia płodu wiąże się z podejrzeniem zespołu Downa. Szkoda,
że ważne postacie życia publicznego powielają to nieuzasadnione przekonanie,
nawet nie próbując określać jego źródeł [4]. W pojedynczych szpitalach stosowny
odsetek może być większościowy lub zbliżony (np. w
stołecznym Szpitalu Bielańskim w 2016 roku wyniósł 47%), ale dokładne dane ogólnopolskie mówią o 21%. [EDYCJA Z MARCA 2018 ROKU: Informacje te, po raz pierwszy podane publicznie przez Federację na rzecz Kobiet i
Planowania Rodziny, są obecnie dostępne w oficjalnym sprawozdaniu rządowym (w pierwszym wierszu tabeli 18 na stronie 109). Oprócz tego 16% przypadków to „Trisomia 21 ze współistniejącymi wadami somatycznymi”, jednak tutaj brakuje szczegółów – nie wiemy, jakie to uszkodzenia i jak duża część z nich ma charakter letalny].
Przy okazji zauważmy, że uchwalenie projektu „Zatrzymaj
aborcję” stanowiłoby de facto koniec legalnego
przerywania ciąży w Polsce. Gdyby nowa ustawa obowiązywała w 2016 roku, spośród
1098 przeprowadzonych wówczas legalnych aborcji zgodne z prawem byłoby raptem 56.
Po trzecie, stanowczo
sprzeciwiam się używaniu terminu „aborcja eugeniczna”. Eugenika była
dążeniem do ulepszenia ludzkości lub rasy poprzez promocję i praktykę
selektywnego rozmnażania. Zgoda na prawną dopuszczalność przerywania ciąży z
powodu dużego prawdopodobieństwa uszkodzenia płodu uzasadniana jest w zupełnie
inny sposób – autonomią jednostki, a nie domniemaną naprawą wielkiej wspólnoty.
Ponadto słowo „eugenika” nasuwa skojarzenia z Trzecią Rzeszą, co jest już nie
tylko błędne intelektualnie, ale też wprost nieprzyzwoite. A niestety to tylko jeden
z licznych przykładów narzucania stronniczego języka przez stronę, która generalnie
w sporach o aborcję nie waha się wykorzystywać swojej symbolicznej i społecznej
przewagi. (Liczne ilustracje można znaleźć w
zapisach środowych wystąpień Kai Godek: „mordowanie nienarodzonych”, „zbrodnicza
ustawa” i „barbarzyństwo eugenicznych praktyk” to tylko wybrane sformułowania z
dwu pierwszych akapitów. Staram się tutaj unikać mocnych słów, ale te wypowiedzi
z różnych przyczyn są dla mnie w całości odstręczające).
Po czwarte, niemal
absolutny zakaz aborcji będzie częścią szerszego systemu. To system, w
którym już dzisiaj rządzący utrudniają
Polkom przerywanie ciąży za granicą, dążąc do zablokowania informacji na
ten temat i wykorzystując opinię Instytutu Ordo Iuris – prywatnej prawicowej organizacji
silnie związanej z katolickim Stowarzyszeniem Kultury Chrześcijańskiej im. ks. Piotra
Skargi – jako oficjalną wytyczną dla państwowych prokuratorów. To system, w
którym rzeczony
Instytut chwali się w newsletterze: „Feministyczne, proaborcyjne organizacje
alarmują, że od października tego roku w Polsce nie są już dostarczane
przesyłki zawierające farmakologiczne środki aborcyjne”. Być
może odbywa się to przy współudziale służb specjalnych korzystających z przyjętej
przed dwoma laty ustawy inwigilacyjnej. To system, w którym regularnie
łamane są nawet te
prawa kobiet, które
wynikają z dotychczasowej restrykcyjnej ustawy. To system, w którym opieka
okołoporodowa pozostawia wiele do życzenia.
A jeśli prawo zostanie zmienione po myśli Kai Godek?
Warto sprawdzić, jak
fatalne konsekwencje spowodowała
radykalizacja przepisów antyaborcyjnych w Salwadorze; przyjrzeć
się skutkom dawnego zakazowi aborcji w Rumunii; poznać
historię śmierci Savity Halappanavar; przeczytać o cierpieniach Sheili
Hodgers. Czy tak wygląda Polska, której chcemy?
Stanisław Gądecki, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski
(Paterm, CC BY-SA 4.0, Wikimedia Commons)
4.
Smuci mnie, że
zaostrzanie prawa bardzo mocno popierają duchowni polskiego Kościoła katolickiego.
Nie jest to pierwsza taka sytuacja – choćby w marcu 2016 roku Prezydium
Konferencji Episkopatu Polski przygotowało komunikat,
którego ze względu na czas publikacji trudno było nie traktować jako głosu
aprobaty dla katastrofalnego
projektu
Instytutu
Ordo
Iuris (i to głosu zbliżonego do dochodzących z PiS). Zaangażowanie duchownych wzrosło jednak w ostatnich miesiącach. W sierpniu biskupi
po obradach na Jasnej Górze oficjalnie poparli projekt „Zatrzymaj aborcję”
i z aprobatą wyrazili się o zbieraniu podpisów przez wolontariuszy. Następnie szeregowi
księża i wierni uczestniczyli w gromadzeniu podpisów w parafiach. W listopadzie Prezydium
KEP powtórzyło apel o poparcie akcji, w grudniu cały
list na ostatnią Niedzielę Świętej Rodziny poświęcono przerywaniu ciąży (jak
wiadomo, była to nader istotna kwestia w życiu Maryi, Józefa i Jezusa). A teraz, w styczniu, o wypowiedzi najważniejszych polskich biskupów można się już potknąć i przewrócić: mamy
głosy abp.
Henryka Hosera, kard. Kazimierza Nycza i abp.
Stanisława Gądeckiego oraz dwa komunikaty Prezydium KEP wydane dosłownie dzień
po dniu.
Wszystko to zaś przychylnie relacjonowała (i nadal relacjonuje) Katolicka Agencja Informacyjna.
Postępowanie to można porównać do tzw.
ustawy dezubekizacyjnej Prawa i Sprawiedliwości. Również w tym wypadku potężna
instytucja zmierza do celu, którego osiągnięcie umocni jej pozycję w
społeczeństwie, i przemilcza (świadomie albo przez zawinioną ignorancję) wszystkie
tragedie życiowe powodowane przez ten proceder. Na tym blogu rzadko piszę o
kwestiach osobistych, ale tutaj chciałbym zaznaczyć, że w mojej ocenie skala i sposób bezpośredniego zaangażowania politycznego
instytucji Kościoła katolickiego w sprawie aborcji (widocznego zresztą nie
tylko w Polsce) są głęboko niemoralne. To jeden z czynników skłaniających
mnie do myślenia o Kościele jako organizacji, dla której o wiele zbyt ważna jest
świecka władza i możliwość przymuszania ludzi do określonego sposobu
postępowania w spornych kwestiach etycznych. W rosnącym stopniu odczuwam to
jako sprzeczność z Ewangelią i dlatego – choć to sprawa indywidualna, od nikogo
nie domagam się podobnej reakcji – jako katolik zacząłem zadawać sobie pytania
o konwersję.
A żeby nie kończyć na tak wysokiej nucie, mam jeszcze
dla Was mały dowcip. Wiecie, że w czerwcu 2017 roku Sejm RP ustanowił rok 2018 Rokiem
Praw Kobiet?
*
[1] Omówienie sporów etycznych na ten temat można
znaleźć tutaj.
[3] Parę przykładowych niedawnych analiz w języku
polskim: pierwsza,
druga,
trzecia.
Trzeba też wiedzieć, że duża część zarodków – być
może większość – obumiera krótko po zapłodnieniu. Wiele z nich było
wcześniej uszkodzonych i nie miało szans stać się dojrzałymi ludźmi, ale bynajmniej nie
wszystkie. Skoro tak, to dlaczego
zupełnie się tym nie przejmujemy i dlaczego nie podejmujemy działań mających
to zmienić? Ile osób na świecie przeznacza istotną część swojej pensji na finansowanie
badań naukowych, które mogłyby zaowocować wynalazkami obniżającymi odsetek
takich zdarzeń?
[4] Na przykład Jarosław
Kaczyński stwierdził, że z tej przyczyny dokonywana jest „ogromna większość
legalnych aborcji w Polsce”. Podobnie wypowiedziało się Prezydium
Konferencji Episkopatu Polski, deklarując, że wśród aborcji motywowanych
podejrzeniem o ciężkie uszkodzenie płodu „większość stanowią dzieci z Zespołem
Downa”.
Cały wpis nieszczególnie do mnie przemawia, gdyż osobiście opowiadam się za zakazem aborcji z przyczyn moralnych i religijnych, a także w żaden sposób nie aprobuję tezy, że kwestie religijne nie mogą być istotne w sporze o aborcję (bo właściwie dlaczego nie).
OdpowiedzUsuńWłaściwie, to do napisanie tego komentarza skłoniła mnie chęć zadania autorowi kilku pytań odnośnie akapitu dotyczącego poparcia Kościoła dla projektu.
1. "w mojej ocenie skala i sposób bezpośredniego zaangażowania politycznego instytucji Kościoła katolickiego w sprawie aborcji (widocznego zresztą nie tylko w Polsce) są głęboko niemoralne."
Dlaczego, przecież w opinii Kościoła (którego przecież jesteś członkiem) życie ludzkie powinno podlegać ochronie od momentu poczęcia? Przy takim ujęciu sprawy zaangażowanie Kościoła w ograniczenie skali aborcji jest jak najbardziej uzasadnione.
2. "To jeden z czynników skłaniających mnie do myślenia o Kościele jako organizacji, dla której o wiele zbyt ważna jest świecka władza i możliwość przymuszania ludzi do określonego sposobu postępowania w spornych kwestiach etycznych."
Każda organizacja próbuje przeforsować swoje racje. Znowu nie widzę nic dziwnego w tym, że Kościół chce zakazu aborcji. Szczególnie, że przy przyjętych założeniach (wynikających z doktryny) jest to zabicie innego, niewinnego człowieka - morderstwo.
Swoją drogą jestem w stanie się założyć, że autor jest zdecydowanym przeciwnikiem kary śmierci i jest w stanie swój sprzeciw wobec niej poprzeć długim wywodem, typowym dla katolickich liberalnych inteligentów - modernistów.
Ad 1 i 2. Taką argumentacją można byłoby usprawiedliwiać nawet działania dwudziestowiecznych dyktatur. Nie sądzę, aby była fortunna.
UsuńAd „Swoją drogą”: Autor z pewnością jest zdecydowanym przeciwnikiem zastosowanej tu metody erystycznej.
Pewnie. Lepiej zniszczyć psychicznie lub zabić dorosłą osobę w imię praw płodu i "ochrony życia". :D Dlaczego życie już narodzone jest mniej ważne od tego nienarodzonego? Z pragmatycznego punktu widzenia większa szansa że to narodzone jak nie tym razem to innym urodzi, niż ryzykować, że dwa życia pójdą do piachu lub jedno będzie się rozmnażać np. za 15-40 lat.
UsuńKK jak koniecznie musi regulować czyjeś życie, niech zajmuje się tym na mszach wśród swoich wiernych a prawo państwowe zostawi innym.
Kwestie religijne nie mogą być istotne bo żyjemy w państwie świeckim gdzie ponoć każdy ma prawo do wyznawania lub nie wiary.
Dziękuję Panie Staszku za ten wpis. Chciałbym żeby częściej w dyskusjach o ważnych sprawach pojawiały się takie głosy - merytoryczne, konkretne, poparte dowodami i przede wszystkim nie atakujące personalnie oponenta. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMiło mi, że mógł się przydać!
Usuń