piątek, 9 stycznia 2015

„Charlie Hebdo”, morderstwo, muzułmanie i ostrze satyry

W środę 7 stycznia w Paryżu dwaj napastnicy zamordowali dwanaście osób (głównie dziennikarzy satyrycznego tygodnika „Charlie Hebdo”) i zranili jedenaście innych, wykrzykując „Bóg jest wielki”. Musimy bezwarunkowo potępić tę zbrodnię. Powinniśmy też jednak pamiętać, że tym, kogo najbardziej dotknie odpowiedź na nią, mogą być sami muzułmanie.

____________

Wpis taki jak ten musi zacząć się od wyrazów solidarności z zamordowanymi dziennikarzami. Zabójstwo nigdy nie jest dopuszczalne; zawsze jest czynem straszliwym, zasługującym na bezwarunkowe potępienie.

Słowo „bezwarunkowe” jest bardzo ważne. W wielu miejscach, również w Polsce, można bowiem dostrzec reakcję typu „tak, ale”. Znamy ją z innych smutnych, tragicznych sytuacji: „tak, gwałt jest niedopuszczalny, ale gdyby inaczej się ubrała…”; „tak, antysemityzm jest godny pożałowania, ale i oni ponoszą część winy…”. W tym wypadku mówi się czasem: „tak, potępiam zamachowców, ale nie doszłoby do tego, gdyby nie tamte komiksy”. Nierzadko idzie to w parze z postulatami prawnego ograniczenia wolności słowa, które miałoby uchronić społeczeństwa Francji i innych krajów europejskich przed skutkami ich własnej nieostrożności. W naszym kraju te postulaty występują chyba najczęściej w kontekście religijnym: „oni muszą w końcu zrozumieć, że bluźnią”.

Tymczasem to nie komiksy były przyczyną przemocy. Mogły się stać co najwyżej czynnikiem spustowym (lub dogodnym pretekstem, do czego jeszcze powrócę). Jeśli ktoś jest już gotów do popełnienia zbrodni, to popełni ją wcześniej czy później. Pod tym względem przyrównałbym paryską tragedię do masakr w amerykańskich szkołach: ich przyczyną nie są brutalne gry komputerowe, lecz trudny nieraz do rozwikłania splot czynników związanych z zaburzeniami psychicznymi, fatalną sytuacją rodzinną, nękaniem przez innych uczniów i tak dalej.

Nie można mylić czynnika spustowego z rzeczywistymi, znacznie głębszymi przyczynami, w tym najważniejszą z nich: świadomą decyzją zabójców. Odpowiedzialność za zbrodnię w siedzibie „Charlie Hebdo” leży wyłącznie po stronie morderców, a nie samych dziennikarzy.

Jak przypuszczam, wbrew tym wyjaśnieniom niektórzy czytelnicy umieszczą autora wpisu w obozie „tak, ale”. Dlaczego warto przyjąć to ryzyko? I dlaczego warto mówić o sprawie już teraz, nie czekając kilku tygodni lub miesięcy? Przede wszystkim dlatego, że najbliższe dni będą miały trudny do zmierzenia wpływ na stosunek Europejczyków do imigrantów, a także na poparcie dla nastrojów antyislamskich w naszej części świata. Nie chodzi bowiem o to, aby zemścić się na zamordowanych dziennikarzach „Charlie Hebdo” albo wesprzeć działania zmierzające do ograniczenia wolności słowa (w prawie lub w praktyce). Chodzi o to, aby zastanowić się nad przyszłością, nim historia przetoczy się koło nas.

Gdybyśmy mogli odbyć tę dyskusję za pół roku, byłoby świetnie, ale nie mamy tyle czasu. A kwestia imigrantów jest ważna także dla Polski – w tej chwili mówi się tutaj o tym znacznie mniej niż we Francji, ale to się może zmienić. Już teraz zresztą żyje u nas niejedna osoba z Ukrainy bądź Wietnamu (i mierzy się z naszymi własnymi, tyle że jeszcze nie nagłośnionymi stereotypami). Często nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele jest państw, których mieszkańcy z powodu bardzo ciężkiej sytuacji ekonomicznej chętnie znaleźliby się w kraju o gospodarce takiej jak polska (przy wszystkich jej niedostatkach).

François Cavanna, jeden z założycieli „Charlie Hebdo” (zdjęcie z serwisu Wikimedia Commons, autor: Oscar J. Marianez)

Po tych zastrzeżeniach można przejść do stwierdzenia, że „Charlie Hebdo” jest tygodnikiem wyjątkowo nieprzyjemnym. Na jego okładce pokazywano już Benedykta XVI wznoszącego prezerwatywę ze słowami „Oto ciało moje”, szkielet Michaela Jacksona z dopiskiem „Nareszcie biały”, Osamę bin Ladena żartującego, że zamachy z 11 września przeprowadził „bez rąk”, a wreszcie Trójcę Świętą spółkującą w trójkącie homoseksualnym.

Nigdy dość powtarzania, że taki charakter tygodnika – nawet dla tych, dla których postępowania redakcji jest obrzydliwe – nie może być nawet najmniejszym usprawiedliwieniem dla przemocy. Nie mam zamiaru nikogo przekonywać, iż dziennikarze „Charlie Hebdo” sami ściągnęli na siebie tę tragedię. Dlaczego zatem krytykuję ich działalność właśnie w tej chwili? Dlatego, że w gorących dyskusjach o europejskich muzułmanach oraz migrantach trzeba koniecznie pamiętać, że ostrze satyry tego rodzaju pism często kieruje się właśnie przeciwko nim. Jak zauważył Marceli Sommer, „wymierzone jest [ono] […] w słabszych z perspektywy silniejszych – wyzwolonych i sytych”. Z perspektywy dziennikarzy, producentów kulturowych, należących zapewne do klasy średniej – przeciwko uboższym członkom stereotypizowanych grup społecznych.

Rozwińmy ten wątek. Otóż typowym przedmiotem satyry w komiksach „Charlie Hebdo” są takie grupy ludzi (oraz ważne dla nich wartości), których położenie w społeczeństwie francuskim już teraz jest trudne. Nie mam tutaj na myśli terrorystów, gdyż tygodnik kpi nie tylko z nich (chociażby tutaj), ale też z nieradykalnego zgoła islamu. Czasopismo ukazywało już nagą kobietę z kawałkiem burki wystającym spomiędzy pośladków (podpis: „Tak dla noszenia burki… od wewnątrz!”), drukowało kontrowersyjne komiksy z „Jyllands Posten” (choć te jak na standardy „Charlie Hebdo” są nieomal purytańskie), prezentowało swojego symbolicznego pracownika w rozślinionym pocałunku z muzułmaninem, portretowało Mahometa ze słowami „Sto batów, jeśli nie umrzesz ze śmiechu!”, a także tegoż proroka z nagim zadkiem, pytającego fotografa „A mój tyłek? Uwielbiasz mój tyłek?”

W tym względzie liczne karykatury periodyku okazują się zaskakująco zbieżne z retoryką nacjonalistyczną, mimo iż pismo jest powszechnie uznawane za lewicowe, a na jego okładce gościła również podobizna Marine Le Pen. Żeby było ciekawiej, sama Le Pen broniła później prawa tygodnika do publikacji karykatur nagiego Mahometa (choć akurat w tym wypadku moim zdaniem miała rację – cenzurowanie wszelkiej twórczości to bardzo niebezpieczny pomysł, zgadzam się tutaj z Neilem Gaimanem). Jeszcze inną kwestią jest fakt, który łatwo może umknąć czytelnikom oglądającym karykatury „Charlie Hebdo”: według danych Europolu w latach 2006–2008 zamachy przeprowadzone przez wyznawców Allacha stanowiły w Europie mniej niż jeden procent wszystkich ataków terrorystycznych.

Otoczenie biura „Charlie Hebdo” po zamachu bombowym z 2011 roku (Wikimedia Commons, autor: Pierre-Yves Beaudouin)

Co istotne, wszystkie te drwiny mogą mieć znacznie więcej negatywnych konsekwencji niż wyśmiewanie Kościoła katolickiego. Owszem, ten ostatni nie ma we Francji zbyt mocnej pozycji, mimo iż bardzo wiele osób w sondażach określa swoje wyznanie jako katolickie (w sondażu ze stycznia 2007 roku była to połowa Francuzów, ale tylko 8 procent spośród nich zadeklarowało regularny udział w niedzielnej mszy, a raptem 52 procent wyraziło przekonanie o „pewnym lub możliwym” istnieniu Boga). Drwienie z katolicyzmu w takim kraju jest dość łatwe. Jednak francuscy muzułmanie są w znacznie gorszej sytuacji.

Przyjrzyjmy się ich położeniu. Nad Sekwaną żyje parę milionów wyznawców Allacha – maksymalnie dziesięć procent społeczeństwa (dokładne liczby to kwestia sporna). Równocześnie zbiorowość muzułmanów w dużym stopniu (zapewne mniej więcej w połowie) pokrywa się ze zbiorowością imigrantów. Trzeba przy tym pamiętać, że wśród tych ostatnich w przybliżeniu co druga osoba urodziła się już we Francji, na mocy prawa ziemi otrzymując jej obywatelstwo.

Imigranci we Francji (podobnie jak np. Romowie) muszą się mierzyć nie tylko z trudnościami gospodarczymi, lecz także z z licznymi negatywnymi postawami. Nadchodzące miesiące mogą być dla nich szczególnie trudne. Solidaryzując się z redakcją „Charlie Hebdo”, nie możemy więc zapominać na najbliższe pół roku, że ten satyryczny periodyk (którego nakład, dotąd kilkudziesięciotysięczny, na potrzeby najbliższego numeru ma wzrosnąć do miliona egzemplarzy) jest dość ponurą instytucją. Ale też nie możemy go obwiniać za całość nastrojów antyimigranckich i antyreligijnych czy też uprzedzeń wobec klas niższych we francuskim społeczeństwie. Jak to zwykle w takich wypadkach bywa, instytucja skupiająca naszą uwagę jest jedynie elementem szerszego systemu nierówności symbolicznych i społecznych. Nie należy tracić go z oczu.

W kontrowersyjnym tekście z serwisu „Jacobin” (przedrukowanym z bloga Richarda Seymoura) znajdziemy tezę, że przedstawienia muzułmanów w „Charlie Hebdo” są rasistowskie. Teza ta ma pewne uzasadnienie w demografii zbiorowości imigranckich, a także w obserwacjach naukowych, które dotyczą przypisywania cech rasowych wyznawcom niektórych religii. Być może jednak bliżej prawdy jest Marceli Sommer, piszący o klasowym (czyli w uproszczeniu: gospodarczym) podłożu rzeczonych przedstawień. Tak czy inaczej, Seymour ma rację, stwierdzając:

Będziemy słyszeli, że ze względu na „dobry smak” i „przyzwoitość” powinniśmy poczekać pewien czas, nim zaczniemy krytykować „Charlie Hebdo” [oraz inne europejskie media – S.K.]. Trzeba jednak ująć sprawę we właściwy sposób [już teraz] z powodu skali trwającego odwetu antymuzułmańskiego we Francji, potężnych, przerażających ruchów antymuzułmańskich w Niemczech oraz nieprzerwanej paniki antymuzułmańskiej w Zjednoczonym Królestwie – a także z powodu celów ideologicznych, do których osiągnięcia wykorzystana zostanie ta zbrodnia.

Ulica, przy której miał miejsce atak
(Wikimedia Commons, autor: Thierry Caro)

Jak wspominałem na początku, publikacja komiksów mogła być dla zabójców zarówno czynnikiem spustowym, jak i pretekstem. O tej drugiej możliwości pisze Michael Deacon w serwisie „The Telegraph” w tekście „A jeśli nie chodzi o komiksy?” (przytaczam jego wypowiedź ze skrótami i drobnymi zmianami).

Oto moja teoria: terrorystów nie obrażają komiksy. Oni nie przejmują się satyrą. Może nawet nie przejmują się prorokiem Mahometem. Udają, że zostali obrażeni, aby dać sobie pretekst do popełnienia morderstwa. Morderstwa tak straszliwego, że niemuzułmanie zwrócą się przeciw muzułmanom, aby ich obwiniać, prześladować. Palić ich księgę, atakować ich meczety, grozić im na ulicach, domagać się ich usunięcia ze społeczeństw Zachodu. Działania te przestraszą zachodnich muzułmanów, izolując ich i alienując. W ten sposób doprowadzą część z nich do wspierania terrorystów – a nawet do tego, że sami się nimi staną.

W swojej gniewnej niewinności trwamy w przeświadczeniu, że tutaj chodzi o komiksy. Tak jakby w tej chwili przywódcy terrorystów na Zachodzie wyli gdzieś z żalu i niedowierzania, że te same satyryczne komiksy przedrukowano dziś rano w licznych europejskich gazetach. („Katastrofa! Nasz plan obrócił się przeciw nam w sposób, którego nie mogliśmy przewidzieć! Atrament naprawdę pokonuje kałasznikowy! Jeszcze raz zwyciężyła nas satyra!”).

Nie wydaje mi się, aby to było prawdopodobne. Nie sądzę, aby terroryści „przegrali”, gdy nie przedrukujemy komiksów. Sądzę, że „wygrają”, jeśli połkniemy przynętę – i zaczniemy nienawidzić muzułmanów.

Tutaj nie chodzi o satyrę.

Michael Deacon nie musi mieć stu procent racji. Motywacja religijna mogła odegrać swoją rolę w tym zamachu i na pewno ma znaczenie dla wielu terrorystów (nawet jeśli ważniejsze są inne powody – ekonomiczne, kulturowe, geopolityczne – o których zapominamy, koncentrując się na pobudkach wyznaniowych). Trzeba pamiętać o wadze czynów postrzeganych jako bluźniercze oraz starać się zrozumieć to postrzeganie, tak jak proponuje ks. Andrzej Draguła. Wiemy jednak, że atak nie był spontaniczny, ale dobrze przygotowany. Terroryści wiedzieli na przykład, których dziennikarzy chcą zabić, i wywoływali ich po nazwisku. Polityczne podłoże zamachu – a ściślej: w istotnym stopniu polityczne – jest więc bardzo poważną hipotezą.

I ja nie muszę mieć stu procent racji, lecz chyba wystarczy pięćdziesiąt pięć procent, aby przeraziły nas możliwe skutki europejskich odpowiedzi na zamach. I abyśmy wszyscy zastanowili się nad tym, w jaki sposób możemy reagować na tę zbrodnię, by nie robić bezwiednie tego, czego prawdopodobnie chcą od nas mordercy.

Bo reagować trzeba, to nie ulega wątpliwości. Nie możemy pozwolić na to, aby o czyimkolwiek życiu i wyrażaniu czyichkolwiek poglądów decydowała przemoc.

____________

Wpis powstał dzięki facebookowej rozmowie z kilkoma osobami: Jankiem Jęczem, Arturem Ganszyńcem, Maćkiem Reputakowskim, Mateuszem Tonderą, Leszkiem Karlikiem, Michałem Królem i Adamem Sielatyckim. Nie wiem, czy którykolwiek z nich zgodzi się z powyższym tekstem, ale to nie zmienia tego, że tamta wymiana komentarzy pomogła mi wyklarować swoje poglądy. Dziękuję!

Trzeba też wspomnieć, że moje poglądy w tej sprawie zaczęły się kształtować pod wpływem wpisów z fanpage’a Lewica.pl.

Jeżeli wpis Was zaciekawił, być może zainteresuje Was również powiązany z blogiem fanpage.

____________

PS. Jeszcze jedna myśl na koniec: zawartość „Charlie Hebdo” z konieczności oceniam na podstawie selektywnych doniesień medialnych. Istnieje możliwość, że wpadam w pułapkę i traktuję pojedyncze, starannie wybrane komiksy jako reprezentatywne dla szerszej polityki pisma. W takim wypadku rola periodyku w budowaniu nastrojów antyislamskich czy antyimigranckich nie byłaby zbyt istotna. Nie podważałoby to jednak zasadniczego przesłania wpisu: mniejszościom muzułmańskim we Francji oraz innych krajach Europy grożą liczne negatywne stereotypy, przekładające się na bardzo konkretną społeczną dyskryminację. Przemoc i zbrodnia są absolutnie niedopuszczalne, lecz jednocześnie pejoratywne przedstawienia muzułmanów (oraz innych mniejszości) mogą przyczyniać się do bardzo realnej krzywdy wielu ludzi. Czy powinny być zakazane? Nie. Czy każdy przypadek takich przedstawień należy potępiać z założenia? Nie. Ale na świecie jest wiele miejsc, w których nasilenie tego rodzaju wypowiedzi o muzułmanach czy katolikach (ateistach również!) stało się niepokojąco wysokie. Francja może być jednym z takich krajów. Starajmy się o tym pamiętać.

9 komentarzy:

  1. 1. Nie chodzi o obraźliwość rysunków - toż inni obrażeni (jak wykazałeś - np. katolicy) nie podkładali bomb pod redakcję, ew. szli do sądu - bo taka jest dopuszczalna metoda atakowania publikatora w kraju wolności słowa. Ergo, terroryści nie mogą się zasłaniać obrazą, bo CH obrażała wszystkich, kogo się dało obrażać w miarę łatwo i bez wysiłku.
    2. Zestawienia statystyki ataków terrorystycznych wydają się mało miarodajne - jeżeli dany zamach nie zaistniał w mediach (a najwyraźniej te setki separatystycznych ataków do mediów nie trafiają), to czymże były? Jeśli się nie mylę, do terrorystycznych ataków zalicza się rzucenie kamieniem w budynek parlamentu. Może warto by zestawić body-count?

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za komentarz.

    1a. Myślę, że obraźliwość rysunków ma znaczenie dla ich konsekwencji, jeśli chodzi o sposób traktowania "szeregowych muzułmanów" w krajach europejskich (a w konsekwencji – o potencjał rekrutacyjny dla dżihadystów). Natomiast co do motywacji zabójców dziennikarzy CH, to mam coraz mocniejsze wrażenie, że była ona przede wszystkim polityczna.

    1b. "W miarę łatwo i bez wysiłku": starałem się unikać takiego ogólnego stwierdzenia, bo to jednak nie jest proste. Satyra CH rzeczywiście wydaje się skierowana nieproporcjonalnie często przeciw wartościom grup o niskiej pozycji społecznej (choć patrz postscriptum), ale publikowanie antyfundamentalistycznych karykatur po licznych groźbach i zamachu bombowym z 2011 roku wymagało – jak sądzę – sporej odwagi.

    Na dobrą sprawę to jest wątek, którego najbardziej brakuje w moim wpisie. Ta odwaga nie musiała się wykluczać z mniej doniosłymi motywacjami (zależnie od komiksu, okładki, numeru), ale raczej faktycznie istniała.

    2. Zerknij do tego raportu z 2009 roku, tam na początku rozdziału 4 znajdziesz trochę danych. Na przykład: "The
    large majority of the attacks, i.e. 90 percent or 441 attacks, were carried out successfully. The attacks were mostly arsons and bombings".

    Jasne, można by to jeszcze dokładniej liczyć, nie wydaje mi się jednak, żeby to drastycznie zmieniło moje wnioski. Islamskie zamachy terrorystyczne są jak katastrofy samolotów. Łatwo przyciągają naszą uwagę, ale w rzeczywistości zdarzają się rzadko.

    To nie znaczy, że zagrożenie ze strony islamistów nie istnieje – trzeba jeszcze uwzględnić takie akty terroryzmu, które nie doszły do skutku. Niewątpliwie jednak mamy skłonność do przeceniania skali niebezpieczeństwa (co zresztą jest zrozumiałe, znów tak samo jak z samolotami).

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak na boku - napastników było dwóch (polska wikipedia kłamie), a zabitych dziennikarzy 8 (polska wikipedia nawet mówi prawdę).

    OdpowiedzUsuń
  4. A, faktycznie, w sprawie liczby ofiar wprowadziłem już wczoraj zmiany m.in. w notce na Google Plus (zabito 12 osób, ale nie wszystkie były dziennikarzami), natomiast zapomniałem zmodyfikować lead w samym wpisie. Wzmiankę o liczbie napastników też zaraz poprawię; był trzeci podejrzany, ale ostatecznie w strzelaninie rzeczywiście uczestniczyły dwie osoby. Dzięki za spostrzeżenie.

    OdpowiedzUsuń
  5. (Natomiast nie wiem, co mówi polska Wikipedia, bo specjalnie z niej nie korzystałem ;) ).

    OdpowiedzUsuń
  6. Zgoda. Reagować trzeba uważnie, polityczny oddźwięk będzie duży, a podłoże polityczne zamachu jest bardzo możliwe. Ale jak ma reagować Europa? Bo tego nie wiadomo. Przypuszczam, że w chwili obecnej każda odpowiedź będzie i tak już rozumiana jako zwycięstwo ruchów antyislamskich, co z kolei może być uznane za osiągnięcie celu przez zamachowców.

    Europa (partnerując USA) próbowała już różnych rodzajów odpowiedzi i wszystkie doprowadzały do eskalacji. Przy całej mojej sympatii do emigracji oraz do islamu nie potrafię dostrzec sposobu zahamowania kursu, który został obrany po inwazji na Irak. Można co najwyżej załagodzić skutki zderzenia.

    OdpowiedzUsuń
  7. Sam nie wiem, jaka powinna być "właściwa" odpowiedź. Mogę tylko nawoływać do tego, aby obecnych reakcji nie traktować jako w oczywisty sposób słusznych i bezproblemowych.

    OdpowiedzUsuń
  8. No właśnie. Nie wiadomo jak odpowiedzieć. Napisałeś, że problem dotyczy biedniejszych i emigrantów, a satyra (ta konkretna, jak rozumiem) jest robiona z pozycji bogatego i sytego. Ciekawe i może celne spostrzeżenie. Można by podać od razu kilka innych podobnych kryteriów, może nawet bardziej odpowiednich, np. satyra z perspektywy właściciela domu publicznego na sublokatorki i sublokatorów etc.

    Niemniej jednak ograniczanie satyry i śmiechu, tudzież robienie wyjątku dla Mahometa, nie ma sensu i jest równie wielkim błędem, co protesty antyislamskie, o których piszesz. Ostrze satyry nie zawsze wymierzone jest w słabszych, ani nie zawsze wymierzane jest przez sytych. Najczęściej przez tych, którzy kogoś nie rozumieją albo nie potrafią znaleźć racjonalnego wyjaśnienia lub wspólnego języka, często z wzajemnością.

    Tak czy owak wydaje się, że jest od pewnego czasu za późno na jakąkolwiek zmianę na lepsze i to musi iść tym torem, a gdyby tygodniki satyryczne powstrzymały się od dzisiejszego dnia we wszelkiej karykaturze religii, znajdą się inne świetne powody do zaogniania konfliktu. Problem ten zapewne rozstrzygnie się w sposób bardzo drastyczny w nadchodzących latach. W najłagodniejszej formie wpłynie na prawa UE, na stosunek do emigracji, na definiowanie odmienności etc. Ale nawarzono tego piwa nie tygodnikami satyrycznymi, a zupełnie inną działalnością.

    OdpowiedzUsuń
  9. 1. Ta konkretna satyra, tak (to zresztą spostrzeżenie Marcelego Sommera, a nie moje).

    2. "Charlie Hebdo" jak najbardziej ograniczało swoją satyrę: było znacznie bardziej antyislamskie niż antysemickie. Znane mi tamtejsze obrazki przedstawiające żydów są nieliczne, nikt też raczej nie pokazywał np. nagiego Jahwe w pornograficznych pozach albo trójkącie homoseksualnym, tudzież zbliżenia na penis obrzezanego rabina (bo chyba do tego trzeba by porównać karykaturę kobiety z burką w zadku). Redakcja CH potrafiła też zwolnić własnego rysownika po ogólnonarodowym skandalu związanym z publikacją uznaną za antysemicką (http://en.wikipedia.org/wiki/Sin%C3%A9#Controversy; potem autor rysunku otrzymał za to znaczne odszkodowanie w sądzie).

    Czy świat byłby lepszy, gdyby z żydów oraz ich wartości drwiono w CH tak samo jak z muzułmanów? Nie sądzę, tym bardziej że oni też znajdują się w trudnej sytuacji. Ciężko jednak mówić o tym, że "Charlie Hebdo" kpiło ze wszystkich po równo, bo tak po prostu nie było. (Inna sprawa, że niejednokrotnie wyśmiewano tam również osoby będące u władzy).

    3. Że satyra często wynika z niezrozumienia – tutaj zgoda.

    4. Istotnie, nie można przypisywać zbyt wielkiego znaczenia czasopismom satyrycznym. Starałem się podkreślić w notce, że są one tylko częścią szerszego systemu. Ale że teraz z "Charlie Hebdo" robi się symbol wolności słowa, to trzeba pokazać, że istnieją znacznie lepsze jej symbole – przy czym absolutne potępienie tego morderstwa pozostaje w mocy, jedno nie wyklucza się z drugim.

    OdpowiedzUsuń