sobota, 7 października 2017

Zaczynasz studia doktoranckie? Jest kilka rzeczy, które warto wiedzieć

Pieniądze, kondycja psychiczna, strategie publikacyjne, codzienna praktyka pisania doktoratu... Podczas zajęć na studiach doktoranckich o takich sprawach zapewne dowiecie się niewiele. Spisałem więc nieco swoich i zapożyczonych obserwacji, aby zachęcić Was do własnych rozmów i przemyśleń.

Na jakie konferencje naukowe warto jeździć? Do jakich czasopism nadsyłać artykuły? O co chodzi z tymi punktami ministerialnymi? Jeżeli właśnie zaczynacie studia doktoranckie, to macie prawo tego wszystkiego nie wiedzieć. Dobre zajęcia wprowadzające mogą przynieść odpowiedź na takie pytania, ale nie ma żadnej gwarancji, że akurat na Waszych studiach zostaną zorganizowane. Rozmowa z opiekunką lub opiekunem doktoratu również może pomóc (polecam!), niekiedy jednak warto zawczasu wiedzieć, o co spytać, a ponadto tego rodzaju spotkanie nie wyklucza zbierania opinii i informacji także z innych źródeł.

Co więcej, o niektórych sprawach może być trudno rozmawiać ze starszymi o wiele lat pracownikami naukowymi. Jak zorganizować sobie paroletnią pracę nad tekstem, który ma liczyć np. dwieście stron, kiedy zewsząd otaczają nas dystraktory w rodzaju Facebooka, a do tego musimy dorabiać lub wręcz pracować na pełen etat? Czy tylko my czasem mamy wrażenie, że wszyscy naokoło są dwa razy bardziej pracowici i trzy razy mądrzejsi? Jak poradzić sobie z niesprawiedliwą nieraz krytyką, która będzie nam towarzyszyć przy recenzjach artykułów bądź wniosków grantowych?

Być może promotor(ka) okaże się dobrą osobą do rozmowy również o tych sprawach. Nie zniechęcam do takich prób. Istnieje jednak dość duże prawdopodobieństwo, że o tym wszystkim prościej będzie pogadać z innymi doktorant(k)ami, znajdującymi się w podobnym miejscu drogi życiowej oraz studiującymi w zbliżonych warunkach systemowych. Wspólnota doświadczeń to kwestia nie do przecenienia.


Promocja doktorska na Uniwersytecie Jagiellońskim w 1964 roku
(źródło zdjęcia: Wikimedia Commons, autor: Roman Kurowski, licencja CC BY-SA 3.0)


Tę notkę piszę właśnie z perspektywy doktoranta, a ściślej: doktoranta socjologii badającego społeczny kontekst literatury fantastycznej i gier wideo, wcześniej psychologa i polonisty po MISH-u. Dla uproszczenia często stosuję tryb rozkazujący, pamiętajcie jednak, że to jedynie luźne sugestie i obserwacje, a nie gotowe przepisy. Wszystko trzeba dopiero przemyśleć i przećwiczyć w praktyce, przefiltrować przez własną osobowość i styl pracy, odnieść do specyfiki uprawianej dyscypliny naukowej i tak dalej, i tak dalej. Wybrane kwestie warto też omówić nie tylko z opiekun(k)ami Waszych doktoratów, lecz także z koleżankami i kolegami ze studiów – zarówno z Waszego rocznika, jak i ze starszych lat.

Siłą rzeczy swoje spostrzeżenia kieruję przede wszystkim do osób związanych z kierunkami humanistycznymi lub społecznymi. Mam nadzieję, że fizycy i biolożki również znajdą tu coś dla siebie (choćby w części dotyczącej kondycji psychicznej), ale pod wieloma względami ich sytuacja może być inna. W naukach ścisłych znacznie częstsze będą np. przypadki, w których studia doktoranckie rozpoczyna się w ramach szerszego projektu badawczego, nie brakuje stypendiów, a zbiorowe autorstwo publikacji (i to publikacji w pismach z wysokim współczynnikiem impact factor) jest normą, nie zaś wyjątkiem. Jednocześnie takie doktoraty to nierzadko pełnoetatowa praca, w której znaczącą część każdego dnia roboczego spędza się w laboratorium (tu z kolei w naukach humanistycznych i społecznych będzie o wiele luźniej). Inna oś zróżnicowania może biec między studiami doktoranckimi na uniwersytetach oraz tymi w Polskiej Akademii Nauk, jeszcze inna – między osobami planującymi dalszą karierę naukową a tymi, które potrzebują doktoratu do pracy zawodowej w innych środowiskach. Miejcie całą tę różnorodność na uwadze przy dalszej lekturze.

*

Wpis dzieli się na dwie główne części. Pierwsza mówi o pieniądzach i zdrowiu psychicznym, druga – o publikacjach, pisaniu doktoratu i jeszcze paru innych sprawach. W pierwszej części jest więcej rozważań, druga część ma charakter ściśle poradnikowy. Wszystko to zgromadzone w jednym miejscu może sprawiać wrażenie, że jestem człowiekiem bardzo dobrze zorganizowanym i cały przebieg swoich studiów doktoranckich dostosowałem do poniższych wymogów, ale nie dajcie się zwieść – gdyby tak było, nie musiałbym dwa razy przedłużać studiów. Nie istnieją ludzie, którzy wszystko robią dobrze; ani ja nikim takim nie jestem, ani Wy nigdy nie będziecie. Celem tego wpisu nie jest przerabianie zjadaczy chleba w aniołów, tylko postawienie znaków na drodze. Być może dzięki nim będziecie trochę rzadziej wpadać na wyboje!

[UWAGA Z WRZEŚNIA 2019 ROKU: W pierwotnej postaci wpis powstał dwa lata temu. W roku akademickim 2018–2019 wymagał jedynie drobnych dopowiedzeń, ale dla osób zaczynających studia jesienią 2019 roku wiele się zmienia. Przede wszystkim nowy model szkół doktorskich zakłada gwarantowane stypendium przez pierwsze dwa lata, a po pozytywnej ocenie śródokresowej – również przez dwa kolejne. To rozwiązanie powinno ograniczyć potrzebę dorabiania podczas studiów, ułatwić koncentrację na rozprawie (zamiast licznych dodatkowych publikacji) i zredukować efekt dwóch równoległych rytmów życia doktoranckiego, o którym pisałem niżej. Jednocześnie wzrasta presja na skuteczną i szybką pracę nad doktoratem – ocena śródokresowa ma być „surowa”, ministerstwo zakłada, że po tej ocenie liczba kontynuujących pracę nad doktoratami znacznie się zmniejszy”. Trudno dziś określić, w jakiej mierze te i inne zapowiedzi zostaną zrealizowane.

Mimo tych zmian sądzę jednak, że poniższy tekst wciąż w dużym stopniu pozostaje aktualny. Takie kwestie jak ograniczanie nadmiarowych aktywności, dbanie o własną kondycję psychiczną, wybór miejsca publikacji czy odpowiednie organizowanie własnej pracy nie straciły przecież znaczenia].

I. Pieniądze

1. Czy podczas studiów doktoranckich można się utrzymać wyłącznie z aktywności naukowej? Reforma ministra Jarosława Gowina przewiduje odpowiednie środki dla wszystkich osób podejmujących studia doktoranckie, ale przepis ten będzie dotyczył dopiero kolejnych roczników. A jak jest obecnie?

Obecnie stypendia uzyskuje tylko część doktorantek i doktorantów. Począwszy od osób, które zaczęły naukę w roku akademickim 2017–2018, przynajmniej połowa studiujących musi otrzymywać stypendia doktoranckie w wysokości nie niższej niż 60% minimalnego wynagrodzenia asystenta. W tej chwili jest to kwota 1470 złotych, co w dużych miastach zwykle oznacza konieczność dodatkowego zarobku. Do tego mogą dojść inne rodzaje stypendiów lub płatne prace akademickie (np. miejsca w zespołowych projektach grantowych), ale jednych i drugich jest mało. Prawdopodobnie większość osób z Waszego rocznika – w tym i Wy – będzie musiała zarabiać na utrzymanie poza uczelnią, w mniejszym lub większym wymiarze godzin. A jeżeli nie macie ani stypendium, ani dodatkowych środków na koncie, przyjdzie Wam łączyć pisanie doktoratu z pełnoetatową pracą albo jej odpowiednikiem.

Dodatkowe zajęcie zarobkowe to nie tylko poświęcony czas, ale też przeszkoda w skupieniu uwagi na nauce i budowaniu akademickiej tożsamości. Im więcej różnych pól aktywności życiowej, tym trudniej o długotrwałą motywację do pisania doktoratu. Moja pierwsza porada brzmi więc tak: jeśli zależy Wam na sprawnym ukończeniu studiów, ostrożnie podchodźcie do wszelkich dodatkowych zobowiązań i projektów. Już samo podtrzymywanie życia towarzyskiego czy rodzinnego przez te parę lat może okazać się pewnym wyzwaniem; może nie trzeba organizować tej imprezy kulturalnej lub uczestniczyć w tym konkursie literackim. (Inna sprawa, że nie oznacza to porzucania wszelkich zainteresowań niezwiązanych z doktoratem – stawianie wszystkiego na jedną kartę na tak niepewnym rynku byłoby chyba nadmiernym ryzykiem).

2. Doktoranckie życie toczy się w dwu równoległych rytmach. Pierwszy z nich, długoterminowy, związany jest z pisaniem pracy doktorskiej. W tym wypadku w systemie kształcenia wyższego brakuje bodźców, które regularnie zachęcałyby Was do pisania – są jedynie sprawozdania roczne i ewentualne przypomnienia ze strony promotorów. Dobrze jest zatem samodzielnie poszukać stosownych wzmocnień. Może rozwiązaniem będzie utrzymywanie kontaktów z innymi doktorant(k)ami o zbliżonych zainteresowaniach (spotykanie się na konferencjach, wzajemne podsyłanie sobie artykułów etc.), a może takie profilowanie tematyczne przygotowywanych referatów i publikowanych tekstów, aby każdy z nich posuwał naprzód Wasz doktorat? Tak czy inaczej, nie pokładałbym nadziei wyłącznie w motywacji wewnętrznej.

Drugi rytm ma charakter krótkoterminowy i wiąże się ze stypendiami, które przydzielane są w cyklu rocznym. Poszczególne instytuty ustalają własne zasady punktowania rozmaitych aktywności doktoranckich (publikacji, wystąpień konferencyjnych, prowadzonych zajęć…) i każdej jesieni na tej podstawie przyznają środki. W niektórych wypadkach może to prowadzić do dylematów: „Czy powinienem pospiesznie napisać trzy średnie teksty, które prawie na pewno zostaną przyjęte do druku i dadzą mi dużą liczbę punktów w tegorocznym rozliczeniu? A może lepiej spokojnie przyszykować jeden dobry artykuł do ważnego czasopisma, który – jeśli uda się go opublikować – będzie moją wizytówką na całe lata?”. Do tego problemu jeszcze wrócę; tutaj powiem tylko tyle, że udane godzenie rytmu krótko- i długoterminowego to trudne zadanie i dobrze jest mieć tego świadomość.

I dla porządku: punkty stypendialne przyznawane Wam przez instytut to nie to samo, co punkty MNiSW dla czasopism naukowych. Zapewne jednak za artykuł w wysoko ocenianym czasopiśmie otrzymacie również więcej punktów w rozliczeniach uczelnianych.

3. Co z dofinansowaniem przyznawanym na określone cele: konferencje, kwerendy biblioteczne, projekty badawcze? Tutaj trzeba po prostu popytać w odpowiednich miejscach: sekretariacie, samorządzie studiów doktoranckich, u kierownika studiów. Ministerialna lista strumieni finansowania może być dobrą podstawą, ale nie przyniesie wiedzy o tym, u kogo w danym instytucie składa się podanie albo w jakim zakresie zwracany jest koszt wyjazdów na konferencje.

Oddzielnym i obszernym tematem są konkursy grantowe (np. Preludium i Etiuda). Krótko: jeżeli droga naukowa interesuje Was na tyle, aby spróbować tutaj swoich sił, to zaczynałbym jak najwcześniej. Nawet jeśli się nie uda, i tak konieczność przemyślenia i syntetycznego opisania własnych pomysłów może być krokiem naprzód w pisaniu pracy doktorskiej. Ale jeżeli złożycie wniosek dwu- lub trzykrotnie i ani razu nie odniesiecie sukcesu, to wówczas rozważyłbym, czy nie lepiej na razie porzucić nadzieje grantowe i skupić się na doktoracie. Nasz system grantów jest niedofinansowany i w takiej konkurencji nawet dobre projekty badawcze mogą mieć niewielką szansę powodzenia, więc niekończące się podejmowanie kolejnych prób – w sytuacji, w której nie uczymy się już przy tym nic nowego – może być mało produktywne.

Może być również niedobre dla naszego stanu psychicznego. Ale to już następne zagadnienie.

II. Zdrowie psychiczne

Brzmi poważnie? I tak ma brzmieć, bo to poważna sprawa. Nie wiem, czy ścieżka doktorancka jest bardziej obciążająca pod względem psychologicznym od innych dróg wybieranych przez nasze rówieśniczki i rówieśników (lektura Zawodu Kamila Fejfera sugeruje, że niekoniecznie), na pewno jednak potencjału dla trudnych doświadczeń tu nie brakuje. Przykładem są niekompetentne i niesprawiedliwe recenzje, w tym niekiedy zatrważające wprost recenzje wniosków grantowych. Do dziś pamiętam, jak pewnemu znajomemu napisano w panelu humanistycznym: „Proponowana metodologia jest oparta na analizie jakościowej, która, biorąc pod uwagę obecny rozwój nauki, wydaje się przestarzała”.

Ale również wówczas, gdy za naszą pracę otrzymujemy oceny przydatne i merytoryczne, smak porażki najprawdopodobniej nas nie ominie. Ja sam w ostatnich paru latach zanotowałem siedem odmów i ani jednego sukcesu w różnych konkursach grantowych (chyba że za sukces uznamy dwukrotne przejście pierwszego etapu selekcji wniosków), dwa razy też odrzucono mój artykuł zgłaszany do zagranicznych czasopism naukowych. Jeszcze bardziej imponującą listą dokonań w tej dziedzinie może pochwalić się Johannes Haushofer, adiunkt Uniwersytetu Princeton, którego „Życiorys klęsk” (inspirowany wcześniejszym tekstem Melanie Stefan) stał się sieciowym przebojem. Jak ujął to autor: kiedy inni patrzą tylko na jego nieironiczne osiągnięcia, „z większym prawdopodobieństwem przypisują sobie odpowiedzialność za ponoszone porażki – zamiast przyznać, że świat jest stochastyczny, wnioski [grantowe] to loteria, a komisje i recenzenci miewają złe dni”.

Nigdy nie miałem ani śladu epizodu depresyjnego, ale relacje znajomych – i zbieżne z nimi wyniki zagranicznych badań naukowych – podpowiadają, że w ogólnopolskiej skali tego rodzaju problemy mogą nie być rzadkie. Do ich źródeł może należeć m.in. brak norm społecznych pozwalających na mówienie o trudnościach psychologicznych, życie i praca w samotności, ostra konkurencja o stanowiska zawodowe, niepewność co do bliskiej i odległej przyszłości, niewystarczające wsparcie od promotorek i promotorów… Jak pisze Jennifer Walker, nowi doktoranci i doktorantki „powinni być przygotowani do tego, aby myśleć o sposobach radzenia sobie nie tylko z intelektualnymi trudnościami, lecz także z problemami psychologicznymi”.

Co ta ostatnia porada znaczy w praktyce? Cóż, najlepiej byłoby, aby wsparcie dla osób przeżywających trudności miało charakter systemowy. Warto o to apelować, dopóki jednak nie doczekamy się takiej zmiany, pozostają środki indywidualne. Po pierwsze: jeżeli przechodzisz przez podobne problemy, być może drobną pomocą będzie myśl, że wbrew pozorom nie spotykają one tylko Ciebie. A co za tym idzie, to nie wina Twojej słabości, to wina całego systemu społecznego. Po drugie: wszyscy możemy starać się o to, aby mówienie o trudnych przeżyciach w świecie akademickim nie było tabu. Możemy podzielić się własnymi doświadczeniami, uważnie wysłuchać koleżanki, zapytać znajomego, czy nie chciałby o czymś pogadać (z nami samymi, z psychologiem…), możemy poruszyć temat w mediach społecznościowych. Wiele rzeczy mogłoby stanowić wsparcie zarówno dla osób regularnie zmagających się np. z depresją, jak i dla ludzi, którzy na co dzień radzą sobie dobrze, lecz przechodzą akurat przez czas kryzysu.

III. Publikacje

1. Publikacje naukowe to ważna część krótkoterminowego rytmu życia doktoranckiego. Nie należy z nimi przesadzać (jest doktorat do napisania!), ale mają one istotną wartość: pozwalają komunikować się z innymi badaczami i badaczkami, budują też Wasz życiorys naukowy.

Dokąd wysyłać własne teksty? Na to pytanie warto sobie odpowiedzieć długofalowo, dla przykładu: „W tym roku napiszę artykuł do wybranego pisma średniej klasy, żeby zdobyć doświadczenie. Do końca drugiego roku spróbuję sił w jednym z głównych polskich czasopism w mojej działce naukowej. Przed rozpoczęciem czwartego roku przygotuję tekst do przyzwoitego periodyku zagranicznego”. Oczywiście nie tylko od Was zależy, czy i kiedy uda się dany artykuł wydrukować (zwłaszcza dobre pisma mogą mieć wysoki wskaźnik odrzuceń), ale tutaj jest trochę tak, jak z konkursami grantowymi. Już samo przemyślenie strategii publikacyjnej przynosi pewne korzyści, dając Wam m.in. orientację w rynku czasopism istotnych dla danej dziedziny.

Taka strategia zależnie od rozmaitych okoliczności (np. otrzymywania stypendium bądź jego braku) może wyglądać mniej lub bardziej ambitnie, powinna też zostać dostosowana do specyfiki Waszej dyscypliny naukowej. Tutaj nieoceniona może być konsultacja z kimś, kto ma odpowiednie doświadczenie, w szczególności promotorem/-rką. W takiej rozmowie warto też ustalić, jakie zdanie ma osoba opiekująca się Waszym doktoratem w kwestii stopniowego publikowania jego fragmentów w formie artykułów. Taka praktyka pozwala zbliżyć do siebie krótko- i długoterminowy rytm doktoranckiego życia, ale odradzałbym jej podejmowanie bez wcześniejszego uzgodnienia.

2. Skąd mamy wiedzieć, które czasopismo jest dobre, a które słabe? Chyba najlepszym źródłem wiedzy są tu opinie ekspertek i ekspertów, ale te nie zawsze będą zbieżne. Niekiedy użytecznych informacji dostarcza ministerialny wykaz czasopism punktowanych (punktację można też łatwo sprawdzać tutaj), lecz nie należy go fetyszyzować – na liście MNiSW w ogóle nie figuruje np. „Game Studies”, jedno z najważniejszych czasopism w badaniach nad grami. Jeszcze inne źródło wiedzy to wskaźnik impact factor, ale to już periodyki o zasięgu międzynarodowym oraz raczej społeczne niż humanistyczne.

Dobrze jest też samodzielnie przejrzeć parę numerów danego pisma i zastanowić się nad jakością zamieszczanych artykułów. A kiedy już wybierzemy któryś periodyk, taki przegląd nada również kierunek samemu procesowi pisania. Warto już na wczesnym etapie zastanowić się, jak włączyć nasz tekst w dyskusje toczone na łamach czasopisma – łatwiej będzie zainteresować innych naszą pracą, jeżeli odwołamy się do wyników ich własnych badań, a jednym ze sposobów ich odnalezienia jest zapoznanie się z zawartością kilku–kilkunastu ostatnich numerów. Co więcej, możemy oszczędzić nieco czasu, sięgając na samym początku do wymogów redakcyjnych (często dostępnych na stronie czasopisma w zakładce „Dla autorów”), a następnie odpowiednio formatując nagłówki, przypisy, bibliografię. Wszystko to jest szczególnie istotne w wypadku dobrych periodyków.

3. Co z tekstami w książkach pokonferencyjnych albo mniej cenionych czasopismach? W niektórych wypadkach mogą mieć sens: kiedy jest to nasza pierwsza publikacja i dopiero chcemy się sprawdzić, kiedy dany tom zbiorowy może być istotny dla specjalistów (a więc np. stanowi pokłosie ważnej konferencji międzynarodowej), kiedy określona dyscyplina dopiero się rozwija i nie ma jeszcze uznanych periodyków, i tak dalej. Jeżeli jednak takie okoliczności nie występują, to generalnie lepiej opublikować jeden dobry tekst w ważnym piśmie niż parę średniawych w nie najlepszych miejscach.

Tak jak wspominałem, problematyczna może być sytuacja, gdy regulamin Waszego instytutu zachęca do drukowania dużej liczby marnych artykułów, ponieważ to zwiększa szanse na stypendium. To samo dotyczy zbierania punktów za niezliczone referaty na mało istotnych konferencjach. Nie chcę tutaj oceniać osób, które wybierają taką strategię – skłaniam się raczej do krytyki uwarunkowań systemowych. Jednak jeżeli i Wy rozważacie tę możliwość, miejcie na uwadze to, że później tymi tekstami i wystąpieniami trudno będzie Wam się legitymować. W Polsce czasami rytualnie chwali się starszych naukowców za to, że opublikowali setki tekstów, ale np. w konkursach grantowych (Preludium, Etiudzie, Starcie i in.) Wasz dorobek będzie oceniany raczej na podstawie kryteriów jakościowych niż ilościowych.

Aha, jeszcze jedna mała wskazówka: jeżeli chcecie, to do Najważniejszego Pisma w Swojej Dziedzinie możecie najpierw wysłać recenzję cudzej książki, a dopiero potem spróbować z pełnowymiarowym artykułem. Publikacja recenzji jest łatwiejsza i ośmiela do dalszych starań. Zasadniczo jednak recenzje nie są doceniane w systemach ewaluacji dokonań naukowych, więc ze strategicznego punktu widzenia nie należy ich pisać zbyt wiele (co niekoniecznie znaczy: wcale!).

4. Wartościowym doświadczeniem jest pisanie tekstów współautorskich. W wielu dziedzinach humanistyki można być profesjonalnym badaczem (badaczką) i nie opublikować w życiu ani jednej takiej pracy, lecz moim zdaniem w ten sposób wiele się uczymy, możemy też sprawniej i szerzej omawiać niektóre zagadnienia. Współautorstwo raczej nie sprawdzi się tam, gdzie tylko jedna osoba odpowiednio dobrze zna dany problem (zapewne tak będzie z problematyką Waszego doktoratu), ale powinno być skutecznym rozwiązaniem np. w wypadku krytycznego przeglądu literatury przedmiotu albo polemiki z głośną książką. Niekiedy pojawia się tu ryzyko niesumienności współautorów/-rek, jednak równie dobrze efektem powstałej dynamiki społecznej może być wzajemne pozytywne motywowanie się do pracy. I kto wie, może nawet na tej podstawie zawiążecie przyjaźnie naukowe?

IV. Pisanie doktoratu

1. Doktorat to tekst o wiele bardziej złożony od pracy magisterskiej. Z nim nie można zamknąć się na miesiąc w bibliotece, aby następnie wyjść z końcowym rezultatem. Pisanie takiej pracy to umiejętność, której nie mamy, rozpoczynając studia doktoranckie – trzeba się tego stopniowo nauczyć. Swego czasu świetnie przedstawił to wszystko Marcin Zaród, ja dodam jedynie parę rzeczy od siebie (a parę szczególnie ważnych powtórzę).

2. Brak regularnych zachęt skłaniających do pisania doktoratu sprawia, że łatwo na jakiś czas odłożyć pracę na półkę. Jeżeli to tylko możliwe, nie róbcie tego. Sprawdźcie, co zwiększa Wasze szanse na taką systematyczną pracę (rezygnacja z dodatkowego zlecenia, wstawanie o godzinę wcześniej, prowadzenie kalendarza, dogadywanie się ze znajomymi?), i postępujcie odpowiednio. Dla mnie samego wszystkie okresy, w których jakoś mobilizowałem się do regularnej pracy (choćby na marne kilkadziesiąt minut dziennie), były okresami znaczących postępów w pisaniu.

3. Jak najszybciej zacznijcie używać menedżera bibliografii (np. Mendeley, Zotero). Docenicie go, gdy zaczniecie cytować te same publikacje w kolejnych tekstach i ręczne wpisywanie wszystkich danych bibliograficznych zacznie zajmować za dużo czasu. Szerzej o takich narzędziach pisał i mówił Emanuel Kulczycki, którego cały blog gorąco polecam (tam też znajdziecie porównanie możliwości różnych programów).

4. Po paru latach pracy nad doktoratem Wasz dysk twardy może zacząć wyglądać jak mózg szalonego naukowca. Aby uniknąć gubienia się w setkach folderów, warto opracować jakąś formę organizacji tworzonych i pobieranych plików: fragmentów doktoratu, artykułów własnych i cudzych, skanów, wykresów, zdjęć oraz wszelkich innych materiałów. W praktyce może to wyglądać różnie – najlepiej poeksperymentujcie z paroma rozwiązaniami i zobaczcie, które z nich najbardziej Wam odpowiada.

Jedną z możliwości jest bardzo wczesne opracowanie roboczego spisu treści. Jeżeli się na to zdecydujecie, to za każdym razem, gdy przeczytacie coś, co przyda się Wam do doktoratu, będziecie mogli umieścić odpowiednią część własnych notatek (a może nawet fragment pracy doktorskiej bądź plan tego fragmentu) w pliku „Rozdział 1” czy „Rozdział 2”, ulokować istotne artykuły w folderze „Główne nurty badań nad XYZ” i tak dalej, i tak dalej. W ten sposób w połowie pisania nie wylądujecie z wielką górą chaotycznie porozmieszczanych materiałów, które trzeba będzie na nowo przeglądać i dopasowywać do poszczególnych fragmentów pracy. (Dodam, że foldery o nazwie „CIEKAWE, PRZECZYTAĆ” albo „DO SPRAWDZENIA NA PÓŹNIEJ” z reguły właśnie do takich skutków prowadzą).

Naturalnie spis treści z biegiem czasu będzie się zmieniał, a może i zmieni się cały temat Waszej pracy. Nie jest to nic niezwykłego. Jednak nawet jeżeli zmiany będą poważne, to wciąż powinno Wam się udać dostosować dotychczasowy układ materiałów i notatek do nowego spisu treści.

5. Jeżeli czytacie coś, co wydaje się ważne, warto robić notatki od razu, nawet jeszcze w trakcie lektury. To często czynność mało przyjemna, ale jeżeli nie zajmiecie się tym teraz, to może za dwa lata będziecie musieli jeszcze raz czytać to samo.

Zacytuję tu Jacka Olendra, który ma coś cennego do powiedzenia o czytaniu:

Czytanie do doktoratu jest trochę inne niż na studiach, gdzie zazwyczaj czyta się teksty polecone, zweryfikowane. Tutaj trzeba czytać po dwakroć krytycznie:
(1) Czy to jest praca dobra / sensowna / wartościowa poznawczo? (Przy doktoracie dużo częściej trafia się na śmieci, wypadki przy pracy, rzeczy słabo zweryfikowane).
(2) Czy w jakiś sposób przyda mi się to do doktoratu? (Zdarzają się dobre, inspirujące teksty, których nie ma jednak powodu wymieniać w końcowej pracy).
Naprawdę wnikliwie należy czytać tylko materiały spełniające warunek 1 i warunek 2 jednocześnie. Te, które spełniają tylko warunek 1, można odłożyć na później dla rozrywki, ewentualnie zatrzymać do innych, pobocznych publikacji. Te, które spełniają tylko warunek 2, albo tak naprawdę go nie spełniają (bo na serio, po co się babrać w śmieciach), albo zasługują na krótką wzmiankę w przypisie i nie ma się co nad nimi rozwodzić.

6. Róbcie kopie zapasowe! Jedna z możliwości to regularne (np. co dwa tygodnie) kopiowanie najważniejszych materiałów na pendrive, który leży na półce i nigdy jej nie opuszcza. Innym rozwiązaniem – skądinąd nie wyklucza się ono z pierwszym – jest przechowywanie plików w chmurze, np. na serwerach Dropboxa (moim zdaniem jednak nie powinno się tego robić w przypadku materiałów poufnych, takich jak transkrypcje przeprowadzonych wywiadów).

7. W tym miejscu można znaleźć dość przydatne porady dotyczące procesu pisania.

V. Pozostałe kwestie

1. Konferencje naukowe warto wybierać uważnie. Na pierwszych latach studiów można zaglądać na wydarzenia doktoranckie czy studencko-doktoranckie, na przykład po to, aby budować sieć znajomości (kontakt z rówieśnikami o podobnych zainteresowaniach może mieć oczywistą wartość społeczną, ale też może istotnie wzmacniać motywację do pracy naukowej). Potem jednak zapewne rozsądną decyzją będzie zrezygnowanie z udziału w takich wydarzeniach, chyba że któreś okaże się szczególnie ciekawe (ze względu na przyjazd gości będących ważnymi postaciami w Waszej dziedzinie, tematykę bardzo bliską problematyce doktoratu etc.). Raczej też nie ma co przyjeżdżać na konferencje o tematyce tak ogólnej, że mieści się w niej wszystko.

Zarazem zachęcałbym do jak najwcześniejszego udziału w konferencjach ważnych dla danej dyscypliny naukowej, gromadzących m.in. ludzi, których książki i artykuły później czytamy. Poza konferencjami zaś dobrze jest czasami rozważyć udział w warsztatach, stażu, szkole letniej albo innym podobnym wydarzeniu.

A skąd czerpać wiadomości o konferencjach? Po pierwsze, od osób pracujących w naszym zakładzie lub instytucie (pewnie zdążyliście już zauważyć, że naprawdę polecam korzystanie z ich doświadczenia). Po drugie, ze stron takich jak ta, ale też z fanpage’ów odpowiednich instytutów, czasopism i towarzystw naukowych. Po trzecie, z list mailowych sekretariatów instytutowych, które nierzadko otrzymują i przesyłają dalej informacje o organizowanych konferencjach i przygotowywanych publikacjach.

2. Bardzo pomocna w rozwijaniu własnego warsztatu badawczego może być praca redakcyjna, w której formułujemy uwagi do tekstów pisanych przez kogoś innego. Przykładem takiego zaangażowania jest uczestnictwo w działalności czasopisma naukowego.

3. Dla pisania doktoratu oraz dla drogi naukowej bardzo cenna może być więź z promotorem bądź promotorką. Jeżeli cenicie osobę opiekującą się Waszą pracą – a mam nadzieję, że tak! – to starajcie się pozostawać z nią w regularnym kontakcie. To nie tylko motywuje do pisania oraz pomaga doskonalić kompetencje merytoryczne, ale też może być okazją do udziału w projektach grantowych, pozyskiwania płatnych zleceń związanych z nauką i poszerzania kontaktów ze środowiskiem akademickim.

Jest też druga, mniej przyjemna możliwość: opiekun(ka) doktoratu może – świadomie lub nie – nakładać na Was zbyt wiele obowiązków, również nieopłacanych. Z takiej sytuacji może nie być dobrego wyjścia i mam nadzieję, że się w niej nie znajdziecie. Gdyby jednak miała miejsce, proponuję od razu porozmawiać z kimś zaufanym o tym, co robić dalej.

4. Warto śledzić losy obecnej reformy nauki i szkolnictwa wyższego. W perspektywie 1–2 lat może ona mocno wpłynąć np. na rynek polskich czasopism naukowych. Dbajcie więc o to, aby jakieś ważne ustalenia Was nie zaskoczyły.

5. Istnieją narzędzia i serwisy ułatwiające śledzenie aktywności naukowej innych osób – zarówno znajomych, jak i ważnych dla nas badaczy/-czek. W tym celu można np. założyć konto w serwisie Academia.edu lub ResearchGate (choć z komercyjnym aspektem działalności pierwszego z tych serwisów wiążą się dość poważne kontrowersje).

6. Im późniejszy rok studiów, tym bardziej uciążliwe będzie zaliczanie zajęć dydaktycznych. Kiedy już ukierunkowaliśmy odpowiednio swój doktorat i zaczęliśmy go pisać na poważnie, przygotowywanie prac rocznych na zupełnie inny temat może się stać męczące. Generalnie odradzam przekładanie zaliczeń na późniejsze lata, raczej też zniechęcałbym do dobierania sobie dodatkowych przedmiotów po drugim roku studiów. Tutaj też zdarzają się wyjątki – można rozważyć np. udział w dobrych warsztatach pisania tekstów naukowych po angielsku albo w ciekawym konwersatorium na temat bliski naszej pracy – ale jeśli przedmioty takie są dostępne od początku naszego studiowania, to i nimi prawdopodobnie lepiej będzie się zająć jak najwcześniej, aby później poświęcać już czas głównie kwestiom ściśle związanym z doktoratem.

7. Jeśli oferta zajęć dla doktorantów w danym instytucie (na wydziale, na uczelni) nie spełnia Waszych oczekiwań, możecie zainteresować się kursami dostępnymi w innych miejscach. Różnie to może wyglądać pod względem formalnym, ale czasem pożyteczny będzie nawet udział w roli wolnego słuchacza (jeśli uzyskacie zgodę osoby prowadzącej zajęcia). Wiele tutaj zależy od Waszego wyczucia: Czy z jakiegoś powodu wybrany kurs jest na tyle istotny, aby specjalnie chodzić do innego instytutu? Jak rozegrać sprawę taktycznie, aby nikogo niepotrzebnie nie urazić przy zastępowaniu lokalnego przedmiotu zajęciami zewnętrznymi? Podobnie jak w wielu innych wypadkach, warto taką niestandardową decyzję omówić z promotorką czy promotorem – oni mogą nam wskazać kwestie, o których sami byśmy nie pomyśleli.

Słowo na koniec

System szkolnictwa wyższego w Polsce jest dalece nieoptymalny i to stanowi bodaj najważniejszą przyczynę trudności, z którymi przypuszczalnie spotkacie się na studiach doktoranckich. Jeżeli jednak zależy Wam – tak jak mnie – na ukończeniu doktoratu lub nawet na późniejszej pracy naukowej, to możecie starać się rozwiązywać niektóre problemy za pomocą oddolnych działań (co nie wyklucza jednoczesnych prób zmiany całego systemu). Na przykład brak porządnych kursów uczelnianych, które rozwijałyby praktyczne kompetencje akademickie, można w pewnym stopniu zniwelować, urządzając z koleżankami i kolegami odpowiednią grupę roboczą. Mam tu na myśli regularne spotkania polegające na przedstawianiu wyników swoich badań i wzajemnym czytaniu tekstów, a następnie dyskusji na ich temat.

Inną możliwością jest szukanie okazji do wspólnej lektury publikacji naukowych, które autentycznie Was interesują, i rozmawiania o nich choćby z jedną czy dwiema osobami. Dziś mam wrażenie, że w moich studiach właśnie tego najbardziej brakowało.

W jednostkowej skali można również uczyć się na cudzych błędach. Kilka pozycji bibliograficznych, które mogą być do tego przydatne, znajdziecie w programie zajęć prowadzonych przeze mnie swego czasu pod kierunkiem pani profesor Elżbiety Hałas. Na niniejszym blogu pisałem również o sposobach wyszukiwania publikacji naukowych, przygotowywaniu zgłoszeń konferencyjnych oraz społecznym aspekcie konferencji. Serdecznie zapraszam do korzystania z tych i innych źródeł – ćwiczenie warsztatu badawczego to ważna część drogi naukowej, nawet jeżeli w Polsce jeszcze nie do końca zdajemy sobie z tego sprawę.

Zachęcam również do zastanawiania się nad takimi problematycznymi aspektami studiów doktoranckich, jak zagadnienia ekonomiczne i psychologiczne. Nie chodzi o to, aby trudności nas załamały (aczkolwiek w niektórych wypadkach rezygnacja ze studiów będzie najlepszym wyborem i nie trzeba uznawać jej za życiową porażkę; może być po prostu szukaniem innej drogi). Chodzi o to, abyśmy mieli ich świadomość i potrafili sobie z nimi radzić – w takim stopniu, w jakim jest to możliwe w lokalnych i światowych realiach szkolnictwa wyższego.

Mojemu blogowi towarzyszy fanpage – zachęcam do zaglądania! A jeżeli ktoś chciałby wspierać złotówkami moją działalność internetową, można to robić tutaj.

Za sugestie i inspiracje, które wykorzystałem we wpisie, dziękuję Katarzynie Czajce-Kominiarczuk, Marcie Gapińskiej, Adamowi Kasprzakowi, Jackowi Olendrowi, Piotrowi Sterczewskiemu, Leni Waldersee, Marcinowi Zarodowi oraz Ewie Zegler-Poleskiej.

PS. Czasami uzupełniam notkę o nowe treści. Jeżeli ktoś chciałby podsunąć swoje sugestie, zachęcam – nie mogę obiecać, że je uwzględnię, ale na pewno przynajmniej przemyślę.

14 komentarzy:

  1. Przede wszystkim należy się zastanowić, czy na te studia doktoranckie warto iść. Tekst sprzed kilku lat, ale wciąż, moim zdaniem, wart przeczytania: http://pfg.blox.pl/2010/05/Po-co-doktorat.html

    Polecam także http://100rsns.blogspot.com/ - bardziej z amerykańskiego i humanistycznego punktu widzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Należy, dziękuję za link! Ale to, myślę, bardziej temat na notkę wiosenną, kiedy ludzie będą podejmowali decyzje w sprawie wyboru studiów doktoranckich. Wtedy prawdopodobnie do tego wrócę.

      Usuń
  2. Hmm zapisałam się na studia doktoranckie w wymienionym okresie 2017/2018 i nikt na moim kierunku nie dostał stypendium 60% wynagrodzenia asystenta (żadnego stypendium nie było poza socjalnym - podobno tak od 5 lat). Z całą resztą się zgadzam. Z tym, że dzielenie się spostrzeżeniami i notatkami z innymi doktorantami na własnym kierunku nie do końca jest dobrym rozwiązaniem. Podobno bywają przypadki publikowania czyjejś pracy w internecie, bez zgody autora,aby uniemożliwić mu publikację. Wszystko zależy jakich ludzi ma się w grupie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz!

      1. Z tym brakiem stypendium to wygląda tak, jakby sytuacja była sprzeczna z przepisami ogólnopolskimi. W zalinkowanym tekście MNiSW pisze o tym następująco: „Dotacje otrzymują uczelnie publiczne i są zobowiązane przyznać stypendia doktoranckie dla co najmniej 50% uczestników studiów doktoranckich, rozpoczynających kształcenie od roku akademickiego 2017/2018”. Czy mógłbym spytać, jaka to instytucja (tutaj lub prywatnie: krawczykstanislaw@gmail.com)? Oczywiście to niezobowiązujące pytanie.

      2. Co do notatek i spostrzeżeń – zgubiłem się chyba, czy to wiąże się z jakimś fragmentem mojego tekstu (na szybko nie przeczytam go znów w całości), czy to już dodatkowa kwestia? :-)

      Usuń
  3. Z podstawowymi tezami tego tekstu trzeba się mocno zgodzić. Organizacja pracy (tej nad wyraz obszernej) to jest 60-70% efektu końcowego. Tak to przynajmniej sobie wyobrażam. Używam Skrivenera, którego specjalnie zakupiłem (a wcześniej przetestowałem). O ile z zadowoleniem stwierdzić mogę, że posiadam już cały szkielet mojego projektu (a nawet coś więcej niż szkic), o tyle wciąż nie za bardzo wiem, jak utworzyć optymalny system zbierania (a konkretniej: katalogowania) informacji - bibliografia książkowa, materiały internetowe, orzecznictwo, akty prawne.... Osobno, dla każdej lektury która czytam, robię notatki na bieżąco używając tableta a właściwie plików notatnika: jedna książka=jeden plik. Najlepiej byłoby chyba (?) stworzyć w ramach bibliografii (Zotero) identyczny "template" jak w moim konspekcie (zagnieżdżonym nawet na 5 poziomów), a następnie przypisywać konkretne źródło informacji do konkretnego katalogu. Ewentualnie rozważam wrzucanie do Zotero pozycji w ramach luźniejszych katalogów (np. internet, Podręcznik, Czasopismo&Artykuł, Judykatura, Legislatura, etc.) a wykorzystywanie ich oraz notowanie własnych komentarzy pozostawiam zakładce "Research" w Scrivenerze, bo to jednak on jest jądrem całej pracy. Kluczem do sukcesu będzie, jak sądzę, efektywne tagowanie materiałów w Zotero, przy czym zanim się zacznie tagowac, trzeba wykonać mapę tagów :-)

    Na tą chwilę moja bibliografia liczy 520 pozycji.
    PS. Nie piszę doktoratu.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja sam mam wrażenie, że taki system zwykle kształtuje się w sposób spontaniczno-ewolucyjny. Trzeba tylko dać mu szansę powstania, karmić, gdy się formuje, i w razie czego przyciąć lub pokierować rozwojem w inną stronę. I wynik końcowy może być u każdej osoby inny. :)

      (Przepraszam za późną odpowiedź!).

      Usuń
  4. Ciekawy wpis. Do pracy doktoranckiej zostało mi jeszcze trochę czasu, ale w końcu i na to przyjdzie pora. Dopiero kończę studia i zauważyłam, że to co najbardziej mi pomagało to notatki znajomych, bo jednak warto jest spojrzeć na temat z kilku perspektyw. A jednak każdy notuje inaczej skupia się na innych rzeczach. Dlatego warto jest mieć jakieś zaufane ksero wroclaw, gdzie bez problemu uda nam sie wzbogacić o ksero notatek czy też książek :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć! Właśnie kończę studia magisterskie i rozważam kwestię studiów doktoranckich, lecz wiele osób mówi mi z czym to się wiąże. Słyszałem wiele opinii, że praca na uczelni wielkich dochodów nie przynosi, a na tytuł doktora napracować się trzeba. Twoje porady zresztą o tym mówią, dzięki za wpis! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że wpis mógł się przydać! Dodałbym tyle, że warto rozejrzeć się za tym, jak na danej uczelni mają działać szkoły doktorskie. One od tego roku wprowadzają wiele zmian.

      Usuń
  6. Trochę się wszystko pozmieniało

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Autor świetnie opisuje realia życia doktoranta, skupiając się na wyzwaniach i radościach związanych ze studiami doktoranckimi. Praktyczne rady dotyczące organizacji czasu i nastawienia to cenny wkład dla każdego, kto dopiero zaczyna tę trudną ścieżkę naukową. Wpis ma bardzo motywujący charakter.

    OdpowiedzUsuń