wtorek, 17 października 2017

Popieram protest rezydentów. Także w zakresie wynagrodzeń

Rezydentki i rezydenci to młodzi lekarze zajmujący się pacjentami w szpitalach, a jednocześnie przechodzący kilkuletnie szkolenie. Część z nich podjęła protest głodowy, aby walczyć o wzrost nakładów na ochronę zdrowia. Wbrew medialnej krytyce mają rację – również tam, gdzie ubiegają się o zwiększenie płac.

Wpis ilustrowany zapożyczonymi przeróbkami nagłówków z TVP.

____________



Przed tygodniem minister Konstanty Radziwiłł i prezenter TVP Krzysztof Ziemiec podawali, że rezydenci chcą zarabiać dwukrotność średniej krajowej, czyli 9 tys. złotych brutto miesięcznie. Tymczasem 16 października Porozumienie Rezydentów OZZL ogłosiło, że jego obecny postulat płacowy „od zaraz” to jedynie 105% średniej krajowej, czyli ok. 4430 zł brutto albo 3150 zł netto na miesiąc (licząc według danych GUS za drugi kwartał 2017 roku) [1].

Skąd taka kwota? Otóż latem weszła w życie ustawa, która określa plan wzrostu płac w systemie opieki zdrowotnej na lata 2018–2021. Zgodnie z nią pod koniec tego okresu zarobki rezydentów (nazywanych w końcowej tabeli „lekarzami bez specjalizacji”) miałyby osiągnąć właśnie poziom 105% przeciętnego wynagrodzenia. Protestujący odwołują się do tego progu, chcą jednak, aby został wprowadzony już teraz. Problemy polskiej ochrony zdrowia trzeba bowiem złagodzić jak najszybciej, a marne płace dla niższej kadry (w różnych zawodach – swego czasu pisałem o pielęgniarkach) są jednym z nich.

W tym momencie w Polsce zasadnicze wynagrodzenie rezydenta wynosi od 2275 do 2765 zł netto miesięcznie, w zależności od stażu pracy oraz rodzaju specjalizacji. Kwoty te zostały określone w rozporządzeniu z 2009 roku i następnie potwierdzone w rozporządzeniu z roku 2012, toteż za ich wieloletnie zamrożenie odpowiadają przede wszystkim politycy PO i PSL (mam więc do nich serdeczną prośbę, aby nie próbowali podpinać się pod ten protest). Teraz jednak rządzi nowa ekipa i to od niej możemy oczekiwać rozwiązań, tym bardziej że problem pogłębia się z każdym rokiem.

Naturalnie lekarze i lekarki mogą zarabiać także na dodatkowych dyżurach i kawałkach etatów. Te jednak też nie są najlepiej opłacane, a ponadto korzystanie z tej możliwości kończy się pracą ponad siły, niekorzystną także dla pacjentów. W dodatku podczas specjalizacji trzeba samodzielnie opłacać fachowe kursy i książki. W tej sytuacji trudno się dziwić, że według danych OECD w 2012 roku liczba lekarek i lekarzy przypadających na 1000 osób była w Polsce najniższa w całej Unii Europejskiej. Zmienia się też struktura wiekowa tej grupie zawodowej: coraz mniej (w liczbach bezwzględnych!) mamy osób w wieku od 35 do 44 lat, a coraz więcej – w wieku 55 lat lub starszych. A wszystko to wynika m.in. stąd, że część medyków wyjeżdża za granicę.

W takich warunkach wspomniana letnia ustawa jest – no cóż – letnia. Stanowi krok w dobrą stronę, ale krok zbyt ostrożny, który sam w sobie nie zatrzyma emigracji osób pracujących w ochronie zdrowia. Ani lekarzy, ani pielęgniarek, ani ratowników medycznych, ani przedstawicielek i przedstawicieli innych zawodów.



Wróćmy jeszcze do owych dziewięciu tysięcy. Otóż trzeba przyznać, że we wcześniejszym okresie postulat stopniowego podwyższania płac do wysokości dwu średnich krajowych pojawiał się w przestrzeni publicznej niejednokrotnie. Można było go usłyszeć m.in. przed manifestacją Porozumienia Rezydentów z 18 czerwca 2016 roku, w której według informacji organizatorów wzięła udział „blisko połowa wszystkich lekarzy rezydentów w Polsce”. Zanim jednak ktoś powie, że młodym w głowach się poprzewracało, warto wziąć pod uwagę kilka rzeczy.

1. Wyraz „młodzi” to nierzadko wyłącznie skrót myślowy. Według danych Naczelnej Izby Lekarskiej między 2005 a 2014 rokiem średni wiek lekarza uzyskującego tytuł specjalisty wynosił blisko 38 lat. Zapewne większość rezydentów i rezydentek kończy szkolenie dobrze po trzydziestce – w wieku, w którym brak stabilizacji życiowej staje się coraz bardziej odczuwalny.

2. Każda osoba rozpoczynająca kilkuletnie szkolenie specjalizacyjne – zwykle w ramach rezydentury, czyli umowy o pracę podpisywanej ze szpitalem, a opłacanej z budżetu państwa – ma za sobą nie tylko naprawdę trudne sześcioletnie studia, ale też roczny staż podyplomowy (o realiach studiów i stażu można przeczytać np. w tej rozmowie). Nie mówimy o student(k)ach ani stażyst(k)ach, lecz o ludziach, którzy już teraz mają znaczną wiedzę i umiejętności.

3. Rezydentki i rezydenci mają w szpitalu pełen zestaw obowiązków. Z perspektywy pacjentów często trudno ich odróżnić od lekarzy starszych stażem – zajmują się diagnozą, leczeniem, przeprowadzają zabiegi, dyżurują [10]. Ponoszą również pełną odpowiedzialność za ewentualne błędy (ale najwyraźniej nie popełniają ich wiele, bo inaczej publiczne media trąbiłyby o takich pomyłkach od rana do wieczora). Trzeba to podkreślać, kiedy TVP stosuje formułę „początkujący lekarze”.

Źródło przeróbki: Jacek Borowski, fanpage Tymczasem w „Wiadomościach”


4. Również inne kraje w naszym rejonie musiały zmierzyć się z problemem lekarek i lekarzy wyjeżdżających za granicę z powodu trudnych warunków pracy i niskich zarobków. W związku z tym nie my jedni dyskutujemy o znaczącym podwyższeniu pensji w tym zawodzie, podobnie jak w całej ochronie zdrowia. Takie debaty przetaczają się też przez Węgry, przez Rumunię i Czechy – i w każdym z tych państw przez ostatnie parę lat wyraźnie zwiększano płace.

Na Węgrzech wiosną 2012 roku rezydenci zarabiali raptem 275–350 euro netto na miesiąc; od lata zaczęli jednak otrzymywać kwoty o połowę większe. Z kolei w roku 2016 wszystkim węgierskim lekarzom i lekarkom zaproponowano czterdziestoprocentową podwyżkę rozłożoną na dwa lata (w zbliżonym stopniu wzrastać zaczęły też zarobki w innych zawodach medycznych).

W Rumunii jeszcze latem 2015 roku minimalne zarobki lekarskie również nie sięgały średniej krajowej. Groźba strajku w całym kraju pozwoliła wtedy uzyskać 25% podwyżki. W ostatnich miesiącach wprowadzono natomiast prawo, na mocy którego w ciągu paru lat pensje w całym sektorze publicznym mają wzrosnąć o kilkadziesiąt procent, a w części zawodów – nawet o sto procent. Dwukrotnie większe będą m.in. zarobki rezydentów, planowane na ok. 240% średniej krajowej.

W przypadku Czech nie udało mi się odnaleźć informacji o samych rezydentach, generalnie jednak sytuacja tamtejszych lekarzy i lekarek jest nieporównanie lepsza niż w Polsce. Przeciętne wynagrodzenie zasadnicze lekarzy specjalistów (czyli tych po rezydenturze) między 2010 a 2014 rokiem wzrosło o ponad 100%, do poziomu podwójnej średniej krajowej. To o wiele więcej niż u nas, gdzie obowiązująca od sierpnia ustawa zakłada dojście do 1,27 średniej krajowej, i to do 2021 roku. W dodatku w styczniu br. pensje lekarskie (i pielęgniarskie) wzrosły o kolejne 10%.

Kluczową metodą zastosowaną w Czechach w 2011 roku było zorganizowane wypowiadanie umów o pracę. Wtedy też z tego samego narzędzia nacisku skorzystali – i odnieśli sukces o analogicznej skali – lekarze na Słowacji. Były to jednak generalne akcje środowiska lekarskiego, a nie inicjatywy rezydenckie, i pod tym względem przynajmniej na razie różnią się one od bieżącego polskiego protestu. (Także dane liczbowe na temat Czech, które udało mi się odnaleźć, dotyczą lekarek i lekarzy ogółem, nie zaś jedynie rezydentów).

Źródło przeróbki: fanpage Anonimowy Internauta


Jakie dokładnie powinny być zarobki rezydentek i rezydentów? Z pewnością zauważalnie wyższe niż teraz, bo inaczej odsetek lekarzy w Polsce będzie jeszcze bardziej malał. Nie określę tutaj dokładnych kwot, ale po zapoznaniu się z sytuacją w innych państwach mam poczucie, że w kilkuletniej perspektywie nawet dwukrotność średniej krajowej nie byłaby propozycją z kosmosu, tylko akceptowalnym głosem w negocjacjach. A już obecne 105% „od zaraz” to postulat doprawdy niewygórowany.

Niezbędna jest też poprawa sytuacji w innych zawodach medycznych, i o nich również pamiętają protestujący rezydenci. Trzeba podkreślić: to akcja na rzecz całego systemu opieki zdrowotnej. Nie bez powodu protest uzyskał wsparcie także od osób reprezentujących inne zawody medyczne.

Oczywiście mówimy tu o zauważalnym obciążeniu finansowym dla państwa, ale znów: w innych krajach po wzroście nakładów budżety się nie rozsypały. Ponadto koszty takiej inwestycji będą zwracać się z czasem. Więcej wykształconych pracowników w systemie opieki zdrowotnej, przyciąganych przez godne wynagrodzenia i przyzwoite warunki, to nie tylko lepsza atmosfera i szybszy dostęp do usług medycznych dla pacjentek i pacjentów, ale też sprawniejsze leczenie i skuteczniejsza profilaktyka, a więc mniej przyszłych powikłań i rent. To także bardziej wydajna praca Polaków i Polek i zwyczajnie wyższa jakość życia.

Część z nas ma nieprzyjemne doświadczenia związane z ochroną zdrowia. Jednym z powodów jest właśnie niedofinansowanie całego systemu, który opiera się na ratownikach medycznych dorabiających w kawiarniach i lekarkach zostawiających rodziny dla dyżurów. Przemęczeni i źle wynagradzani pracownicy nie będą bez przerwy uśmiechnięci. Co więcej, mądre zwiększenie wydatków budżetowych jest sposobem, aby wzmocnić pozycję osób zajmujących niższe stanowiska: rezydentek, fizjoterapeutów, położnych… W tej chwili bowiem ogromna większość personelu, z którym się spotykamy np. w szpitalach, nie dysponuje właściwie żadną władzą.

Jeżeli frustrują nas historie o ludziach, „którzy łączą etat, dyżury, prywatną praktykę albo dwie, wszystko to cudownie mieszcząc w ciągu doby i naganiając sobie samym pacjentów między nimi”, to warto pamiętać, że rezydentki i rezydenci nie mają z nimi absolutnie nic wspólnego. Oczywiście nie namawiam tu do automatycznego hejtowania lekarzy znajdujących się wyżej w hierarchii (jedni zasługują na krytykę, drudzy nie), ale takich historii po prostu słyszelibyśmy mniej, gdyby konfitury w systemie były bardziej równomiernie rozdzielone.

Los młodych lekarek i lekarzy jest spleciony z naszym, tak samo jak los ludzi pracujących w innych zawodach medycznych. Nie bądźmy jak TVP, popierajmy protest – jeżeli nie ze względu na empatię, to we własnym dobrze pojętym interesie.

____________

Protest medyków można poprzeć tutaj. A gdyby ktoś chciał dorzucić się złotówkami do mojej publicystyki, może to zrobić w portalu Patronite.

Oprócz bloga prowadzę też fanpage – zachęcam do zaglądania!



[1] Oczywiście jest możliwe – jak najbardziej! – że na wcześniejszych etapach protestu domagano się wyższych stawek. Może nawet o wiele wyższych. Niewiele jednak mogę o tym powiedzieć, bo protestujący nie upubliczniali tej części swoich postulatów, a paski grozy z „Wiadomości” nie są wiarygodnym źródłem informacji (są jedynie dobrym źródłem memów, którymi ilustruję ten wpis). Zakładam zresztą, że jeśli istotnie w rozmowach padły takie sumy, to mogły one być elementem taktyki negocjacyjnej, zgodnie z zasadą „trzeba mieć z czego schodzić” (niewątpliwie charakter zagrywek taktycznych mają też niektóre publiczne wypowiedzi ministra zdrowia).

Dla porządku dodam też, że obecnemu postulatowi natychmiastowego podwyższenia pensji do 105% średniej krajowej może (i pewnie powinien!) towarzyszyć plan stopniowego podwyższania zarobków w następnych okresach. Nie mam jednak żadnych pewnych informacji na ten temat.


Za pomoc w poszukiwaniu materiałów do wpisu dziękuję Ani Szarli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz