piątek, 12 stycznia 2018

„Zatrzymaj aborcję”. Czemu trzeba odrzucić ten projekt

Zdrowie kobiet, prawna ochrona autonomii cielesnej, liczne kontrowersje dotyczące moralnego statusu płodu, ponure skutki restrykcyjnych przepisów – istnieje wiele powodów, aby sprzeciwiać się próbom dalszego zaostrzania polskiej ustawy o przerywaniu ciąży.

W środę słuchałem sejmowych wypowiedzi posłanek i posłów na temat obywatelskiego projektu ustawy „Zatrzymaj aborcję”. Skłoniły mnie one do przedstawienia powodów, dla których jestem zdecydowanym przeciwnikiem dalszego zaostrzania przepisów o przerywaniu ciąży – w tym usunięcia przesłanki dopuszczającej aborcję, gdy „badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu” (art. 4a ust. 1 pkt 2 ustawy z 7 stycznia 1993 roku). Wpis kieruję do wszystkich zainteresowanych, ale w szczególności do tych, którzy byliby zadowoleni z takich zmian w polskim prawie. Być może zawarte tutaj informacje skłonią Was do zmiany zdania.



Jarosław Kaczyński – człowiek, od którego w największym stopniu zależą losy projektu „Zatrzymaj aborcję”
(Adrian GrycukCC BY-SA 3.0 PLWikimedia Commons)

1.

Po uchwaleniu tej ustawy każda kobieta w Polsce, która zajdzie w ciążę, będzie musiała się liczyć z potencjalną koniecznością jej donoszenia nawet w warunkach niezwykle ciężkiego uszkodzenia płodu (oczywiście jeżeli nie dokona aborcji za granicą lub nielegalnie). Prawdopodobnie wiele tysięcy kobiet będzie musiało się zmierzyć z myślą, że może przyjdzie im urodzić dziecko z cyklopią, ponieważ tak chciał Jarosław Kaczyński („będziemy dążyli do tego, by nawet przypadki ciąż bardzo trudnych, kiedy dziecko jest skazane na śmierć, mocno zdeformowane, kończyły się jednak porodem, by to dziecko mogło być ochrzczone, pochowane, miało imię” – tak jakby obecny stan prawny tego wszystkiego zabraniał). Tak silny stres może przyczyniać się do problemów ze zdrowiem oraz negatywnie wpływać na przebieg ciąży, która i tak bywa niełatwym doświadczeniem. Zresztą nawet jeśli projekt w końcu zostanie odrzucony, to karuzela emocjonalna wynikająca z wcześniejszych publicznych wypowiedzi i głosowań posłów PiS pozostaje źródłem poważnego napięcia i niepokoju na przyszłość, a w 2016 roku było podobnie. Nie dziwię się, że część kobiet czekających na dziecko – oraz ich partnerów – z tego powodu postanawia wyjechać z kraju (z taką decyzją spotkałem się osobiście).

Przypuszczalna skala negatywnych skutków ustawy dla zdrowia publicznego jest więc znacznie większa, niż wskazywałyby dane o liczbie faktycznie przeprowadzanych aborcji. Z tego, co mi wiadomo, wśród popierających projekt (w parlamencie i społeczeństwie) nikt albo prawie nikt nie podnosi tego problemu, toteż trudno liczyć na to, że po nowelizacji ustawy nagle wzrośnie zainteresowanie trudnymi historiami kobiet. Raczej wszystko zostanie tak, jak do tej pory: w powszechnej świadomości ciąża będzie tylko „stanem błogosławionym” i mało kto postanowi wysłuchać osób, które zdają sobie sprawę ze związanych z nią problemów i zmian życiowych. Część takich osób nie będzie zresztą nawet próbowała zabrać głosu, np. dlatego, że publiczne mówienie o własnych doświadczeniach bywa ryzykowne i bolesne.

Dla porządku trzeba tu jeszcze zwrócić uwagę na wypowiedź Józefy Szczurek-Żelazko, której treść znajdziemy w stenogramie niedawnego posiedzenia Sejmu. Jest tam mowa o działaniach podejmowanych przez rząd w celu „wspierania rodzin, które posiadają dzieci niepełnosprawne, jak również wspierania kobiet w trudnej ciąży” (strony 229–230). Działania te same w sobie wydają się słuszne (choć nie mogę stanowczo ich oceniać bez zagłębienia się w szczegóły), uważam natomiast, że nie powinny być wykorzystywane jako uzasadnienie dla zaostrzania i tak już restrykcyjnych przepisów. Jednym z powodów jest to, że takie zmiany nie usuwają opisanych wyżej problemów, mogą jedynie nieco je złagodzić.


Judith Jarvis Thomson, filozofka, autorka jednego z ważniejszych tekstów w historii sporów o aborcję
(Newnham College, University of Cambridge)

2.

Przypuszczam, że do części osób przemawiać może radykalne postawienie sprawy przez Kaję Godek: „nawet w sytuacji gdybyśmy mieli zupełnie dysfunkcyjną służbę zdrowia, nie mielibyśmy żadnych zasiłków, nie mielibyśmy żadnej pomocy, nie uprawnia to do zabicia człowieka” (zob. powyższy stenogram, strona 230). W końcu życie to życie, prawda?

W odpowiedzi rozpatrzmy pewną analogię. Otóż jeśli zrządzeniem losu znajdziemy się w szpitalu, w którym nasza krew mogłaby uratować umierającą pacjentkę, to nikt nie może bez naszej zgody przeprowadzić zabiegu ani nawet wkłuć nam igły w celu sprawdzenia grupy krwi. A mówimy o bezpiecznej procedurze mającej krótkotrwałe skutki, nieporównanie mniej wyczerpującej dla organizmu niż dziewięciomiesięczna ciąża. W dodatku tutaj nikt nie zgłasza wątpliwości co do tego, czy pacjentce powinna przysługiwać pełna ochrona prawna.

Dlaczego nie staramy się wprowadzić przepisów, które w takich sytuacjach zmuszałyby ludzi do oddawania krwi? Dlaczego nie idziemy jeszcze dalej i nie domagamy się od rządu, aby prowadził rejestr grup krwi wszystkich osób w państwie i rozsyłał agentów, którzy w razie potrzeby (o dowolnej porze dnia i nocy) wyciągaliby nas z domu i odstawiali do szpitala na transfuzję?

Ktoś mógłby odrzec: „bo tutaj nie chodzi o wyrządzenie szkody, lecz o jej dopuszczenie” [1], ale przecież za zaniechanie również można ponieść odpowiedzialność karną – chociażby wówczas, gdy nie spróbujemy reanimować osoby, która tego potrzebuje. Ktoś inny mógłby stwierdzić: „bo to nie my odpowiadamy za stan pacjentki”, ale dla obowiązku resuscytacji drugoplanowe jest to, czy właśnie z naszego powodu człowiek leży nieprzytomny i nie oddycha. Zatem żadna z tych dwu replik nie wyjaśnia braku kar prawnych za odmowę oddania krwi; w najlepszym razie mogłaby tłumaczyć złagodzenie wymiaru kary.

Skoro tak, to czemu nikt nie karze nas za transfuzyjną powściągliwość? Najwyraźniej dlatego, że w przepisach prawnych ochrona życia może zostać osłabiona lub wręcz zawieszona, gdy wymagałaby naruszenia czyjejś cielesnej autonomii. Ta ostatnia również nie jest wartością absolutną (przykład – samoobrona), jednak w przypadku pełnego zakazu przerywania ciąży mówimy o szczególnie daleko posuniętym ograniczeniu, tj. o przymusie udostępniania własnego ciała przez długi czas. Czy ktoś zgodziłby się na prawo, które mogłoby mu nakazać już nawet nie jednorazową transfuzję, lecz wiele miesięcy wizyt w szpitalu i oddawanie krwi w ilościach mogących zagrozić zdrowiu – i to również w sytuacji, w której wiadomo, że odwiedzana osoba i tak umrze w cierpieniach?

Powyższe uwagi są skróconym wyciągiem z długiej historii argumentu z autonomii. Nie odnoszę się w nich do klasycznej postaci, którą jest w tym kontekście Judith Jarvis Thomson (autorka pracy „Obrona aborcji”), ani też nie przedstawiam trwających już prawie pięćdziesiąt lat dyskusji [2]. Mam jednak nadzieję, że ta krótka prezentacja wystarcza do pokazania, dlaczego tezy spod znaku „życie to życie” są wątpliwe. A przecież nawet nie zaczęliśmy jeszcze rozmawiać o problemach i niejasnościach związanych ze statusem moralnym ludzkiego płodu i zarodka [3].  których uwzględnienie mogłoby jeszcze bardziej wzmocnić sprzeciw wobec nowego wariantu ustawy o przerywaniu ciąży.

Na potrzeby tego wpisu mój cel jest jednak minimalistyczny: nie próbuję przekonać Was do żadnej konkretnej zmiany istniejącej w Polsce ustawy (na ten temat być może wypowiem się w przyszłości), lecz uzasadniam niezgodę na jej dalsze zaostrzanie. Nie trzeba zgadzać się w stu procentach z wszystkimi argumentami na rzecz częściowej przynajmniej dopuszczalności przerywania ciąży, aby uznać, że łączna ich waga przewyższa wagę prostego stwierdzenia „życie to życie”. Nie odnoszę się przy tym do żadnych argumentów wyznaniowych, gdyż dość powszechnie przyjmowany jest pogląd, wedle którego stopień legalności aborcji nie powinien zależeć od jakiejkolwiek argumentacji religijnej. Nie zajmuję się też moralną oceną przerywania ciąży, a wyłącznie regulacjami prawnymi.


Siedziba Fundacji CBOS – ośrodka prowadzącego m.in. badania opinii społecznych na temat aborcji
(Adrian Grycuk
CC BY-SA 3.0 PLWikimedia Commons)

3.

Teraz jeszcze kilka drobniejszych spostrzeżeń w kwestiach związanych z projektem „Zatrzymaj aborcję” (i możliwą decyzją Trybunału Konstytucyjnego w podobnej sprawie).

Po pierwsze, usunięcie przesłanki przyzwalającej na aborcję z powodu ciężkiego uszkodzenia płodu byłoby niezgodne z poglądami większości społeczeństwa. W badaniach CBOS (strona 3) akceptacja tej przesłanki od początku lat dziewięćdziesiątych utrzymuje się na poziomie 60–70 procent. Nie uważam tego kryterium za absolutnie decydujące, warto jednak podkreślić, że w tej sprawie Prawo i Sprawiedliwość występuje przeciwko woli „suwerena”, podczas gdy jeszcze niedawno np. Paweł Mucha przywoływał ją – skądinąd błędnie – jako argument na rzecz zmian kadrowych w sądownictwie. Być może nie powinno nas to dziwić, skoro politycy z obozu PiS (nieprzesadnie różniący się tu od przedstawicieli innych partii) już wiele razy pokazali, że nader elastycznie traktują obietnice swojego stronnictwa. Najświeższym przypadkiem było środowe odrzucenie projektu „Ratujmy kobiety”, sprzeczne z deklaracjami z programu wyborczego („całkowicie wyeliminujemy możliwość odrzucania obywatelskich projektów ustaw w pierwszym czytaniu”, strona 72), za to zgodne z poprzednim przypadkiem ich złamania w bardzo podobnej sprawie. Jednak nawet jeżeli takie postępki nas nie dziwią, wciąż mogą budzić naszą złość.

Interesujące są też doniesienia z innych badań społecznych. W sondażu Kantar Public dla „Polityki” 36 procent odpowiadających poparło dopuszczenie aborcji z przyczyn społecznych, 34 procent – pozostawienie przepisów bez zmian, 9 procent – delegalizację przerywania ciąży z uwagi na uszkodzenie płodu, a 8 procent – zakazanie aborcji bez żadnych wyjątków. We wcześniejszych badaniach IPSOS dla portalu OKO.press (operujących nieco innym zestawem pytań) poparcie dla zalegalizowania aborcji z powodu trudnej sytuacji kobiety wynosiło 37–40 procent, dla zachowania dotychczasowych przepisów – 41–47 procent, a dla całkowitego zakazu przerywania ciąży – 8–11 procent. Dane te odbiegają nieco od wyników prezentowanych przez CBOS, który w listopadzie 2016 roku informował, że 27% ankietowanych pragnie złagodzenia obowiązującego prawa, 58% – jego zachowania, a 7% – jego zaostrzenia. W każdym wypadku widać jednak, że wprowadzanie kolejnych restrykcji w możliwości legalnego przerywania ciąży kłóci się z deklarowanymi poglądami większości Polek i Polaków. Ponadto według danych CBOS w drugiej połowie 2016 roku nastąpił nieznaczny wzrost poparcia dla liberalizacji prawa, po mniej więcej dziesięcioletnim okresie spadania wskaźników; prawdopodobnie powodem tego był czarny protest.

Po drugie, nie znam żadnych podstaw dla wielokrotnie powtarzanych opinii, że większość przypadków aborcji z powodu uszkodzenia płodu wiąże się z podejrzeniem zespołu Downa. Szkoda, że ważne postacie życia publicznego powielają to nieuzasadnione przekonanie, nawet nie próbując określać jego źródeł [4]. W pojedynczych szpitalach stosowny odsetek może być większościowy lub zbliżony (np. w stołecznym Szpitalu Bielańskim w 2016 roku wyniósł 47%), ale dokładne dane ogólnopolskie mówią o 21%. [EDYCJA Z MARCA 2018 ROKU: Informacje te, po raz pierwszy podane publicznie przez Federację na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, są obecnie dostępne w oficjalnym sprawozdaniu rządowym (w pierwszym wierszu tabeli 18 na stronie 109). Oprócz tego 16% przypadków to „Trisomia 21 ze współistniejącymi wadami somatycznymi”, jednak tutaj brakuje szczegółów – nie wiemy, jakie to uszkodzenia i jak duża część z nich ma charakter letalny].

Przy okazji zauważmy, że uchwalenie projektu „Zatrzymaj aborcję” stanowiłoby de facto koniec legalnego przerywania ciąży w Polsce. Gdyby nowa ustawa obowiązywała w 2016 roku, spośród 1098 przeprowadzonych wówczas legalnych aborcji zgodne z prawem byłoby raptem 56.

Po trzecie, stanowczo sprzeciwiam się używaniu terminu „aborcja eugeniczna”. Eugenika była dążeniem do ulepszenia ludzkości lub rasy poprzez promocję i praktykę selektywnego rozmnażania. Zgoda na prawną dopuszczalność przerywania ciąży z powodu dużego prawdopodobieństwa uszkodzenia płodu uzasadniana jest w zupełnie inny sposób – autonomią jednostki, a nie domniemaną naprawą wielkiej wspólnoty. Ponadto słowo „eugenika” nasuwa skojarzenia z Trzecią Rzeszą, co jest już nie tylko błędne intelektualnie, ale też wprost nieprzyzwoite. A niestety to tylko jeden z licznych przykładów narzucania stronniczego języka przez stronę, która generalnie w sporach o aborcję nie waha się wykorzystywać swojej symbolicznej i społecznej przewagi. (Liczne ilustracje można znaleźć w zapisach środowych wystąpień Kai Godek: „mordowanie nienarodzonych”, „zbrodnicza ustawa” i „barbarzyństwo eugenicznych praktyk” to tylko wybrane sformułowania z dwu pierwszych akapitów. Staram się tutaj unikać mocnych słów, ale te wypowiedzi z różnych przyczyn są dla mnie w całości odstręczające).

Po czwarte, niemal absolutny zakaz aborcji będzie częścią szerszego systemu. To system, w którym już dzisiaj rządzący utrudniają Polkom przerywanie ciąży za granicą, dążąc do zablokowania informacji na ten temat i wykorzystując opinię Instytutu Ordo Iuris – prywatnej prawicowej organizacji silnie związanej z katolickim Stowarzyszeniem Kultury Chrześcijańskiej im. ks. Piotra Skargi – jako oficjalną wytyczną dla państwowych prokuratorów. To system, w którym rzeczony Instytut chwali się w newsletterze: „Feministyczne, proaborcyjne organizacje alarmują, że od października tego roku w Polsce nie są już dostarczane przesyłki zawierające farmakologiczne środki aborcyjne”. Być może odbywa się to przy współudziale służb specjalnych korzystających z przyjętej przed dwoma laty ustawy inwigilacyjnej. To system, w którym regularnie łamanenawet te prawa kobiet, które wynikają z dotychczasowej restrykcyjnej ustawy. To system, w którym opieka okołoporodowa pozostawia wiele do życzenia.




Stanisław Gądecki, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski
(PatermCC BY-SA 4.0
, Wikimedia Commons)

4.

Smuci mnie, że zaostrzanie prawa bardzo mocno popierają duchowni polskiego Kościoła katolickiego. Nie jest to pierwsza taka sytuacja – choćby w marcu 2016 roku Prezydium Konferencji Episkopatu Polski przygotowało komunikat, którego ze względu na czas publikacji trudno było nie traktować jako głosu aprobaty dla katastrofalnego projektu Instytutu Ordo Iuris (i to głosu zbliżonego do dochodzących z PiS). Zaangażowanie duchownych wzrosło jednak w ostatnich miesiącach. W sierpniu biskupi po obradach na Jasnej Górze oficjalnie poparli projekt „Zatrzymaj aborcję” i z aprobatą wyrazili się o zbieraniu podpisów przez wolontariuszy. Następnie szeregowi księża i wierni uczestniczyli w gromadzeniu podpisów w parafiach. W listopadzie Prezydium KEP powtórzyło apel o poparcie akcji, w grudniu cały list na ostatnią Niedzielę Świętej Rodziny poświęcono przerywaniu ciąży (jak wiadomo, była to nader istotna kwestia w życiu Maryi, Józefa i Jezusa). A teraz, w styczniu, o wypowiedzi najważniejszych polskich biskupów można się już potknąć i przewrócić: mamy głosy abp. Henryka Hosera, kard. Kazimierza Nycza i abp. Stanisława Gądeckiego oraz dwa komunikaty Prezydium KEP wydane dosłownie dzień po dniu. Wszystko to zaś przychylnie relacjonowała (i nadal relacjonuje) Katolicka Agencja Informacyjna.

Postępowanie to można porównać do tzw. ustawy dezubekizacyjnej Prawa i Sprawiedliwości. Również w tym wypadku potężna instytucja zmierza do celu, którego osiągnięcie umocni jej pozycję w społeczeństwie, i przemilcza (świadomie albo przez zawinioną ignorancję) wszystkie tragedie życiowe powodowane przez ten proceder. Na tym blogu rzadko piszę o kwestiach osobistych, ale tutaj chciałbym zaznaczyć, że w mojej ocenie skala i sposób bezpośredniego zaangażowania politycznego instytucji Kościoła katolickiego w sprawie aborcji (widocznego zresztą nie tylko w Polsce) są głęboko niemoralne. To jeden z czynników skłaniających mnie do myślenia o Kościele jako organizacji, dla której o wiele zbyt ważna jest świecka władza i możliwość przymuszania ludzi do określonego sposobu postępowania w spornych kwestiach etycznych. W rosnącym stopniu odczuwam to jako sprzeczność z Ewangelią i dlatego – choć to sprawa indywidualna, od nikogo nie domagam się podobnej reakcji – jako katolik zacząłem zadawać sobie pytania o konwersję.

A żeby nie kończyć na tak wysokiej nucie, mam jeszcze dla Was mały dowcip. Wiecie, że w czerwcu 2017 roku Sejm RP ustanowił rok 2018 Rokiem Praw Kobiet?

*

[1] Omówienie sporów etycznych na ten temat można znaleźć tutaj.

[2] Można o nich przeczytać m.in. tutaj, tutaj i tutaj.

[3] Parę przykładowych niedawnych analiz w języku polskim: pierwsza, druga, trzecia. Trzeba też wiedzieć, że duża część zarodków – być może większość – obumiera krótko po zapłodnieniu. Wiele z nich było wcześniej uszkodzonych i nie miało szans stać się dojrzałymi ludźmi, ale bynajmniej nie wszystkie. Skoro tak, to dlaczego zupełnie się tym nie przejmujemy i dlaczego nie podejmujemy działań mających to zmienić? Ile osób na świecie przeznacza istotną część swojej pensji na finansowanie badań naukowych, które mogłyby zaowocować wynalazkami obniżającymi odsetek takich zdarzeń?

[4] Na przykład Jarosław Kaczyński stwierdził, że z tej przyczyny dokonywana jest „ogromna większość legalnych aborcji w Polsce”. Podobnie wypowiedziało się Prezydium Konferencji Episkopatu Polski, deklarując, że wśród aborcji motywowanych podejrzeniem o ciężkie uszkodzenie płodu „większość stanowią dzieci z Zespołem Downa”.

5 komentarzy:

  1. Cały wpis nieszczególnie do mnie przemawia, gdyż osobiście opowiadam się za zakazem aborcji z przyczyn moralnych i religijnych, a także w żaden sposób nie aprobuję tezy, że kwestie religijne nie mogą być istotne w sporze o aborcję (bo właściwie dlaczego nie).

    Właściwie, to do napisanie tego komentarza skłoniła mnie chęć zadania autorowi kilku pytań odnośnie akapitu dotyczącego poparcia Kościoła dla projektu.

    1. "w mojej ocenie skala i sposób bezpośredniego zaangażowania politycznego instytucji Kościoła katolickiego w sprawie aborcji (widocznego zresztą nie tylko w Polsce) są głęboko niemoralne."
    Dlaczego, przecież w opinii Kościoła (którego przecież jesteś członkiem) życie ludzkie powinno podlegać ochronie od momentu poczęcia? Przy takim ujęciu sprawy zaangażowanie Kościoła w ograniczenie skali aborcji jest jak najbardziej uzasadnione.

    2. "To jeden z czynników skłaniających mnie do myślenia o Kościele jako organizacji, dla której o wiele zbyt ważna jest świecka władza i możliwość przymuszania ludzi do określonego sposobu postępowania w spornych kwestiach etycznych."

    Każda organizacja próbuje przeforsować swoje racje. Znowu nie widzę nic dziwnego w tym, że Kościół chce zakazu aborcji. Szczególnie, że przy przyjętych założeniach (wynikających z doktryny) jest to zabicie innego, niewinnego człowieka - morderstwo.

    Swoją drogą jestem w stanie się założyć, że autor jest zdecydowanym przeciwnikiem kary śmierci i jest w stanie swój sprzeciw wobec niej poprzeć długim wywodem, typowym dla katolickich liberalnych inteligentów - modernistów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ad 1 i 2. Taką argumentacją można byłoby usprawiedliwiać nawet działania dwudziestowiecznych dyktatur. Nie sądzę, aby była fortunna.

      Ad „Swoją drogą”: Autor z pewnością jest zdecydowanym przeciwnikiem zastosowanej tu metody erystycznej.

      Usuń
    2. Pewnie. Lepiej zniszczyć psychicznie lub zabić dorosłą osobę w imię praw płodu i "ochrony życia". :D Dlaczego życie już narodzone jest mniej ważne od tego nienarodzonego? Z pragmatycznego punktu widzenia większa szansa że to narodzone jak nie tym razem to innym urodzi, niż ryzykować, że dwa życia pójdą do piachu lub jedno będzie się rozmnażać np. za 15-40 lat.

      KK jak koniecznie musi regulować czyjeś życie, niech zajmuje się tym na mszach wśród swoich wiernych a prawo państwowe zostawi innym.

      Kwestie religijne nie mogą być istotne bo żyjemy w państwie świeckim gdzie ponoć każdy ma prawo do wyznawania lub nie wiary.

      Usuń
  2. Dziękuję Panie Staszku za ten wpis. Chciałbym żeby częściej w dyskusjach o ważnych sprawach pojawiały się takie głosy - merytoryczne, konkretne, poparte dowodami i przede wszystkim nie atakujące personalnie oponenta. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń